Artykuły

Malta. Dzień trzeci

Dziwny był ten trzeci dzień. Po upałach, ulewnych deszczach i burzach, przyszedł czas na wichury. Pogoda, swą zmienną naturą, wyraźnie dostosowuje się do charakteru festiwalu, więc jest osobliwie i podczas występów, i pomiędzy nimi. O XVII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Malta pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Teatralny maraton ponownie rozpocząłem od spektaklu konkursowego Nowych Sytuacji - tym razem zaprezentowała się gdańska grupa Good Girl Killer z projektem autorskim o tym samym tytule. Artyści mówili i śpiewali o tym, że chcą wyzwolić własne ciała z powtarzalności ruchów. Musieli o tym mówić, bo większość ich występu, czyli bardzo szeroko rozumiany taniec ruchu, był zupełnie nieczytelny. Jedna dziewczyna wykonuje dziwne gesty, inna snuje się powoli po Sali Kameralnej Zamku jak zombie, a ich partnerzy chodzą po sali i rozlepiają plakaty, albo krzątają się przy gitarach elektrycznych. Na widowni konsternacja. A Good Girl Killer chce po prostu poprzez własny system ruchów i gestów wypowiedzieć się "na temat". Bo globalizacja jest be, tak samo jak media, które sterują naszym życiem, zawłaszczając je dla własnych potrzeb, co artyści obrazują prowadzeniem siebie nawzajem jak kukiełki z teatru lalkowego. By znaleźć swój sposób wyrazu, należy zerwać z tym co nas otacza i płynie z zewnątrz - tancerki "zjadają" taśmę magnetofonową, której resztki towarzyszą im już do końca występu (wyszło pewnie niezamierzenie, ale prawdziwie, bo nie jesteśmy w stanie zupełnie zerwać z cywilizacją i całkowicie odciąć się od "medialnego" świata). Zespół Good Girl Killer dopiął swego - wypracował własny system ruchów, czerpiąc inspirację z tego, co nas otacza. Widowisko obejmujące i taniec, i pokazy audio-wizualne, i muzykę, i śpiew, i performance sprawiało wrażenie bardzo luźno połączonych ze sobą elementów, które jednak utonęły w nijakości. Przez to sens występu pozostaje zagadką do odkrycia, ale podejrzewam, że niewielu po tym, co zobaczyliśmy, będzie miało ochotę bawić się w Scherlocka Holmesa.

Po tym występie poszedłem zobaczyć jak wygląda teatr na statku. W ramach projektu Statek Teatralny młodzieży ze Studia Teatralnego "Próby" i niemieckiej ekipy Stad-Spiel-Truppe - ci ostatni przypłynęli swoim statkiem z Poczdamu i zacumowali pod Ostrowem Tumskim. Wybrałem się na klasykę "Ubu król" Alfreda Jarry`ego licząc na dobrą zabawę. I przeliczyłem się. Organizatorzy nie poinformowali o tym, że sztuka odbędzie się tylko w języku niemieckim, ale to nie pierwsza i pewnie nie ostatnia taka wpadka (warto pytać przed spektaklami o długość trwania - niekiedy można mieć dużą niespodziankę jak podczas spektaklu "Bramy Raju" Studium Teatralnego). Niemiecka grupa pokazała rubaszny teatr, pełen obscenicznych gestów, z monstrualnym czarnym penisem, i imitacją kija bejsbolowego, potraktowanego jako insygnia władzy króla, który nie omieszkał zdzielić swą pałą każdego z "poddanych". Najlepszym komentarzem do tego, szytego bardzo grubymi nićmi przedstawienia, jest płacz dziecka, które, siedząc z tatą w pierwszym rzędzie, wystraszyło się wymalowanego jak klaun króla Ubu, krzyczącego coś w obcym języku i bijącego wszystkich swoją pałką. Dziecko słusznie nie dało się uspokoić, aż nie opuściło sali razem z rodzicami.

Po tym przedstawieniu trzeba było odreagować, a najlepszym sposobem jest pójść na coś lekkiego, co rozśmieszy zamiast przestraszyć. Do tego celu nic na Malcie nie służy lepiej niż znajdujący się w Parku Wieniawskiego namiot, w którym dwaj francuscy cyrkowcy-aktorzy wyczyniają prawdziwe cuda. Chodzi o Jeana Paula Lefeuvre i Didiera Andre oraz widowisko "La serre" [na zdjęciu]. Na pierwszy rzut oka to jowialni, podtatusiali panowie. Jeden łysiejący z zaawansowanym brzuszkiem, drugi szczupły, niepozorny. Francuscy Flip i Flap. Gdy zaczynają swój występ, jeden wisi na hamaku, drugi bawi się taczką jak piłką do koszykówki. Z czasem okazuje się, że ów niepozorny, biega po konstrukcji namiotu i wykonuje ewolucje, jakie rzadko uświadczyć można nawet w cyrku, a drugi daje pokaz striptizu. Wszystko w małym namiocie, intymnie - niemal na wyciągnięcie ręki. "La serre" to cyrkowa farsa, odegrana w konwencji filmu rysunkowego. Gagi, jakie wykorzystują bohaterzy widowiska, są sztampowe i powszechnie znane, ale w wykonaniu tej pary mają urok pięknej, magicznej opowieści. Wielką rolę odgrywa nastrojowa muzyka przenosząca nas na przedmieścia Paryża, w radosny, pełen spokoju i subtelności klimat francuskich uliczek. I szkoda, że bajkowa kraina francuskiego Flipa i Flapa odrywa nas od codzienności tylko na chwilę. Z chęcią w "zaczarowanym" namiocie pobyłoby się dłużej.

Ostatnia z atrakcji tego dnia czekała na mnie w Teatrze U Przyjaciół. Zespół o tej nazwie zaprezentował "Pasje i obsesje Teodora Astray". O ile trzy opisane wyżej sztuki gdzieś tam się mieszczą w kategorii dziwności, to "Pasje i obsesje" są jednym wielkim skansenem dziwactw. Już na dziedzińcu przed teatrem spotykamy konferansjera, który zaprasza na przedwczesny pogrzeb Teodora, zapowiadając, że każdy wejdzie, a być może też "zejdzie", czego oczywiście ekipa Teatru U Przyjaciół bardzo sobie życzy, bo wydaje codziennik wieczorny "Nekropolis", tradycyjnie w cenie stu groszy, więc każde "zejście" jest mile widziane i oczywiście opisane. W takim cmentarnianym klimacie utrzymany jest cały spektakl, a o humorze oferowanym przez Teatr, najlepiej świadczą ogłoszenia z Nekropolis - "oddam w dobre ręce całkiem dobre ręce", "wynajmę urnę na tydzień - wyjeżdżam w interesach", albo - "wiem, gdzie jest pies pogrzebany". Gdy trafimy na strych Teatru, gdzie "Pasje i obsesje" mają się odbyć, przywita nas Muzeum rodu Astrayów, w którym zobaczymy m.in. pierwsze śpiochy Teodora, czy parciany pas cnoty jego babki. Dopiero dalej, w następnym pomieszczeniu, przybliżona zostanie nam saga tego pokręconego rodu, z najbardziej zdziwaczałym Teodorem, który usilnie pragnął popełnić samobójstwo w niekonwencjonalny sposób - to są jego tytułowe pasje i obsesje. I dowiadujemy się, że podjął się próby zaczytania na śmierć, załaskotania na śmierć, albo że czekał na śmierć z przemyślenia - nadmiaru wysiłku intelektualnego. Momentami ten montypythonowski humor jest bardzo zabawny, momentami ocieka jednak zwykłym Benny Hillem. Przez godzinę jest ciągle tak samo, jednostajnie, na jedno kopyto. Nudzi się dużo szybciej, bo z pure nonsensem jest jak kobietą - trzeba wiedzieć, na ile można sobie pozwolić. Aktorzy Teatru U Przyjaciół nie wiedzieli i zwyczajnie przedobrzyli. Zwłaszcza profesor, ekspert od życia Teodora, męczy zamiast śmieszyć. Mimo wszystko widowisko zostawia dosyć dobre wrażenie, a "Nekropolis" okazuje się sympatyczną pamiątką.

Miał się odbyć jeszcze pokaz multimedialny Grupy Laokoona o nazwie "The Second Life of Hamletmachine" i to dokładnie w godzinę duchów, ale problemy techniczne udaremniły te starania. Dzień osobliwości dobiegł w ten sposób końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji