Artykuły

Prowincja i średniacy

Zgoda, przejście do Warszawy jest dla wielu ludzi teatru rodzajem awansu i nobilitacji, ale czy należy z góry zakładać, że dla wszystkich? I czy naprawdę trzeba posługiwać się w tej mierze terminem "prowincja" - w opozycji do stolicy - gdy, jak choćby z cytowanej rozmowy wynika, to w stolicy zdarzają się dziś częściej prowincjonalne problemy i konflikty, a i poziom wielu scen bywa bardziej "prowincjonalny" niż w Opolu, Wałbrzychu i Szczecinie... - do dyskusji o kryzysie teatrów warszawskich na łamach Teatru (nr 6) odnosi się Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Najnowszy miesięcznik "Teatr" (nr 6/2007) publikuje bardzo interesującą dyskusję na temat kryzysu warszawskich teatrów. Rozmowa zatytułowana "W gazecie i w bufecie" jest pretekstem do szerszych i głębszych analiz dotyczących kryzysu w polskim teatrze w ogóle. Mowa w niej więc m.in. o "pokoleniowej wojnie między starymi i młodymi" oraz regresie artystycznym i braku dobrej formuły ekonomicznej wielu scen.

Pojawił się też wątek szczeciński. W kontekście teatrów stołecznych, a dokładniej: Teatru Powszechnego, dotkniętego kryzysem po konflikcie w zespole. Jacek Weksler - były dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatru Telewizji i TVP Kultura, a ostatnio warszawskiego Biura Teatru i Muzyki - powiedział m.in.: "Co do Teatru Powszechnego - jest kilku bardzo dobrych kandydatów na dyrektora tej sceny. To właśnie osoby, które zrobiły świetną robotę na prowincji. Myślę o dyrektorach teatrów w Szczecinie, Opolu, Radomiu, Wałbrzychu".

Izabella Cywińska mówi z większą rezerwą, ale konkretniej: "A który z młodych dyrektorów spoza Warszawy zasłużył sobie na to, by dostać dobrą scenę w stolicy? Z młodych chyba tylko Piotr Kruszczyński, obecny dyrektor teatru w Wałbrzychu (...). Jest paru interesujących średniaków, na przykład Ania Augustynowicz".

* * *

Nie od dziś wiadomo, że Warszawa ostrzy sobie zęby na Annę Augustynowicz. Wysoki poziom artystyczny i organizacyjny Teatru Współczesnego w Szczecinie, który Augustynowicz - jako dyrektor artystyczny, wraz dyrektorem naczelnym Zenonem Butkiewiczem - od lat prowadzi, musi budzić uznanie, a i zazdrość w obniżających loty teatrach stołecznych. Cóż więc prostszego, jak sprowadzić Augustynowicz do siebie? Np. do Powszechnego, w którym zresztą jest jako reżyser dobrze znana i znakomicie się sprawdziła (ostatnio: reżyserując ,Miarkę za miarkę").

W życiu ludzi teatru takie przenosiny nie są czymś niezwykłym. Nie wykluczam też, że objęcie przez Augustynowicz stanowiska w Powszechnym mogłoby być dla niej wartą ryzyka artystyczną przygodą i twórczym wyzwaniem.

Pojawić się tu muszą jednak pewne refleksje. Oto Weksler zauważa, że dobrym kandydatem na dyrektora Powszechnego może być jedna z osób, "które zrobiły świetną robotę na prowincji". Zgoda, przejście do Warszawy jest dla wielu ludzi teatru rodzajem awansu i nobilitacji, ale czy należy z góry zakładać, że dla wszystkich? I czy naprawdę trzeba posługiwać się w tej mierze terminem "prowincja" - w opozycji do stolicy - gdy, jak choćby z cytowanej rozmowy wynika, to w stolicy zdarzają się dziś częściej prowincjonalne problemy i konflikty, a i poziom wielu scen bywa bardziej "prowincjonalny" niż w Opolu, Wałbrzychu i Szczecinie... Przykład Augustynowicz, realizującej spektakle w wielu teatrach w Polsce, dowodzi też, że robiąc swoje z dala od Warszawy, można mieć okazję, żeby zaistnieć twórczo tam, gdzie się chce. Ostrożnie więc z pojęciem prowincji, bo jej obszaru - w sztuce też - nie wytyczają mapy.

Sprawa druga. Czy naprawdę wypada, aby Izabella Cywińska, reżyserka ceniona i z dorobkiem, tak protekcjonalnie traktowała młodszą od siebie artystkę? "Ania" jako "interesujący średniak"? Przepraszam, to chyba nie ten ton, zwłaszcza że i całe stawianie sprawy ("który z młodych spoza Warszawy zasłużył, żeby dostać scenę w stolicy") zdaje się być, mówiąc oględnie, pomyłką. Teatry warszawskie jako nagroda, na którą trzeba zasłużyć, terminując na prowincji? Cóż, jeśli tak sprawę stawiać, to należałoby zapytać: jakaż to nagroda, jeżeli tak już się ze stolicą źle dzieje; że aż mmi ona sięgać po średniaków"?

A na koniec - i na marginesie. Szczecińskim właśnie. Cieszmy się, że popatrują ku nam z zazdrością, bo to znak, że udało się coś właśnie tu, w Szczecinie - co widać w Warszawie, ale z czego po prostu sami możemy być zadowoleni i dumni. Udało się we Współczesnym na przykład. Umiejmy to docenić. I dbajmy o teatr Augustynowicz i Butkiewicza, bo przecież nic nie trwa wiecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji