Artykuły

Geniusz i błazen

Sto lat temu urodził się JACEK WOSZCZEROWICZ. Sylwetkę wielkiego aktora przypomina Marek Klecel w Życiu.

Był Józefem K. i Ryszardem III, a z każdej z ról potrafił wydobyć zarówno tragizm, jak i błazeństwo. Jego bezkompromisowość i poświęcenie dla teatru sprawiły, że Jacek Woszczerowicz stał się jedną z wielkich legend polskiej sceny.

Należał do aktorów, którzy nie schodzą z teatralnej sceny. Nie tylko żyją na niej do końca, nie grają, nie udają, a właśnie żyją do tego stopnia, że nieraz, jak w przypadku Moliera czy Łomnickiego, kończą na scenie życie.

Jacek Woszczerowicz [na zdjęciu] (11.09.1904-19.10.1970) nie naśladował, nie udawał nikogo. Pokazywał nie tyle siebie, jak sceniczne gwiazdy, które za wszelką cenę chcą się podobać, podbijać i zdobywać publiczność. Nie, on inaczej - on przedstawiał sobą i postaciami, które grał, to, czym jest człowiek, w jego wszelkich odsłonach, przejawach, w mrocznych barwach. Grał dla innych i dla siebie, ale też nieraz przeciw innym i przeciw sobie, grał niejako wobec publiczności, demonstrując swą sztuką aktorską różne postacie i koleje ludzkich losów.

Może to być Józef K.

Nie utożsamiał się jednak z postacią, grał obok niej, pokazując niejako: to tylko teatr. Zarazem jednak stawiał widzów wobec pytania, kim właściwie jesteśmy, kim jest w ogóle człowiek? Zapytany o to, co w istocie gra, mówił: - Temat jest ciągle ten sam: człowiek - śmierć - wolność - prawda - człowiek. Może to być Józef K., postać bez nazwiska w Procesie Kafki, Bóg w Muchach Sartre'a, służący Sganarel w Don Juanie Moliera, włóczęga w Dozorcy Pintera, człowiek w Misterium męki człowieczej czy Sokrates w Jaskini filozofów.

Ostatecznie grał sprawę życia i śmierci. Gdy podczas jednego z przedstawień w 1964 roku, dowiedział się o śmierci jedynego syna, który zginął w Tatrach, nie przerwał przedstawienia, nie zszedł ze sceny, nie przestał grać. Ale nie grał już przecież tylko swej postaci, byl ojcem, który utracił syna, pokazywał tragedię człowieka, który nagle traci wszystko.

Krzesłem w Grotowskiego

Demonstrując swe aktorstwo wobec publiczności w tak skrajnych

sytuacjach, narażał się na zarzuty nieczułości lub wręcz kabotyństwa. Bywał błaznem i tragikiem zarazem. Jerzy Grotowski wspominał, że na jakimś spotkaniu z Woszczerowiczem po przedstawieniu Teatru Laboratorium, wygłosił krytyczne uwagi o sposobie jego gry, nazywając go prowokacyjnie kabotyńskim. Woszczerowicz poderwał się, chwycił krzesło i rzucił nim w Grotowskiego, tak, oczywiście, by go nie uderzyć. To też była gra z równym sobie partnerem, może nawet z przeciwnikiem. - Jest pan diabłem - powiedział do Grotowskiego. - Ma pan ogromną samowiedzę - odpowiedział Grotowski. - Ma pan serce, które emanuje z pana. - Tak - powiedział Woszczerowicz - czuję serce przed każdym wyjściem na scenę. Wiem, że umrę na serce.

Pierwszy zawał miał już w 1952 roku. Nie mógł odtąd dużo grać, ale grał jeszcze prawie 30 lat. Wchodził na scenę zawsze z nitrogliceryną w kieszeni. W czasie przedstawienia Dozorcy Pintera w Teatrze Ateneum w 1969 roku na skutek nieuwagi i błędu obsługi teatralnej doznał częściowego paraliżu. Nie mógł już wrócić na scenę, ale zagrał jeszcze w kilku przedstawieniach telewizyjnych. Miesiąc przed śmiercią wystąpił w widowisku poetyckim Misterium męki człowieczej.

Gra z tyranią

Był tytanem pracy. Nie grał żywiołowo, przygotowywał gruntownie sylwetkę teatralnej postaci, opracowywał ją w każdym szczególe, ruchu, geście, wyrazie, używał często charakterystycznych, mocnych środków, przerysowywał postać dodając jej zaskakujących, nieraz komediowych cech. Pogłębiał ją w ten sposób, ujawniając inne niż się spodziewano zachowania i cechy, przyciągające uwagę widza rysy postaci, pokazując jej niekonsekwencje i sprzeczności, które miały podkreślać dramatyzm ludzkiej egzystencji.

Grał więc człowieczeństwo, jego skrajności i sprzeczności. W swych dwóch największych rolach, szekspirowskiego Ryszarda III i Józefa K. z Procesu Kafki przedstawił dwa skrajne typy współczesnego człowieka, które w pewnym sensie uzupełniały się w obrazie człowieczeństwa XX wieku. Ryszard III to obraz tyrana i demiurga, którego zrodziły totalitaryzmy i masowe społeczeństwa minionego stulecia. To studium zbrodni, zła i okrucieństwa zakorzenionego w jednym człowieku. Ale aktor odzierał postać Ryszarda z grozy, strachu i spodziewanego demonizmu. Pokazuje karykaturę postaci, jej groteskowy w istocie, niski wymiar, banalność takiego zła jako dewiacji, choroby, kalectwa psychicznego i fizycznego. Pokazuje obłęd władzy absolutnej, która wyżywa się tylko w zniszczeniu aż w końcu musi zniszczy sama siebie. To jakby studium współczesnego człowieka, który chce być demiurgiem i zdobyć całkowitą władzę nad światem, a staje się zwykłym zbrodniarzem.

Józef K. to niby przeciwieństwo Ryszarda, anonimowy i bezwolny przedmiot niszczącego procesu, dosłownie, procesu sądowego, i anonimowej, nadludzkiej już machiny współczesnej cywilizacji. Woszczerowicz przedstawia człowieka, który buntuje się jeszcze, nie chce poddać się absurdowi tego ludzkiego jednak świata, poszukuje jakiejś sprawiedliwości, ale sąd, który wydał z góry wyrok, nie może go cofnąć, machina puszczona w ruch musi zmiażdżyć swą ofiarę. Dziś to jakby przypowieść o niewoli czasów wolności i cywilizacji, którą człowiek sam buduje, w czasach PRL przedstawienie Woszczerowicza aż nadto wyraźnie wskazywało na system, który zapanował już niepodzielnie i nie było widać jego końca.

Polska jest więzieniem

Dlatego Woszczerowicz miał kłopoty. W Teatrze Polskim nie chciano wystawiać proponowanych przez niego sztuk. Na ostatnie dziesięciolecie znalazł przystań w Teatrze Ateneum, gdzie zagrał swe największe role. Przedstawienie Ryszarda III udało się wysłać w 1962 roku na festiwal Teatru Narodów w Paryżu. Nie zrozumiano tam jednak przesłania teatru zza żelaznej kurtyny ani nawet sugestii zawartej w scenografii, którą stanowiły kraty zamykające całą scenę. W słynnej kwestii - Anglia jest więzieniem Woszczerowicz miał się pomylić i powiedzieć - Polska jest więzieniem. Władze kulturalne PRL odpytały go później z tej kwestii, ale aktor' potrafił już zagrać wszystkie role, jakie mu życie podsuwało. Zaprzeczył, ale właściwie nie wiadomo, czy to była prawda.

Błazeństwo pomagało często w życiu bardziej niż tragizm.

Zarówno publiczność, jak i krytyka teatralna (poza. nielicznymi wyjątkami) entuzjastycznie przyjmowała i trafnie odczytywała kreacje Woszczerowicza, przeczuwając, że były one czymś więcej niż tylko aktorstwem. Może widziano w nich poszukiwanie prawd, które aluzyjnie tylko aktor i teatr może przekazać. Przedstawienie Ryszarda III stało się wydarzeniem, na które przyjeżdżały wycieczki z całego kraju.

Na swą ostatnią drogę w końcu 1970 roku Woszczerowicz kazał włożyć do trumny egzemplarz Studium o Hamlecie, z którym nie rozstawał się od czasów Teatru Reduta Juliusza Osterwy. Zabierał ze sobą zapisane tam przesłanie Wyspiańskiego: - Graj Hamleta, gdziekolwiek zechcesz w Polsce, wszędzie twe słowa krzywda, fałsz, kradzież, szelmostwo, będą szelmostwo, fałsz, krzywdę oznaczać i wołać zemsty!

W szkicu skorzystano z książki Grażyny Kompel Jacek Woszczerowicz. Geniusz? błazen? mag?, Biblioteka Tygla Kultury, 2004

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji