Artykuły

Wspomnienie aktorki z zespołu Węgierki

Istnienie polskich teatrów było rzeczą cenną w danym momencie, bo ratowało setki ludzi od wywiezienia w głąb Rosji i krzepiło na duchu zagubionych w chaosie sowieckich metod i sterroryzowanych Polaków - wspominała w 1948 roku na łamach paryskiej "Kultury" aktorka z zespołu Aleksandra Węgierki.

We wrześniu 1939 r. wróciły na łono macierzy sowieckiej odwiecznie rosyjskie ziemie Białorusi i Ukrainy Zachodniej . Takie było urzędowe określenie aneksji polskich ziem wschodnich.

Ziemie te w ciągu niespełna dwóch lat przeszły wszystkie (...) etapy, którym uległy kraje sowieckie na przestrzeni 22 lat: upaństwowienie ziemi i nieruchomości, przemysłu i handlu, (...) kolektywizację, masowe przesiedlanie ludności i terror NKWD. Do tego dołączyła się rusyfikacja szkolnictwa i administracji (...). Nic dziwnego, że społeczeństwo polskie na tych terenach - składające się w dużej części z uciekinierów z ziem zachodnich, często bez środków do życia, bez oparcia w rodzinie i przyjaciołach, przemieszane gęsto mniejszościami narodowymi, jak Białorusini, Ukraińcy i Żydzi, które w masie ustosunkowały się w pierwszej chwili życzliwie do sowieckiej inwazji - że społeczeństwo to, otrzymując raz po raz ciosy godzące w jego istnienie, nie wykazało takiej zawziętej odporności w stosunku do okupanta, jak to się działo w okupacji niemieckiej. Bo zresztą i warunki były inne. Z Rosją nie prowadził nikt wojny o zabrane tereny, a w perspektywie Polacy mieli jedynie katownie NKWD i podróż w zaplombowanych wagonach bydlęcych na rozległe tereny Azji, z których nie wracają ani żywi, ani umarli.

Pośród tego (...) załamywania się i zanikania elementów życia polskiego na ziemiach okupowanych przez czerwoną armię i NKWD, jedyną placówką, która się ostała, były teatry polskie. Zostały one upaństwowione, podległy sowieckim komisariatom sztuki, otrzymały rosyjską dyrekcję, ale w zakresie repertuaru i angażowania artystów zachowały coś w rodzaju samorządu. O ile wiem, narzucono im jedynie dwie sztuki sowieckie lub w duchu sowieckim napisane Bartosz Głowacki Wasilewskiej, graną we Lwowie i Optymistyczna Tragedia - sztukę z żelaznego repertuaru rewolucyjnego, wystawioną w Białymstoku.

Teatrów tych było, o ile mi wiadomo, cztery. Lwowski teatr, zorganizowany najwcześniej, jako że artyści tamtejsi nie zostali całkowicie rozproszeni przez wojnę, teatr Węgierki w Grodnie, a później w Białymstoku, teatr Krukowskiego również w Białymstoku (rozwiązany później z powodu nieudolnej administracji) i Polski Teatr Kukiełek z bazą najpierw w Grodnie, później w Nowogródku.

Ostoja dla rozproszonych Polaków

Jak to się stało, że te ośrodki polskości zachowały się dłużej niż inne na "isstinno russkich" ziemiach? Złożyły się na to różne przyczyny. Przede wszystkim bolszewicy liczyli na możność użycia sceny jako trybuny, z której wpajać się będzie w polskie społeczeństwo teorie marksistowsko-stalinowskie. Następnie blask kinkietów polskiego teatru i mowa polska, rozbrzmiewająca na scenie, były doskonałym parawanem osłaniającym wszystko to, co działo się za kulisami sowietyzacji: wywożenie setek tysięcy ludności polskiej, metody NKWD, Katyń, rusyfikację szkolnictwa (...) itd. Jakże wygodnie było powiedzieć Polakom: "Niemcy zamknęli polskie teatry, chcąc zniszczyć polskość, a u nas, popatrzcie! - macie polskie teatry z polskim repertuarem! Bo my nie walczymy z polskością, tylko z polskimi kapitalistami i faszystami!"

Jeżeli dodać do tego życzliwość, jaką otacza aktorów wszystkich narodowości społeczeństwo rosyjskie, dla którego sztuka, a zwłaszcza teatr, jest jedynym ujściem dla tęsknot metafizycznych, to zrozumiałe się staje, dlaczego teatr stał się wyłączną, a względnie bezpieczną ostoją dla rozproszonych przez wojnę Polaków aktorów i nieaktorów.

Tak więc teatry polskie na tych ziemiach były efemerydą, która niezależnie od wojny rosyjsko-niemieckiej zginęłaby wcześniej czy później. Tym niemniej, istnienie ich było rzeczą cenną w danym momencie, bo ratowało setki ludzi od wywiezienia w głąb Rosji i krzepiło na duchu zagubionych w chaosie sowieckich metod i sterroryzowanych Polaków.

Podczas mego pobytu pod okupacją sowiecką pracowałam w dwóch teatrach: od połowy marca 1940 do końca kwietnia 1941 roku w teatrze Węgierki, a w maju i czerwcu 1941 roku (aż do ofensywy niemieckiej) - w Teatrze Kukiełek w Nowogródku.

Z teatrem związał mnie w tych tragicznych czasach fakt, że matka moja była aktorką. Przypadek ten ocalił prawdopodobnie życie moje i mojego dziecka. Zdecydowałam się napisać niniejsze wspomnienie, ponieważ jestem jedyną osobą z tego zespołu, która znalazła się za granicami kraju.

Węgierko - reżyser żarliwy

W Grodnie istniał przed wojną teatr miejski, mieszczący się w gmachu teatralnym, zbudowanym jeszcze w XVIII-tym wieku przez Tyzenhauza. Teatr ten, po krótkotrwałym rozbiciu na skutek działań wojennych, począł się ponownie organizować na początku 1940 r. pod kierownictwem dawnego dyrektora. Dyrektor ów przyjął z otwartymi ramionami uciekinierów spod okupacji niemieckiej. Byli między nimi aktorzy i aktorki niepośledniej klasy. Oprócz reżyserskiej trójki: Aleksandra Węgierki starszego, Aleksandra Węgierki młodszego (pseud. Juno) i Leonii Jabłonkówny (zwanej "Jelonką") znalazły się w Grodnie: artystka Teatru Polskiego, Irena Borowska, Ada Połomska - świetna recytatorka, Ewa Kryńska i wielu innych.

Teatr został oczywiście upaństwowiony. Dochód z biletów wpłacało się do kasy państwowej i stamtąd otrzymywało się sumy na opłatę personelu, dekoracje i kostiumy. Powstał "profsjouz", czyli związek pracowników zawodowych. (...) Odbywał od czasu do czasu zebrania, na których komunikowano zespołowi postanowienia władz i każdy pracownik artystyczny i techniczny mógł zabrać głos, krytykując zarządzenia administracji teatralnej. Jako dyrektora teatru wyznaczono Rosjankę, jakoby wnuczkę zesłańca z 1863 r., Łomakinę, która później zaczęła używać dźwięcznego uzupełnienia do swego nazwiska jako Łomakina-Słowacka. (...)

Pierwszą sztuką wystawioną przez Węgierkę z ogromnym nakładem pracy i z przezwyciężeniem dużych trudności przy zdobywaniu kostiumów była "Intryga i miłość" Schillera w przekładzie Tuwima. Premiera odbywała się 3 maja 1940 r. Doskonały przekład ożywił ten, powiedzmy szczerze, trącący myszką melodramat o romantycznie naiwnej intrydze. Świetna reżyseria Węgierki wydobyła z niego ogólnopolskie wartości. (...) Patrząc na te panie w krynolinach i panów w białych pończochach i pantoflach z brylantowymi klamrami, widzowie zapomnieli na chwilę o tragedii, która rozgrywała się ciągle wokół nich. (...) Węgierko reżyserował z żarliwością niemal religijną. "Pygmalion" został wycyzelowany jak cacko. Każdy dialog był perełką, każda scena pełna i doskonała. (...) Przed każdą premierą odbywał się tzw. prosmotr, czyli pokaz. Komisariat sztuki w Mińsku przysyłał delegatów, żeby "przyjęli" sztukę. "Pygmalion" wywołał zachwyt. Reżyserskie zasługi Węgierki rosły w ich oczach po każdej premierze. Trzeba przyznać, że uwagi robili niekiedy zupełnie do rzeczy (...)

Tragedia Optymistyczna

W maju 1940 roku przyjechała nareszcie z Taszkentu mityczna dyrektorka. Było to sensacją dla całego zespołu. Jak wygląda? - "Jak kucharka z mieszczańskiego domu..." mówili ci, którzy ją pierwsi ujrzeli. (...) Ujęła jednak energicznie w ręce ster teatru. (...)

Co do "Optymistycznej Tragedii" była to sztandarowa i bardzo popularna w Rosji sowieckiej sztuka, osnuta na tle wydarzeń rewolucyjnych. Do zbuntowanej załogi jednego z okrętów floty czarnomorskiej przysłana zostaje młoda komisarka. Zdziczała załoga przyjmuje ją drwinami. Jeden z marynarzy pozwala sobie nawet na zbytnią poufałość i zostaje z miejsca zastrzelony. Jest to wyzwalający wstrząs dla załogi. Odwaga dziewczyny zaczyna budzić szacunek. (...) Są tacy, którzy gotowi są oddać za nią życie. Załoga wraz z komisarką opuszcza okręt i przedziera się przez stepy czarnomorskie. Spotykają oddział niemiecki, następuje starcie i zwycięstwo, ale bohaterska komisarka ginie od kuli.

Sztuka sama w sobie jest dość słaba, ale daje duże pole do popisu utalentowanemu reżyserowi. Łomakina (...) oddała ją Węgierce do reżyserowania. I tutaj ujrzeliśmy arcydzieło sztuki reżyserskiej. Przede wszystkim Węgierko przerobił wraz ze swymi pomocnikami bardzo liche tłumaczenie. Oddał rolę komisarki Borowskiej. Ilustrację muzyczną zamówił u bardzo utalentowanego kompozytora, uciekiniera z Łodzi, Henryka Jabłonia. A potem zaczął opracowywać scena po scenie. Efekt był niezwykły. Powstało misterium, coś, co przypominało nieco, nie w treści oczywiście, ale w nastroju, "Nieboską". W prologu, na tle pełnej udręczenia, a jednocześnie jakby ukrytej groźnej siły muzyki, której powolny rytm znaczyły bębny, przesuwali się przez pokład okrętu w długim szeregu marynarze. Jakby przeszedłszy morze cierpień i nadludzkim wysiłkiem zdobywszy wyzwolenie, opowiadali (...) swoje udręki. Dramatyczna, nabrzmiała cierpieniem muzyka nadawała ich słowom jakąś niezmierzoną ogólnoludzką głębię. (...) Premiera "Optymistycznej" odbywała się znacznie później, dopiero w Białymstoku.

Praca aktora - obywatelski czyn narodowy

Nastrój w teatrze był ciężki... W okresie, kiedy formował się zespół, bezustannie ktoś ostrzegał kogoś przed kimś. (...) Przyszedł okres paszportyzacji. Można było wziąć paszport, można też było zapisać się na powrót do okupacji niemieckiej: należało wybierać. Sprawę tę dyskutowali aktorzy gorąco. Po kwietniowych łapankach i wywożeniach nikt nie miał zaufania do dobrotliwego reżimu. Zdecydowano brać paszporty. Kiedyś to się przecież musi skończyć! - myśleliśmy wszyscy.(...)

Przedtem jeszcze przeżył teatr kampanię francusko-niemiecką i klęskę Francji. Ludzie szaleli. Siedzieliśmy przy radiu, słuchając coraz bardziej przerażających komunikatów. Potem opadły wszystkim ręce. Co pozostało? Anglia? (...) Czy nic nas już nie wyzwoli z tego piekła? Otrzymaliśmy paszporty "z paragrafem". Znaczyło to, że jako uciekinierzy nie możemy mieszkać w pobliżu granicy ani w większych miastach. Co będzie dalej? Ale dla teatru mają bolszewicy specjalne względy. Póki tworzyliśmy zespół, nie groziło nam wywiezienie. Przed łapankami nocnymi wydano nam tzw. sprawki, czyli zaświadczenia, że pracujemy w teatrze, ale strasznie było słuchać w nocy warkotu samochodów, tupotu uciekających i goniących ich żołnierzy, wrzasków "stój!".

Z początkiem lipca wyjechał teatr na gościnne występy do Pińska. (...) Był miastem wymarłym (...) Trzykrotne wywożenie zdziesiątkowało ludność polską. Ci, którzy się ostali, bali się mówić po polsku na ulicach. Efekt przyjazdu teatru był niezwykły (...) Kiedy artyści poczęli recytować zespołowo "Odę do Młodości", na widowni rozległ się głośny płacz. Polska mowa i polska poezja, rozbrzmiewające znowu publicznie na deskach scenicznych wobec całej gehenny i beznadziejności tych udręczonych ludzi, były wstrząsem olbrzymim. Węgierko przeżył wówczas wielką chwilę. Zrozumiał, że zasługa jego namiętnych wysiłków przekracza granice dokonań artystycznych, że wkracza w ramy obywatelskiego czynu narodowego.

Nie interesował się jednak wcale polityką i losami wojny, zagłębiony w swoim transie artystycznym. Udało mi się kiedyś złapać w radiu transmisję z Berlina triumfalnego wjazdu Hitlera po zwycięskiej kampanii we Francji. Słuchałam ze ściśniętym sercem radosnego ryku tłumów (...). Idąc do teatru cała wstrząśnięta jeszcze tym przeżyciem, spotkałam Węgierkę i opowiedziałam mu o tym, co słyszałam. Patrzył na mnie uważnie, ale miałam wrażenie, że moje słowa spłynęły po nim bez śladu. Dla niego były to rzeczy mniej ważne niż dekoracje i kostiumy do następnej premiery. Zrozumiałam, że człowiek ten żyje tylko i wyłącznie teatrem. (...)

Białystok: teatr był zawsze pełen

Po wielkich sukcesach artystycznych w wyludnionym Puńsku, teatr pojechał dalej na gościnne występy do Białegostoku. Otrzymaliśmy pomieszczenie w pięknym gmachu, położonym w parku w pobliżu dawnego pałacu Branickich, zajmowanego obecnie przez władze sowieckie. I tutaj, dzięki wielkiemu szacunkowi, jaki Węgierko zdobył u władz sowieckich swą pracą artystyczną, otrzymaliśmy "bazę". Był spór o ten gmach między teatrem białoruskim i naszym, lecz Węgierko i Łomakina zwyciężyli. Pozostaliśmy tam aż do połowy kwietnia 1941 roku.

Na Białystok przypadł okres szczytowych osiągnięć teatru, premiera "Wesela Figara" i "Optymistycznej". Teatr był zawsze pełen. Wielu Polaków nie chodziło wprawdzie do teatru, zmuszeni byli bowiem ukrywać się, inni uważali pójście do teatru, kierowanego przez bolszewików, w dodatku w tak tragicznym momencie dziejowym, za czyn niepatriotyczny. Inni przychodzili stęsknieni do polskiego słowa na scenie. Żydzi, przepełniający więcej niż w 70 proc. miasto, bywali obowiązkowo na każdej sztuce. Nawet Rosjanie przychodzili na polskie sztuki. Drukowano dla nich specjalne programy w języku rosyjskim, zawierające streszczenie sztuki. Byli przeważnie zachwyceni. Mieli tylko jedno złe przyzwyczajenie: przychodzili z małymi dziećmi, nawet oseskami. "Kapłan" Węgierko nie mógł znieść takiego traktowania bóstwa-sztuki. Bileterom nakazano, żeby nie wpuszczano nawet generała z niemowlęciem.

Nie będę się tu rozpisywała o trudnościach mieszkaniowych i gospodarczych teatru. Wystarczy nadmienić, że kwatery, przydzielane nam przez władze miejskie, były czasem nie do zamieszkania, trudności aprowizacyjne duże, brak mydła i odzieży. Nie wypłacano nam pensji w porę, sprzedawaliśmy zatem resztę łaszków przywiezionych z domu. Aktorzy chodzili w zimie w dziurawych butach. Z trudem zdobywaliśmy opał. Rozbudowana nadmiernie administracja teatru działała nieudolnie. Pieniądze przeznaczone na pobory ginęły podobno w dekoracjach i kostiumach. Tak przynajmniej twierdzili antagoniści Węgierki, czemu ja zresztą nie wierzyłam. Węgierko, lepiej uposażony od innych, dawał pożyczki na wieczne nieoddanie. Każdemu, kto suszył mu głowę osobistymi sprawami, starał się pomóc mimochodem, zatopiony w swej wizji artystycznej. Jak było naprawdę, trudno powiedzieć, sądzę jedna, że była to raczej wina Łomakinej (...).

Śmierć Węgierki

Na dwa dni przed premierą "Figara" spotkał Węgierkę jako reżysera i nas jako zespół ciężki cios. NKWD zaaresztowało nam trzech aktorów, w tym ojca i syna, którzy mieli grać w "Figarze". Syn miał nieszczęście wejść do gabinetu dyrektorki w chwili, gdy NKWD czekało już na jego ojca. Zabrali go także, a na uwagę Łomakiny, że chłopak ma grać rolę Cherubina w sztuce, której premiera będzie za dwa dni, uspokojono ją, że chłopiec dziś jeszcze wróci do teatru. Oczywiście nie wrócił.

Premiera została odłożona i odbyła się później w nastroju ogólnego przygnębienia. Przygotowywaliśmy właśnie przedstawienie kukiełek na zbliżające się urodziny Węgierki. Napisane już były wszystkie teksty, ale w związku z tym przykrym wypadkiem projekt został zaniechany. Drugim niemiłym wydarzeniem było zwolnienie przez Łomakinę dawnego dyrektora. Był on wprawdzie o tyle w lepszym położeniu od nas wszystkich, że nie będąc uciekinierem, nie był zagrożony wywiezieniem, ale stracić pracę nie jest bezpiecznie w reżimie sowieckim.

W Białymstoku powiększył się nasz zespół. Chcąc ratować ludzi od wywiezienia, zaangażował Węgierko szereg aktorów z dawnego teatru Krukowskiego, który został wówczas zamknięty.

Nie wspomniałam tu jeszcze o najboleśniejszym bodaj udręczeniu, które było naszym udziałem oprócz zmartwień politycznych, trudności finansowych itd. Dla właściwego uświadomienia politycznego przysyłano nam do teatru politruków. Spędzeni jak owce na widownię, słuchaliśmy ze ściśniętym sercem jak wszystko, co nam było drogie, mieszano z błotem. Okazywało się wówczas, że w Polsce nie było nic prócz krwiopijców-panów. Panowała najokropniejsza ciemnota, nie było szkół i podręczników, nie było opieki lekarskiej. Słyszeliśmy, że "biełopolaki" mordowali ludność białoruską, że marzyli o Polsce od Bałtyku po Morze Śródziemne. (...)

Niedługo potem wyjechałam z Brześcia do teatru kukiełek w Nowogródku. O dalszych losach teatru miałam wiadomości od mojej matki, która pozostała w zespole Węgierki i pojechała z nim do Mińska. Zespół pomieszczono w bożnicy, przerobionej na teatr po rewolucji (...) Po zdobyciu miasta przez Niemców dwie aktorki, władające jako tako językiem niemieckim, wystarały się u komendanta placu o przepustki dla całego personelu i wszyscy wyruszyli z Mińska. W drodze powrotnej, między Mińskiem a Baranowiczami, do wagonu zajmowanego przez zespół teatru wszedł niemiecki żandarm i zaryczał: "Juden raus!"... Pracownicy techniczni teatru wyszli bez słowa. Tych prawdopodobnie wykończyli Niemcy natychmiast: załatwiali te sprawy szybko. Reszta pojechała dalej. Moja matka przywędrowała pieszo z Baranowicz do Nowogródka, skąd pojechałyśmy we trzy do Warszawy.

Węgierko ukrywał się dłuższy czas jako organista u proboszcza w pobliżu Białegostoku. Później, kiedy Niemcy zbyt mocno deptali po piętach, proboszcz, chcąc go ratować, wysłał go furmanką w inne okolice. Na nieszczęście furmankę zatrzymało gestapo. Indagowany Węgierko załamał się i przyznał do tego, że jest Żydem. Został natychmiast aresztowany.(...) Gdzie dosięgła śmierć Węgierkę, jaką gehennę przeszedł przedtem, nie dowiemy się chyba nigdy. Teatr polski stracił w nim doskonałego aktora, niezwykle sumiennego i ciągle rozwijającego się reżysera i wspaniałego pedagoga.

Tekst "Polski teatr Białorusi Zachodniej" publikowany był w 1948 roku w paryskiej "Kulturze", redagowanej przez Jerzego Giedroycia. Autorka użyła inicjałów zapewne ze względu na bezpieczeństwo. Nie udało się jej zidentyfikować.

Na zdjęciu: Aleksander Węgierko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji