Artykuły

Malta. Dzień szósty

The Living Theatre i Teatr Wierszalin z jednej, Gob Squad i Komplex Kapharnaum z drugiej strony. Wszyscy nazywają swoją twórczość teatrem, choć tak różnie pojmowanym. Każdy z tych zespołów jest na swój sposób niepowtarzalny.O Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Malta pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Na sam koniec festiwalu zachowałem sobie wizytę na spektaklu kultowej grupy The Living Theatre oraz ich ponad czterdziestoletniej już sztuki "Mysteries and smaller pieces", wyjątkowy, jak na polskie realia, Teatr Wierszalin z Supraśla i "Boga Niżyńskiego" oraz dwa eksperymenty z pogranicza sztuk audio-wizualnych, wpisujące się bezpośrednio w przestrzeń miasta, zespołów Gob Squad i Komplex Kapharnaum.

            Wypada zacząć od największych. Występ nowojorskiej grupy The Living Theatre miał dwa oblicza. Z jednej strony dawał możliwość zobaczenia na żywo teatru, który zapisał się w dziejach nie tylko amerykańskiej, ale i światowej awangardy teatralnej. To oni wytoczyli nowe drogi, kreowali kierunki i tendencje w światowym teatrze, wpływali na wyobraźnię, poszerzali horyzonty, a ich największe dzieło "Paradise Now" wystawione w 1968 roku w Awinionie doprowadziło do zamieszek. Teraz są żywą legendą i przemierzają świat jak Lech Wałęsa, zapraszani na spotkania i odczyty. Prowadzą warsztaty teatralne dla młodzieży, jak tutaj na poznańskiej Malcie, albo występują na scenie. W Poznaniu zaprezentowali się w legendarnym przedstawieniu "Mysteries and smaller pieces", które premierę swą miało w 1964 roku. To jedna strona medalu. Ale jest też druga. To, co w czasach Woodstocku i w epoce hippisów oddziaływało na zbiorową wyobraźnię, dzisiaj jest zestawem starych, ogranych chwytów teatralnych i etiud wyjętych z początkowych zajęć sztuki aktorskiej każdego przyszłego adepta szkoły teatralnej. I z jednej strony występowi Amerykanów towarzyszy świadomość jak silne wrażenie wywołali kilkadziesiąt lat temu, z drugiej w kącikach ust błąka się uśmiech zażenowania, gdy ogląda się anachroniczne ruchy, prościutkie układy choreograficzne i ograne scenki rodzajowe. Bo cóż odkrywczego w tym, że przez kilkadziesiąt minut jeden z aktorów stoi na scenie i się nie rusza? W końcu publiczność postanawia wziąć sprawy w swoje ręce - aktor jest wypychany ze światła reflektora w cień (wraca), wynoszony ze sceny (również wraca), zakryty bluzą jednego z widzów (zrzuca ją), aż w końcu dołącza do niego na scenie jakaś miłośniczka Melpomeny i stara się rozbawić publiczność. Ta, oburzona ignorancją, zaczyna ostentacyjnie komentować to, co widzi. Dopiero pół godziny po rozpoczęciu pojawiają się kolejni aktorzy. Naśladują musztrę wojskową, w czasie gdy aktorki wykrzykują pacyfistyczne hasła - "Stop wojnie w Iraku!", "Stop wojnie w Afganistanie!" itp. Do wyliczanki włącza się publiczność "we want moore money!", "we want free sexuality for all" powtarza za widzami aktor, który "przejmuje pałeczkę".

Druga część spektaklu już zupełnie trąci myszką. Najpierw punktowe światło wyławia aktorów z ciemności, a oni z każdymi rozbłyskiem świateł przybierają inną pozę i nieruchomieją - często są to pozy erotyczne (łapią się za to lub tamto, ktoś pokazuje penisa lub biust) - i ta scena również przeciągnięta jest ponad miarę. Następnie aktorzy stają po dwóch stronach sceny i improwizują - jeden coś wymyśla np. udaje pszczołę - "lata i bzyczy" przez chwilę, staje przed wybranym partnerem z zespołu, ten najpierw powtarza ruchy i gesty poprzednika, by wymyślić coś od siebie i tak dalej, przez kolejne dwadzieścia minut. I ostatnia część występu - wszyscy odgrywają jakieś stany emocjonalne lub fizyczne. Z czasem ich "gra" nabiera dynamiki, pełna jest "nadekspresji", bohaterowie zaczynają przypominać osoby chore psychicznie, pełne dysfunkcji - pełzają po scenie i po widowni, między publicznością, są zapluci, "inni", odpychający - niektórzy wyciągają ręce do widzów i zostają brutalnie przez nich odepchnięci. Na koniec większość z nich nieruchomieje, a pozostali przenoszą ich jak nieboszczyków i układają na stosie. To wszystko. Ze smutkiem odkrywamy, że dzisiaj to, co poruszało teatralny świat w latach 60. minionego wieku, należy nieodwołalnie do przeszłości, a sam spektakl wygląda jak żywa skamielina - odegrany dzisiaj daje wrażenie sztuki muzealnej, dawno przebrzmiałej.

            Zupełnie inaczej odbiera się "Boga Niżyńskiego" Teatru Wierszalin [na zdjęciu]. Chociaż traktuje on o tancerzu z pierwszej połowy minionego wieku, nie traci nic ze swojej aktualności. Rozterki Wacława Niżyńskiego, jego postępująca choroba psychiczna, wielopłaszczyznowy stosunek do byłego mistrza i kochanka, Serioży Diagilewa oraz rozważania o sensie sztuki i celu tejże, wciągają widzów w trudny, schizofreniczny, ale i bardzo prawdziwy świat dylematów twórczych, kryzysów religijnych i osobistych. Ta sztuka zaskakuje autentycznością postaci i aktualnością motywów. Ostatnie dni z życia Niżyńskiego w szpitalu psychiatrycznym, jego chorobliwe zmagania z Diagilewem, samym sobą i tańcem, który prowadzi do świętości, urzekają poetyckością obrazu. Zadziwia Rafał Gąsowski, którego Niżyński jest tragiczny, upadły, ale też zwycięski, bo mszę swoją przeprowadzi do końca i odkupi "moje i twoje, twoje i moje grzechy". Warto zauważyć, że jest to też triumf Teatru Wierszalin nad niewdzięczną, choć magnetyczną przestrzenią Starej Rzeźni. Nastrój tego miejsca spotęgował efekt samotności i wyobcowania Wacława Niżyńskiego. Bardzo dobrym pomysłem jest też wprowadzenie chóru, którego w pudełkowej wersji scenicznej nie ma. Jednak w moim odczuciu chłód murów Starej Rzeźni odziera sztukę z intymności, jaką posiada ona w przestrzeni zamkniętej. W każdym razie "Bóg Niżyński" pozostaje jedną z najciekawszych prezentacji tegorocznej Malty.

            Dwa projekty dotyczące bezpośrednio miasta Poznań - to "produkcja" ekipy Gob Squad z Wielkiej Brytanii, czyli "Super Night Shot" oraz pokaz "Play Rec" francuskiej grupy Komplex Kapharnaum. Brytyjczycy tworzyli swoją sztukę na godzinę przed pokazem, wychodząc na miasto z kamerami i nagrywając Poznań i Poznaniaków. Celem nadrzędnym było znalezienie mężczyzny, z którym jedna z uczestniczek projektu mogłaby się pocałować. Przy okazji czwórka performerów starała się jak najlepiej poznać miasto, przybliżając się do celu, ale i nie zapominając o widzach. Stąd elementy reality show i "zadań zespołowych" - choćby taniec pod parasolem o określonej godzinie. Wszyscy widzowie, zanim zasiedli w sali nr 1 Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa, by na czterech ekranach oglądać oryginalny (bez jakichkolwiek cięć) zapis kamer twórców tej interdyscyplinarnej sztuki, uczestniczyli w nagraniu finałowej sceny projektu i radośnie witali czwórkę filmowców-performerów przed wejściem na uczelnię, rozrzucając konfetti i trzymając w rękach sztuczne ognie. W ten sposób każdy wziął udział w tym pokazie i został "wciągnięty" w sztukę.

            Komplex Kapharnaum także stworzył pokaz intermedialny. Francuzi zawsze w swoich prezentacjach wykorzystują przestrzeń miejsca, w którym mają wystąpić. Tym razem wybrali starą zajezdnię przy ulicy Gajowej, która w najbliższym czasie dokona swojego żywota. Co pojawi się na jej miejsce jest kwestią sporną. Grupa Komplex Kapharnaum postanowiła stworzyć dokument poświęcony zajezdni, uwzględniając jej ponad stuletnią historię, przeprowadzając wywiady z obecnymi i emerytowanymi pracownikami zajezdni oraz zagłębiając się w historię zamieszek roku 56. w Poznaniu, które w zajezdni przy Gajowej miały swój początek. Do prezentacji swojego dokumentu wykorzystują przestrzeń zajezdni. Jednak sposób, w jaki prezentują część materiałów, znacznie wykracza poza film dokumentalny. W czasie występu filmują zgromadzone materiały, łącząc elementy nagrane wcześniej z nagrywanymi na żywo. W czasie pokazu kilka osób z Komplexu Kapharnaum pracuje nad gigantycznym plakatem umieszczonej na jednej ze ścian zajezdni - ma ona być świadectwem wszystkiego co z zajezdnią przy Gajowej się wiąże. Trudno ów występ nazwać porywającym, ale nie sposób pominąć faktu ożywienia przestrzeni Poznania, która właśnie w zajezdni stała się nie tylko integralną, ale i niezbędna przestrzenią dla taj sztuki.

            Obie prezentacje - zarówno ta Gob Squad jak i Komplex Kapharnaum - należą do bardzo dalekich peryferii teatru. Ich dzieła na wskroś współczesne, mają w sobie coś staroświeckiego - romantyczny pocałunek w "Super Night Shot", historia zajezdni w dziele Francuzów. Ciekawe, że tak "nieteatralne" ekipy zdecydowanie najlepiej oddały przestrzeń miasta.

            The Living Theatre i Teatr Wierszalin z jednej, Gob Squad i Komplex Kapharnaum z drugiej strony. Wszyscy nazywają swoją twórczość teatrem, choć tak różnie pojmowanym. Każdy z tych zespołów jest na swój sposób niepowtarzalny. Tak jak Malta. Corocznie inna, co roku bardziej zróżnicowana tematycznie i repertuarowo. I klasyka, i współczesność, i retrospekcje, i różne sposoby postrzegania świata. Kończy się XVII edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta. Jak będzie za rok? Z pewnością nie mniej różnorodnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji