Artykuły

Polska opera wymaga liftingu

Jedno wybitne przedstawienie Mariusza Trelińskiego we Wrocławiu nie ratuje honoru polskiego teatru operowego, który w ostatnich miesiącach wyraźnie się zestarzał - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

O "Królu Rogerze" [na zdjęciu] w Operze Wrocławskiej będziemy pamiętać długo, bo też nikt dotąd nie odczytał równie interesująco utworu Karola Szymanowskiego. Scenicznym obrazom Mariusza Trelińskiego wartości dodał wysoki poziom muzyczny zapewniony przez Ewę Michnik. Inscenizacja z pewnością stanowić będzie punkt odniesienia do dalszych losów scenicznych "Króla Rogera" w kraju i na świecie. Ten spektakl nie miał konkurencji. W tyle za nim plasuje się jedynie próba przywrócenia na scenę "Manru" Ignacego Jana Paderewskiego, którą w Bydgoszczy podjął Laco Adamik, oraz ciekawy eksperyment Marka Weiss-Grzesińskiego dokonany na "Rigoletcie" Verdiego w Operze Bałtyckiej. Poza klasyfikacją należy umieścić wielkie widowisko plenerowe we Wrocławiu ("Napój miłosny" Donizettiego), a jeśli dodamy je do listy wydarzeń, to i tak jest ich bardzo mało.

Nieustanne wznowienia

Działa w Polsce dziesięć teatrów, niebawem dojdzie kolejny w Białymstoku, a życie operowe stało się wyjątkowo nieciekawe. Opery Narodowej nie były w stanie wyrwać z letargu odświeżone dawne inscenizacje. Uboga była oferta Teatru Wielkiego w Poznaniu, Opera Krakowska żyje głównie wznowieniami, Opera Bałtycka od dawna daje jedną premierę rocznie, Opera Nova odpoczywała po jubileuszu 50-lecia, a w Operze Śląskiej atrakcją sezonu był nieśmiertelny "Nabucco" oraz zestaw starych spektakli wyreżyserowanych przez jubilata Wiesława Ochmana. W Teatrze Wielkim w Łodzi ilość premier z kolei zastąpiła ich jakość i tylko Opera Wrocławska nie poddaje się artystycznemu marazmowi.

Banalny zestaw tytułów

Ten stan najłatwiej usprawiedliwić brakiem pieniędzy: dotacje są skromne, a sponsorzy niezbyt hojni. Jeśli jednak połowę teatrów stać na jedną premierę w sezonie, tym bardziej należy dołożyć starań, by była ona wydarzeniem.

Tymczasem polski widz skazany jest głównie na kolejne wcielenia "Traviaty", "Toski" lub "Carmen". Dominuje u nas wyświechtany XIX-wieczny repertuar, czego dowodem jest fakt, że w minionych miesiącach mieliśmy trzy premiery "Cyrulika sewilskiego" (z czego dwie w Warszawie) oraz trzy nowe lub odświeżone "Carmen". A po jesieni czeka nas ciąg dalszy rocznicowych inscenizacji Karola Kurpińskiego.

Teatrowi operowemu w Polsce brakuje nowych idei i nowych ludzi, którzy potrafiliby nim pokierować. Na dyrektorskiej karuzeli kręcą się ci sami bohaterowie powracający na swe stanowiska (Kazimierz Kowalski w Teatrze Wielkim w Łodzi, Janusz Pietkiewicz w Operze Narodowej, a ostatnio Warcisław Kunc w Szczecinie).

Zanika zawód dyrygenta operowego, prowadzeniem spektakli zajmują się głównie artyści, którzy nie pojmują specyfiki operowej sztuki. Do szlachetnych wyjątków należą Ewa Michnik we Wrocławiu czy Maciej Figas w Bydgoszczy, Operze Narodowej uda się niekiedy pozyskać wybitnego dyrygenta ze świata (Amerykanin Will Crutchfield).

Znikający reżyserzy

Ostatnie lata dawały szansę na trwałe odświeżenie stylu inscenizacyjnego spektakli. Ogromna w tym zasługa Mariusza Trelińskiego, ale także Tomasza Koniny, Krzysztofa Warlikowskiego czy Krzysztofa Kelma. Pojawili się reżyserzy, którzy chcieli teatralnie odmłodzić operę. Dziś niewiele pozostało z ich dokonań, nowa dyrekcja w Łodzi zdjęła na przykład wszystkie przedstawienia Tomasza Koniny, on sam od ponad roku nie otrzymał w kraju żadnej propozycji pracy.

Wyłącznie za granicą działa Krzysztof Warlikowski, a jeden Michał Znaniecki, który z Europy zaczyna przyjeżdżać do Polski, nie odnowi naszego teatru. Zresztą próba tzw. innego odczytania opery wymaga wyczucia jej specyfiki, w przeciwnym razie powstają takie teatralne potworki, jak "Cyrulik sewilski" w Łodzi w reżyserii Henryka Baranowskiego.

Tak pozbawionego smaku przedstawienia dawno nie oglądaliśmy, co również zaważyło na ocenie sezonu.

***

Najlepszy debiut - Sylwester Smulczyński

Muzykalny i utalentowany tenor Sylwester Smulczyński zabłysnął w "Cyruliku sewilskim" w Warszawskiej Operze Kameralnej. Jego udaną partnerką była równie młoda Elżbieta Wróblewska.

Najlepsza rola - Andrzej Dobber

Po latach występów w świecie baryton Andrzej Dobber wystąpił wreszcie w polskiej premierze. Jego Król Roger we Wrocławiu był władcą stanowczym i silnym, ale też cierpiącym jak każdy człowiek.

Najgorsze przedstawienie - "Cyrulik sewilski"

Reżyser Henryk Baranowski pociął na kawałki "Cyrulika sewilskiego" w Łodzi i dopisał własne dialogi. Zrobił spektakl pozbawiony wdzięku, pseudonowoczesny, który całkowicie zabił urok muzyki Rossiniego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji