Po premierze "Mr. Melancholy" w Ad Spectatores. Zamki na piasku
Łatwo wytłumaczyć piątkową porażkę Anny Ilczuk. Żonglowanie konwencjami wymaga wyjątkowo przemyślanego spoiwa, które sceny i scenki złączy w dramat
Symboliczny, cool estetyczny, chwilami zabawny Mr Melancholy posypał się reżyserce jak domek z kart. A właściwie posypały się jego papierowe postacie. Psychologiczna i poetycka sztuka Matta Camerona wymaga aktorskiego kunsztu, który pewnie dałby się zaczerpnąć z klimatów Czechowa, a zerkając ku zaproponowanemu przez Ilczuk językowi kina w teatrze - odszukać wśród bohaterów Bergmana czy Konwickiego. Tymczasem artyści Ad Spectatores grali, popatrując w sufit.
Pomysł, aby trzech życiowych rozbitków umieścić na opuszczonej wyspie i za pomocą najprostszych słów, tanich symboli, na pozór oczywistych sytuacji opowiedzieć o ludzkiej samotności, nie jest zły. Chwilami, np. kiedy Paweł Kutny zakłada na kark plastikowe wiadro i jednym gestem zmienia się w raka-pustelnika - nawet błyskotliwy. Ale rzecz w tym, że w niezwykle esencjonalnej sytuacji życiowego krachu trójki bohaterów, czekających co noc na katastrofę statku jak na odpłatę za swe spaprane życie, Klaun, przyniesiony w kufrze przez morze, powinien wprowadzić nas w świat metafor i marzeń sennych, które muszą czerpać z życiowego bogactwa, nie z literatury.
Powinien, nie wprowadza. Bohaterowie Mr. Melancholy po prostu deklamują teksty. Śliczna Magdalena Biegańska w roli Klauna burzącego codzienne rytuały pustelników recytuje niczym bohaterka Samochwały Brzechwy. Orkiestra w hawajskich koszulach tnie rzewne tanga. Agata Skowrońska dudni morałami jak Savonarola. Na wysypanej piaskiem wyspie, pod wieżą ratowniczą bohaterowie głównie szamocą się z łopatkami w ręku, jakby mruczeli ścieżkę dźwiękową do reklamy wody mineralnej - pryncypialnej metafory spektaklu. Że niby słodka woda życia wśród słonego morza samotności?
Cameronowi idzie o sprawy ważne, nie o strzepywanie piasku z portek, czym starannie zajął się Tomasz Sobczak. Może gdyby Ilczuk wybrała jedną z estetyk. Gdyby zdecydowała, kpi czy poetyzuje, wystawia Kafkę czy skecz, byłoby jak w teatrze, a nie jak przy ognisku na plaży w Darłówku. Bohaterowie okazali się nijacy w tym wygaszanym nieustannie niczym ciąg wideoklipów widowisku. Próbował być sensowny Paweł Kutny. Ale w połowie spektaklu połknął prezerwatywę i zamilkł. Na jakąś prawdę o samotności musimy zatem poczekać. Niech strawi.