Artykuły

Kalendarz przedwojennego chłopca: 1936/Olimpiada

W 1936 r. pisałem recenzje teatralne do szkolnego pisma. Po "Fircyku w zalotach" nie zostawiłem suchej nitki na Osterwie. Srodze los się na mnie zemścił: z recenzentami toczyłem wojnę całe moje teatralne życie - pisze Andrzej Łapicki w Teatrze.

W Berlinie. Pierwsza olimpiada, którą przeżyłem jako dorosły. Ta w Los Angeles dobiegła do mnie nazwiskiem Kusocińskiego, w trzydziestym szóstym byłem już świadomym, zainteresowanym w materii kibicem. Już chodziłem na mecze - pierwszy mecz na Legii z Wartą 4:2 w trzydziestym czwartym. Warta to Szerfke, Fontowicz, Legia to Nawrót, Ciszewski, Wypijewski. Największe wrażenie zrobiły na mnie wtedy faule. Nie rozumiałem, i bardzo to przeżywałem, jak można padać na ziemię, wijąc się z bólu, a w minutkę później strzelać bramkę. Potem oglądałem z nabożeństwem grę Anglików z Chelsea, mecze międzypaństwowe - rudą czuprynę Wilimowskiego i jego drybling przez pół boiska, ale nic nie zatarło wrażenia meczu Legia-Warta 4:2. I nic nie zniszczy mojej miłości do piłki; nie zdradziłem jej dla żadnej innej dyscypliny i znowu wczoraj z Tadziem K. długo przez telefon komentowaliśmy ostatnie mecze pucharowe.

A więc olimpiada codziennie wysłuchiwana w radio nad morzem, w Wielkiej Wsi - Hallerowie. Miał tam w lasku przystacyjnym swój błękitny domek generał Haller. Widywałem go w modrym mundurze jego formacji. Oglądałem go bez czci i bez wrażenia - nie lubił Dziadka. I niedaleko jego domku w jakiejś budce-kiosku było radio; tam słuchałem transmisji razem z moim przyjacielem Włodkiem Maleszewskim - synem prezydenta Wilna. Zobaczę się z nim po czterdziestu pięciu latach. Za pierwszej Solidarności razem będziemy budować Trasę Toruńską, żeby mogła się nazywać Trasą Armii Krajowej. Jak w radzieckim filmie padniemy sobie w objęcia - para starych weteranów. Jeszcze przyjdzie do mnie do Szkoły na kawę, poskarży się, że miał już operację i wkrótce cicho umrze, jak tylu moich przyjaciół, kolegów, znajomych. "Umarli, wszyscy umarli...", jak zdążył napisać Jarosław Iwaszkiewicz.

Na razie Wołodia ma piętnaście lat - jest trzy lata starszy ode mnie - i słucha transmisji rzutu oszczepem, nie wiedząc, że zdobywczyni brązowego medalu Maria Kwaśniewska będzie jego żoną.

Jeszcze jakiś nieudany bieg na dziesięć tysięcy metrów Nojego, jeszcze jakaś transmisja z meczu Polska-Anglia 5:4, nieprzychylnie komentowanego po niemiecku przez kilku pijanych Kaszubów. Resztę zobaczę w filmie kochanki Hitlera, Leni Riefenstahl. Będzie to najpiękniejszy film o olimpiadzie, jaki do dziś nakręcono.

I nie olimpiada jest jednak najważniejszym wydarzeniem tego roku, ale to, ze już jestem uczniem Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie. Zdałem egzamin do tej niezwykłej szkoły z niezwykłymi profesorami. Miałem kolejno dwóch profesorów języka polskiego (z którego byłem najlepszy) - Rybarski był zakutym endekiem, Młodożeniec zapalonym ludowcem - poza tym futurystycznym poetą - nosił zielony krawat PSL-u. Rybarskiego dobrze zapamiętałem, bo po jakiejś mojej recytacji podsumował: "...no Łapicki, aktorem to ty na pewno nie będziesz...". Może i miał rację.

Dzień zaczynał hejnał grany przez trębacza z wieżyczki pięknego gmachu szkoły i śpiew "Bogurodzicy". Było to polskie Eton. Nawet krawaty mieliśmy podobne. Nic dziwnego, że z tej szkoły wyszedł i Baczyński, i "Zośka" z kolegami. Moja córka, jak miała chyba ze dwanaście lat, musiała coś tam napisać o okupacji, powstaniu i nawet o "Zośce". Kiedy jej powiedziałem, że to byli moi trochę starsi koledzy szkolni, krzyknęła: "Jak to, to ty znałeś bohaterów?". No pewnie, że trudno uwierzyć, że ktoś znał Traugutta czy Wysockiego.

Tak samo trudno uwierzyć, że w tak sanacyjnej szkole na "Pierwszą Brygadę" młodzież nie chciała wstawać, co zresztą mnie niesłychanie gorszyło.

Ja zajmowałem się głównie redagowaniem gazetki klasowej, byłem korespondentem pisma "Sport szkolny", co mi zapewniało szacunek nawet starszych kolegów, i pisałem recenzje teatralne do szkolnego pisma. Po "Fircyku w zalotach" nie zostawiłem suchej nitki na Osterwie.

Srodze los się na mnie zemścił: z recenzentami toczyłem wojnę cale moje teatralne życie. Zabawne, ze Fircyka sam zagram dopiero w wieku Osterwy, o którym pisał Słonimski - "To nie był Fircyk, to był vierundvierzig".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji