Dom wariatów
Sztuka "2 maja" to ni pies, ni wydra. Jedni wspominają święto z wczoraj, drudzy czekają na jutrzejsze, a znakomita większość odbywa po prostu "polski weekend" polegający na tzw. mostkowaniu dni wolnych od pracy. Na takim ogniu postanowił upiec swój narodowy pasztet Andrzej Saramonowicz, serwując go publiczności Teatru Narodowego. Na to niestrawne danie składają się: pomysł z serialu "Dom", kabaretowe dialogi, egzystencjalne dywagacje spod budki z piwem i niczym nie uzasadniona ciągła bieganina kilkunastu postaci, w które usiłują się wcielić wybitni aktorzy. Kamienicy (zbudowanej oczywiście w roku 1918) strzeże cieć (oczywiście były esbek), a wśród mieszkańców spotykamy lekarkę (oczywiście znerwicowaną), wziętego fotografa (oczywiście był w Nowym Jorku 11 września), młodą kretynkę (oczywiście bohaterkę reality show), posła (oczywiście o brudnych rękach), niepełnosprawnego (oczywiście sfrustrowanego) itd. Jest jeszcze panienka, której grozi niechciana ciąża i inna, która umawia się, że odda urodzone dziecko, a potem postanawia je wychować... Stereotyp goni stereotyp, symbol pogania symbol, bo dom (oczywiście) w końcu się wali... Publiczność też wali - do wyjścia po drugiej przerwie, gdy okazuje się, że to jeszcze nie koniec.