Artykuły

"Król Roger" według Mariusza Trelińskiego

"Król Roger" w reż. Mariusza Trelińskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Tomasz Cyz w Zeszytach Literackich.

Z pierwszej inscenizacji "Króla Rogera" Mariusza Trelińskiego (Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie, premiera 10 IH 2000) pamięć" przechowuje obrazy. Pojawienie się Cienia (tancerz Maksim Wojtul) poprzedzające przyjście Pasterza -- w świetlistej bieli, przecinającej mrok pogańskiej świątyni. Mocowanie się Rogera (niezapomniany, tragicznie zmarły w marcu 2007 Wojciech Drabowicz) z Pasterzem - jak walka biblijnego Jakuba z Aniołem - przy podniesionych dźwiękach i dzikim biegu tłumu. Podniebny "spacer" Cienia w finale pierwszego aktu, poprzedzony pocałunkiem złożonym na ustach Rogera przez Pasterza. ,Jałowa ziemia" obejmująca nie tylko ruiny starogreckiego teatru, jak chcieli Szymanowski z Iwaszkiewiczem (trzeci akt), ale też cały świat - pełna szczelin, nagich trupów (jak na obrazie Sąd ostateczny Petrusa Christusa, 1452). Alchemiczna konstelacja dopełniona deszczem liczb: wysoko w górze Pasterz, z rozłożonymi rękoma, jakby przezroczysty; niżej Roksana, w ogromnej białej szacie; oraz klęczący na sinej ziemi Roger. I finał - wciąż klęczący Roger, ze wzniesionymi rękami, z oczami wytopionymi w przypływie rozpaczy? jasnowidzenia? -- zwycięski, przegrany...

To był "Król Roger" pełen symboli i znaków. To była opowieść" guasi-mityczna - bardziej o konflikcie religii, światopoglądów; o konflikcie bogów, o strukturach myśli, o ideach niż o człowieku.

Wrocławska inscenizacja chce mówić o człowieku1. Nazywać go. Treliński ukazuje bohatera w sile wieku, w stanie duchowego kryzysu. Pożądającego, ale wypalonego, wypatrującego drugiej strony, ale i sceptycznego. Człowieka dziś, tu i teraz - w modnym garniturze, w okularach przeciwsłonecznych - ważną figurę społeczną, państwową i religijną.

Scenografia, jak w Warszawie, pozostaje w ledwo uchwytnym związku z zapisem Szymanowskiego i Iwaszkiewicza. Pierwszy akt dzieje się we wnętrzu współczesnego kościoła (drugi w living roomie apartamentu Rogera, całym z szyb i wirujących zasłon, z modnymi kanapami, szykownie oświetlonym; trzeci - w szpitalnym pokoju-prosektorium). Wierni oczekują na nabożeństwo, wśród nich - Roger (świetny Andrzej Dobber) z żoną, zniewieściałym doradcą i ochroniarzami. Nagle zrywa się wiatr, przynosi chaos, niepokój - jak podczas pogrzebu Jana Pawia II. To wspaniała scena. Pojawia się Pasterz (intrygujący Pavlo Tolstoy) - w świetlistej bieli (jak w Warszawie), choć w trampkach, luźnym stroju, wniesiony przez agentów ochrony. Zwija się na środku sceny, jak zbity kot albo wąż. Wstaje, badawczo przyglądając się swoim dłoniom, ludziom, całemu otoczeniu. Ma coś z jurodiwego, świętego szaleńca--prostaczka. Ale jest w nim też cień ironii, szyderstwa, drwiny. Taki jest dziś bóg?

Pasterz bierze do ręki kielich. Staje na środku kościoła, sceny, przechyla naczynie, tworzy wokół siebie rytualne koło (kilka kropel spada na twarz). Ale sakralny gest nie chroni. Roger wraz z agentami ochrony rzuca się na Pasterza. Kilkanaście ciosów, kopnięć. Słychać krzyk tłumu, wielkie tutti orkiestry. Pasterz śpiewa wtedy: "Mój Bóg jest miłościwy, jest dobrym pasterzem, Bóg mój!". Poniżany, bity, zakrwawiony, ale ciągle jasny, niezwykły. Wreszcie całuje (!) "inicjacyjnie" Rogera. Gdy zostaje sam, siedząc na podłodze sceny, tak lekko i miękko śpiewa po raz drugi: "Mój bóg jest piękny jako ja". Wychodzi. Z charakterystycznym gestem: unosząc dłoń, ale nie jak Chrystus z wielkanocnych rzeźb, hieratycznie błogosławiąc. Bardziej jak zły duszek, prześmiewczy, bluźnierczy.

Ten rys jest jeszcze wyraźniejszy w drugim akcie. Zapisany w muzyce lęk oczekiwania zostaje u Trelińskiego zderzony z nudą, wyjałowieniem, pustką. Pijana Roksana (jest cały czas na scenie!) całuje agenta ochrony, ale bez satysfakcji, bez upojenia. Roger może i na coś czeka, ale tak, aby to, co przyjdzie, wreszcie go doświadczyło, ugodziło, złamało, bo sam jest bezsilny. Wreszcie ukazuje się Pasterz, w ślubnym welonie na głowie. Sąd ma więc przekształcić się w zaślubiny. Oczywiście, Pasterz nie przychodzi sam. Oto wyznawcy, skąpo odziani, o zamazanej płci i orientacji; nastroszeni, nieujarzmieni, tarzają się po podłodze jak dzikie zwierzęta, atakują Rogera, Edrisiego. Kiedy Pasterz zapala skręta, zaczyna się "bachiczny" taniec. Pasterz wnosi figurę-manekina, z tym samym welonem na głowie. Roger podchodzi do swojego sobowtóra, obejmuje go, tuli. Ale już za chwile w jego kierunku rzucają się wyznawcy - szaleni, upojeni. Rozrywają manekina na części, wiją się w dzikiej rui, tuląc do siebie jego zmasakrowane członki. Kiedy wychodzą, Pasterz znów wyciąga dłoń. Lekko, bluźnierczo, jakby się żegnał...

Trzeci akt jest najbardziej tajemniczy, wieloznaczny. Oglądamy salę szpitalną (przy łóżku Rogera czuwa Edrisi, z przodu telewizor, z tyłu wiadra z kwiatami, za chwilę Roksana przyniesie świeże tulipany); scenę od widowni oddziela przezroczysty tiul, na który podczas orkiestrowego preludium rzucony jest obraz. Siny błękit (podobna tonacja była w Warszawie), jakby mgła, i prześwietlona sylwetka Rogera. Jeszcze cztery projekcje. Obraz jak z telewizora po skończonym programie, halucynacyjny (kiedy Roger pierwszy raz wzywa Roksanę). Oświetlona twarz Rogera, wokół całkowita ciemność, cień jego głowy padający na tylną ścianę owija świetlna aureola. W czasie epifanii Pasterza-Dionizosa wchodzimy - razem z Rogerem - w tunel jak z Odysei kosmicznej Kubricka. Pęd w otchłań? Samobójstwo? I ostatni obraz: otwarta przestrzeń sceny wrocławskiej opery, nie ma tiulu, Edrisi siedzi przy łóżku z ciałem martwego już Rogera. A z tylu wchodzi on, Roger. W białym swetrze i szlafroku. Patrzy na łóżko. Klęka wśród rozrzuconych tulipanów i zaczyna śpiewać hymn do słońca. Umarły, żywy. Na tylnej ścianie obraz falującego otchłannego morza (woda w alchemii to także ogień, pisze Jung, "woda wieczna jest formą ognistą wody prawdziwej").

I może najważniejsze: w trzecim akcie nie było żadnej epifanii boga. Oczom bohaterów, naszym oczom, nie ukazał się już Pasterz-Dionizos. Słyszeliśmy tylko jego glos. A perspektywa przestrzeni zaprojektowana przez Trelińskiego i Kudličkę każe o wszystkim myśleć jako o wytworze wyobraźni Rogera. Projekcja chorego umysłu? A więc nie ma boga? Wydaje się, że w 2007 roku Mariusz Treliński w śpiewie Pasterza--Dionizosa (Chrystusa) nie usłyszał śpiewu Boga. Tym bardziej ten spektakl staje się niesłychanie ważnym głosem w tak potrzebnej dyskusji o stanie ducha Europy XX i XXI wieku.

PS. Rok 2007 został przez polski parlament ogłoszony Rokiem Karola Szymanowskiego (29 marca minęła 70. rocznica śmierci, 3 października minie 125. rocznica urodzin). Na wrocławskiej premierze "Króla Rogera", jedynej inscenizacji opery Szymanowskiego w tym Roku (w listopadzie w Krakowie, podczas Festiwalu Muzyki Polskiej, zapowiadana jest jeszcze pół-sceniczna realizacja operetki Loteria na mężów - światowa prapremiera dzieła) nie było przedstawicieli rządu czy Ministerstwa Kultury. Przede mną siedział prof. Leon Kieres. Pamięć nie jest dana raz na zawsze. Trzeba ją pielęgnować. Jak talent. Jak sztukę. Jak niewiarę i wiarę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji