Artykuły

Szlachetny anachronizm genialnego teatrologa

Prof. Zbigniew Raszewski wierzył w piękno i logikę, jego praca była porządkowaniem chaosu świata. Ta postawa w dzisiejszym świecie, rozkochanym w brzydocie, głupstwie, konformistycznie pławiącym się w chaosie i powiększaniu go w imię wygodnego intelektualnie postmodernizmu, wydaje się być anachronizmem - pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Był człowiekiem z innej epoki. Przyznawał się do bytowania w duchowej ojczyźnie, którą był dla niego wiek XIX. Swoją niedzisiejszość podkreślał jeszcze strojem - marynarką w drobną kratkę, siwym, starannie przystrzyżonym wąsem, spokojem i zdystansowaniem. Jego przedwczesna śmierć 7 sierpnia 1992 roku zamknęła bezpowrotnie nie tylko pewien rozdział polskiego teatru. Wraz z Raszewskim odszedł świat, w którym szanowano wiedzę, przestrzegano nieprzekraczalnego kodeksu zachowań człowieka przyzwoitego. Im dalej od tego odejścia, tym dotkliwsza jest ta nieobecność. Choćby tylko nieliczni zdawali sobie z tego sprawę. Jest autorem całej teatrologicznej biblioteki. Spod jego ręki wyszły najważniejsze zeszyty "Pamiętnika Teatralnego", pisma, bez którego trudno dziś wyobrazić sobie polską naukę o teatrze. "Krótka historia teatru polskiego" opublikowana po raz pierwszy w 1977 roku jest do dziś biblią kandydatów zdających na teatrologiczne studia.

"Staroświecczyzna i postęp czasu", szkice poświęcone teatrowi od Średniowiecza aż po teatr romantyczny, wspaniała biografia Wojciecha Bogusławskiego (poufale w prywatnych rozmowach nazywanego przez Raszewskiego "Wosiem"), szkice o Gabrieli Zapolskiej, edycja dramatów Rittnera, redakcja "Słownika biograficznego teatru polskiego", historyczne miniatury poświęcone dziejom teatralnego biletu, pierwszemu stałemu budynkowi Teatru Narodowego, "Trudny rebus" i wydany tuż przed śmiercią "Teatr w świecie widowisk" - dwie książki poświęcone refleksji teoretycznej - to nie jest jeszcze pełna bibliografia.

Pośmiertnie opublikowany w 1994 roku "Pamiętnik gapia" to powrót do wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości spędzonej w "mieście B." - jak nazywał rodzinną Bydgoszcz. Chęć ocalenia przeszłości przepełnia "Mój świat" wydany w 1997 roku. Jest - last, but not least - "Raptularz" - zapiski prowadzone przez Zbigniewa Raszewskiego przez niemal 40 lat, aż do ostatnich chwil życia. Książka dziwna, osobisty dziennik, silva rerum czasów Polski Ludowej. Obok zapisów dnia codziennego ze starannie wklejanymi dokumentami epoki: odręcznymi szkicami, prasowymi wycinkami, fascynującymi i ważnymi dla autora obrazami - zapisy najważniejszych wydarzeń, którym Raszewski nie tylko świadkował, ale i w których uczestniczył. Wśród nich dokument bezcenny - precyzyjny opis Marca '68, całej sprawy wystawienia i zdjęcia z afisza "Dziadów" Dejmka, rozmowy z Dejmkiem, świadectwa machinacji ludowej władzy, drobiazgowe i zdumiewające spostrzegawczością relacje z manifestacji przed Teatrem Narodowym i później przed Uniwersytetem Warszawskim.

Spisywał je nie tylko naoczny świadek i uczestnik tych wydarzeń. Zanotowane tak drobiazgowo układają się w ciąg rozgrywających się przed nami scen. To nie tylko historyczny zapis, to żywa, uchwycona pismem rzeczywistość. Ma się wrażenie, że czyta się właściwie gotowy materiał na scenariusz filmu o tamtym czasie. Czy kiedyś znajdzie się artysta, który inspirując się Raszewskim podejmie to wyzwanie? W późniejszych latach tonacja "Raptularza" posępnieje, kartki wypełniają się notatkami o kolejnych operacjach, o wyścigu z nieubłagana chorobą. Schyłek życia Raszewskiego to końcówka PRL i początek polskiej wolności. Patrzy na nią sceptycznie i choć przez całe życie zagorzały antykomunista - przygląda się nowej władzy bez entuzjazmu. Zapisane przez niego diagnozy polskiej rzeczywistości po 1989 roku dziś, latem 2007 roku, brzmią niepokojąco aktualnie.

Ale w tej bogatej spuściźnie są także opublikowane po raz pierwszy w 1994 r. i wznowione ostatnio listy do pisarki Małgorzaty Musierowicz, literackie scherza, żartobliwe krytyczne rozbiory słynnej "Jeżycjady", rozważania o muzyce, spostrzeżenia dotyczące świata. Korespondencja należąca dziś - w dobie lakonicznego e-maila i esemesowego skrótu - już do innego świata.

Wybitny polski krytyk Andrzej Hausbrandt zauważył kiedyś, że dorobek Raszewskiego ma nie tylko wartość czysto naukową. Kunsztowność języka przy jego ogromnej prostocie, zegarmistrzowska precyzja budowania zdania, klarowność myślenia, formalny rygor to coś więcej niż naukowa rozprawa. Jest to według niego prawdziwa, wysokiej próby literatura.

Swoją wiedzę przekazywał kilku pokoleniom polskich humanistów. Przez 15 lat uczył w warszawskiej PWST (dziś Akademii Teatralnej) na Wydziale Wiedzy o Teatrze. Ostatnie dwa lata, gdy oficjalnie rozstał się ze szkołą teatralną - w pracy tej nie przeszkodziły. Profesor powrócił do domowego, półprywatnego trybu przekazywania wiedzy, tak jak wtedy, gdy w latach 60. organizował pierwsze, nieoficjalne jeszcze seminaria doktoranckie. Piszący te słowa miał zaszczyt być studentem ostatniego rocznika, który Zbigniew Raszewski doprowadził do egzaminu magisterskiego.

Te zajęcia były niczym ożywcza kąpiel. Bo Zbigniew Raszewski nigdy nie był typem bibliotecznego mola, kompletnie oderwanego od świata i tego, co dzieje się poza biblioteką i archiwum.

Jego miłością były militaria, o wojskowości, uzbrojeniu i mundurze wiedział wszystko. Muzyczne wykształcenie zdobyte we wczesnej młodości pozwalało mu poruszać się z niesłychaną swobodą w historii sztuki dźwięku - a to rzadkość w naszym środowisku, na ogół głuchym jak pień. Interesowały go najnowsze odkrycia naukowe - kiedyś z przejęciem opowiadał nam o głośnych wówczas amerykańskich eksperymentach z syntezą wodoru w warunkach domowych.

Wiedział wszystko. I wiedział, że my o tym wiemy. Ale nigdy nie dawał nam odczuć intelektualnej przewagi, choć jedno mordercze zdanie komentujące naszą ówczesną (a i dzisiejszą) niewiedzę okryłoby każdego z nas dożywotnią śmiesznością.

Do dziś pamiętam dwa zdania, którymi się nam przedstawił: "Nazywam się Zbigniew Raszewski i będę miał z państwem zajęcia z historii teatru. Na moich zajęciach można nie wiedzieć, bo ja sam wielu rzeczy nie wiem". I wypowiedział je człowiek znający biegle kilka żywych i martwych języków, ze swobodą poruszający się po najskrytszych zakamarkach humanistycznej wiedzy. Czy kogoś stać byłoby na taką - pozbawioną kokieterii skromność?

Dla kogo dziś, po 15 latach od jego śmierci, ważna jest ta postać? Dla uczonych, dla nas - jego studentów... Co znaczy dziś Raszewski dla najmłodszego pokolenia? Rozpaczliwie mało. Raszewski wierzył w piękno i logikę, jego praca była porządkowaniem chaosu świata. Ta postawa w dzisiejszym świecie, rozkochanym w brzydocie, głupstwie, konformistycznie pławiącym się w chaosie i powiększaniu go w imię wygodnego intelektualnie postmodernizmu, wydaje się być anachronizmem.

Ten anachronizm jednak ocala, o czym dziś mało kto chce już wiedzieć. Pokoleniowa ciągłość przerwała się, dziś nazwisko Raszewskiego służy pewnej instytucji za coś w rodzaju podkładki do uprawiania działalności artystyczno-paranaukowej, pod którą Profesor z pewnością nie chciałby położyć swojego nazwiska.

***

Jego styl ciągle uwodzi

JANUSZ DEGLER, TEATROLOG" - O Profesorze Raszewskim można mówić bez końca... Przede wszystkim o jego książkach. "Krótkiej historii teatru polskiego" poświęcam 3-4 seminaria, wskazując, co było w niej odkrywcze, odsłaniając tajniki warsztatu, wyjaśniając powody odejścia od tradycyjnej periodyzacji dziejów naszego teatru. I z premedytacją każę studentom czytać na głos wybrane fragmenty, aby usłyszeli i pojęli, na czym polega piękno autorskiego stylu. Równie długo można mówić o Profesorze jako człowieku. Był autorytetem i już za życia stał się postacią legendarną, co dziś rzadko przydarza się uczonym. Każdy, kto go poznał bliżej, pozostawał pod wrażeniem jego wiedzy, erudycji i precyzji myślenia. Pierwszy kontakt z nim nie był jednak łatwy i można było uznać Profesora za człowieka oschłego i nieco oficjalnego. W istocie był człowiekiem bardzo ciepłym i otwartym. Kiedy urodziła się moja wnuczka, zatelefonował i wygłosił uroczystą formułę o przyjęciu mnie do "Klubu dziadowskiego" oraz wyliczył zalety tego stanu. Na kilka tygodni przed śmiercią przysłał mi pocztówkę przedstawiającą j zbroję husarzy polskich i dodając mi otuchy, zacytował swego ulubionego autora: "Im sroższy los nas nęka/ Tym mężniej stać mu trzeba". Wiemy, że tą maksymą kierował się w wielu momentach swego życia.

MAŁGORZATA MUSIEROWICZ, PISARKA: - Widziałam profesora Raszewskiego zaledwie parę razy w życiu, w sumie -przez parę kwadransów. Poznałam Go bliżej dzięki trwającej przez trzy lata korespondencji. Nieodparte wrażenie, że wcale nie pożegnaliśmy się na zawsze, odnoszę pewnie dlatego, że kontakty nasze odbywały się głównie w systemie myślowym i w tej formie trwają; Profesor przerwał, co prawda, korespondencję, ale nadal JEST. Nie o każdym zmarłym można tak powiedzieć. Są tacy, co po prostu znikają, inni przypominają o sobie od czasu do czasu, a jeszcze inni, nieliczni - istnieją wbrew temu, że umarli.

Zbigniewowi Raszewskiemu śmierć nie przeszkodziła w trwaniu i w istnieniu. Szczodre dzielenie się swoim duchowym bogactwem, swoją mądrością, dobrocią i uwagą, wiedzą i poczuciem piękna, wymagało oczywiście upartego trudu, jak orka na ugorze i zasiewanie na nim ziarna. Po latach widać jasno, że warto było tak się trudzić. Profesor Raszewski nie zmienił, co prawda, świata (ten jak zwykle ciąży ku gorszemu), ale też nie było to nigdy Jego ambicją. Poczynił za to bardzo dobre inwestycje: w ludzi. Rozdał skarby, jakie posiadał, i dlatego przetrwały, wszystkie bez wyjątku. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka; ale, doprawdy, nie wszystko widać. Zwłaszcza - na pierwszy rzut oka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji