Artykuły

Pokrzywione drzewo człowieczeństwa

Izaak Berlin, wybitny historyk idei z Oxfordu, często cytował formułę Kanta: "Z drzewa tak rosochatego [w polskiej humanistyce przyjęło się drzewo pokrzywione - EB], z jakiego zrobiony jest człowiek, nie można wyciosać czegoś zupełnie prostego". Wielu myślicielom, podobnie jak zwykłym ludziom, wydawało się, że ludzkość z przerażających doświadczeń XX wieku wyciągnie racjonalne wnioski i katastrofa strasznych ideologii się nie powtórzy. Tymczasem świat nie jest wolny ani od okrucieństwa i zbrodni, ani od fanatyzmów i nacjonalizmów. Grunt dla wszelkiego rodzaju utopii wydaje się bardziej podatny w miarę rosnącej ilości wykluczonych, fałszywi prorocy mają się coraz lepiej. Jaka jest wobec tego rola inteligentów w dzisiejszym świecie?

Jerzy Jarocki zadaje to pytanie nie po raz pierwszy. Od lat bada ducha pisarzy, przyjmując za oczywiste, że posługiwanie się refleksją nad życiem najlepiej wyraża kondycję współczesnych sobie inteligentów. W spektaklach "Staś" i "Grzebanie" stworzył duchowy portret Stanisława Ignacego Witkiewicza z jego dzieł i świadectw prywatnej egzystencji. Podobnie postąpił kilka lat temu z Gombrowiczem w spektaklu "Błądzenie", w którym oprócz fragmentów "Iwony...", "Historii", "Operetki", "Dzienników" oraz opowiadania "Dziewictwo" znalazły się cytaty z "Rozmów z Dominikiem de Roux", wykładów z filozofii, wspomnień przyjaciół, żony a nawet, odegrana po francusku, ceremonia ślubna umierającego pisarza i Rity Lambrosse. Sam Gombrowicz pojawiał się w trzech aktorskich wcieleniach odpowiadających młodości, dojrzałości i starości, a reżyser poprzez ten zabieg chciał badać związki, mówiąc w wielkim skrócie, między biografią a dziełem. Postawę wybitnego pisarza wobec własnej egzystencji i epoki.

Tym razem Jarocki wystawił "Miłość na Krymie", która wprawdzie omija biografię autora, ale ukazuje losy rosyjskich inteligentów na przestrzeni minionego wieku. Sławomir Mrożek, pisząc w 1992 roku tę sztukę na konkurs w Paryżu (wygrała jako najlepsza współczesna sztuka francuska!), był świadkiem rozpadu komunizmu. Proces ten budził pod każdą szerokością geograficzną entuzjazm, ale także niepokój. Jego wyrazem stał się u Mrożka trzeci akt sztuki ukazujący duchowy krajobraz po pierestrojce. W nowych czasach światem rządzi pieniądz i mafiozi - zwycięża ten, kto szybciej strzela. Nawet samowaru, nieśmiertelnego symbolu rosyjskich duszoszczypatielnych rozmów, nikt nie chce kupić. Kurwy wyjechały (za chlebem?) do Ameryki, reszta zaś czeka w porcie na statek Lewiatan, by uciec od parszywej egzystencji. W tym świecie nie ma już miejsca na sentymentalne filozofowanie. Starego poetę Iwana Zachedryńskiego, którego znamy z dwóch poprzednich aktów, i pokrewnych mu inteligentów ten świat pochłonie. Nawet jeśli bohatersko przeżyli łagry, nie mają dokąd wracać i po co żyć. Są zbędną formacją na wymarciu.

Świat oszalał, w paroksyzmach kabaretowej wizji toczy się donikąd. W tym akcie nie tylko ludzie, ale także czas i przestrzeń zupełnie szaleją. Za wrotami cerkwi wilkołak z niedźwiedzią głową popycha dziecięcy wózek z gęsią w środku, generalski tułów bez głowy defiluje wojskowym krokiem, podczas gdy nad nim w przeciwnym kierunku przesuwa się głowa popa. Zjawia się też Katarzyna Wielka w stroju koronacyjnym, by obnażyć swe wdzięki, a budząca pożądanie mężczyzn Lily Karłowna przemienia się we własną babkę. Wrota cerkwi stają się wejściem do lunaparku, a pojawiająca się w ostatniej sekwencji Tatiana, młoda i piękna jak w pierwszym akcie, gdy pokochał ją Zachedryński, staje się symbolem wiecznej miłości (?), odrodzenia (?).

Jerzy Jarocki jest o kilkanaście lat "mądrzejszy", wie, że upadek imperium zła nie zbawił świata. Nadal pyta o rolę i postawę inteligentów. Czyta sztukę przewrotnie, od końca, czyli z perspektywy trzeciego aktu. Zmienia też jego tonację z kabaretowej na serio i dopisuje wiele kwestii bohaterom, czyli poprawia i przerabia autora, dopowiada to, co u Mrożka istnieje ledwie zarysowane albo czego w ogóle nie ma. Całe sekwencje wkłada w usta scenicznego Lenina (Jerzy Radziwiłowicz), który w płomiennych przemówieniach znów agituje masy, tyle że teraz przeciw "cyfrowej cywilizacji" i "wirtualnemu kapitałowi", które produkują rzesze wykluczonych. Zapowiada też nowy, sprawiedliwy świat, nawet jeśli w celu urzeczywistnienia tej idei mieszkańców wszystkich kontynentów należałoby zamknąć w obozie koncentracyjnym. Utopia społeczna, czyli Lenin wciąż żywy, kusi i zagraża ludzkości.

Ożywają też mniejsze utopie, na które zupełnie nieodporni pozostają zwykli ludzie. Oto para prostaków, Matriona i Aleksader Czelcowowie - rozbudowani tekstowo przez reżysera i brawurowo zagrani przez Annę Seniuk i Janusza Gajosa - proponuje wiedzę ezoteryczną pokrzepioną treningiem cielesnym w stylu jogi, która pozwoli na "odśmiertelnienie życia". Małżonka obejmuje właśnie w Ameryce katedrę New Age'u, małżonek odmłodzony kucykiem i bajerancką kurtką-funkcję jej asystenta. Śmiech zamiera na ustach, bowiem w erze komputerów i podboju kosmosu ta utopia dla maluczkich przybiera całkiem konkretne kształty. Napełnia suto kieszenie przeróżnych energoterapeutów, różdżkarzy i wszelkiej maści szarlatanów. A ezoteryka pod płaszczykiem filozofii wdziera się coraz agresywniej w umysły młodych ludzi.

Z tak pokrzywionego (irracjonalizmem) drzewa człowieczeństwa żaden myśliciel nie wystruga prostej formy. Jarocki buduje swój spektakl niejako przeciw Mrożkowi, który próbował znaleźć remedium na szaleństwo świata w racjonalizmie i ironii. Jak nikt inny sprowadzał przecież logikę do absurdu, bawił się absurdami logiki. Miłość na Krymie można czytać - i tak czytał tę sztukę Erwin Axer kilkanaście lat temu - jako wyraz przerażenia intelektualisty kształtem współczesnego świata zbudowanego na rumowisku wartości. Axer potraktował ją przede wszystkim jako doskonalą komedię polityczną o kondycji współczesnej inteligencji, w której autor wykorzystał literaturę Czechowa, Bułhakowa czy Majakowskiego w charakterze tropów scenicznej rzeczywistości i stylu. Żywioł natury Axer i Starowieyska zamienili na żywioł teatru: morze ze statkiem nie majaczyło na scenicznym prospekcie, lecz było tam, gdzie publiczność.

Jarocki świadomie sprzeniewierza się literze tekstu Mrożka, a tym samym jego duchowi. Językiem scenicznych znaków kompromituje bohaterów. Iwan Nikołajewicz Zachedryński w wykonaniu Jana Frycza jako inteligent z epoki Czechowa próbuje ostentacyjnie zachować dystans do czasów, w jakich mu przyszło żyć. Strategia na przeczekanie, czyli zachowanie przyzwoitości z pewną dozą pobłażliwej ironii wobec postępków bliźnich, współczucie dla słabszych i powściąganie własnego egoizmu, okazała się fiaskiem, choć ćwiczył ją długie lata. Jak większość inteligentów, którzy nie zdołali zapobiec zgubnym ideologiom XX wieku.

Już w akcie I, czyli w roku 1910, Iwan Zachedryński myśl o samobójstwie zagłusza pisaniem wierszy i miłością do Tatiany. Pod powierzchnią towarzyskich konwersacji w pensjonacie Nicea na Krymie buzuje lawa namiętności tym gwałtowniejszych, im trudniej je ukryć za fasadą konwenansów. Zanim życie okaże się podłe lub wspaniałe, okrutne lub pełne nadziei, przede wszystkim jest, trwa. Czas stoi w miejscu jak statek widoczny na morzu za kolumnadą cyprysów. Marzenia pozostaną nieziszczalne, wszelkie próby zmian daremne. Siostry Prozorow wracają z dworca, Raniewska nie sprzedaje sadu, poszukuje kogoś do czytania poezji.

Rosyjscy dekadenci u Jarockiego, rozdzieleni wielką przestrzenią zamkniętą widokiem morza, usiłują zagadać wewnętrzną pustkę. Przeraźliwie samotni nie potrafią ani się porozumieć, ani wyznać swoich uczuć. Tatiana Borodina (Małgorzata Kożuchowska), młoda nauczycielka, kocha się beznadziejnie w poruczniku Siejkinie (świetny debiut Pawła Paprockiego), niestety, ten równie beznadziejnie kocha się w aktorce Lily Karłownej (Jolanta Fraszyńska). Ją z kolei kocha bez wzajemności urodzony w Saksonii Rudolf Rudolfowicz Wolf, inżynier kolei żelaznych. W odróżnieniu od Siejkina poślubi aktorkę, lecz szczęścia z nianie zazna i życie spędzi w udręce zazdrosnego rogacza.

Rzeczywistość ludzkich uczuć pozostaje, podobnie jak u Czechowa, nader skomplikowana, ale odbywa się jeszcze w świecie harmonijnym. "Oficerowie strzelają się w nocy po krzakach i spać nie dają". Pojęcia takie jak honor, ład, przyzwoitość, kindersztuba nie straciły jeszcze swego sensu. Lecz w słynnych chwilach milczenia prześwituje już inna rzeczywistość. A to Siejkin oświadczy się Lily prowokacyjnie, a to Czelcow, prosty kupiec, wysnuje opowieść o tułowiu, co szuka głowy, i o głowie przemierzającej komnaty Kremla w poszukiwaniu tułowia, uruchomi znienacka strzelbę... wywołując postać Lenina. Na sygnał z Aurory jeszcze za wcześnie, ale Lenin wyjadający konfitury ze słoika, w scenie kończącej ten akt, jest na pewno zapowiedzią nowych czasów.

W akcie II, dziejącym się w roku 1928, któremu patronują Bułhakow i Majakowski, przestrzeń zostaje ograniczona. Zamiast salonu - gabinet cenzora przy wysokim urzędzie Komisarzy Ludowych. Na horyzoncie tylko kawałek morza. Wprawdzie budowa Magnitogorska zacznie się dopiero za rok, ale w łagrach już siedzą wrogowie rewolucji. Głód i kolektywizacja wyniszczają żyzną Ukrainę, słowem, sowiecki komunizm w rękach Josifa Wissarionowicza w pełnej krasie.

Na stosunki międzyludzkie przekłada się on maksymą: zwycięża ten, kto pierwszy donosi. Z ideologicznej nadgorliwości nieudacznika i poety epigona Ilji Zubatego trafi do łagru Iwan Zachedryński, gdyż "tak się złożyło, że nie doniósł pierwszy", i nie dość gorliwie wypełniał zaszczytne obowiązki cenzora. Niegdysiejszy dekadent i poeta dystansuje się wobec nowej rzeczywistości mądrą ironią - zamiast pisać do Gorkiego list w sprawie złagodzenia tytułu Na dnie, woli osobiście pojechać na Capri i "brzydzić się tam kapitalizmem" tudzież zająć miłością. Wciąż darzy Tatianę, obecnie pełniącą obowiązki asystentki-sekretarki, wielkim uczuciem w starym stylu, łączącym ciała i dusze kochanków. Ona jednak z premedytacją rani mu serce, wyznając, że sypia z nim tylko dla zaspokojenia potrzeb higienicznych i mogłaby to samo robić z każdym, byle słusznym towarzyszem. Pochłania ją praca dla szczęścia ludzkości. Tu reżyser, który odstąpił od prapremiery sztuki kilkanaście lat temu w Starym Teatrze wskutek konfliktu z autorem, bierze na nim odwet. Tatiana czyta dziesięć punktów sformułowanych przez Mrożka w obronie kształtu sztuki... jako instrukcje dla działaczy kultury.

W tym akcie rzeczywistość drugiego wymiaru, zrodzona tyleż z sennych koszmarów, co z lektury Bułhakowa, pojawia się wraz z kukłą Lenina (wtedy biuro przekształca się na chwilę w muzeum wodza rewolucji, które obsługuje Matriona Czelcow) i z trupem Siejkina, trzymającym pod pachą czaszkę konia. To on inscenizuje dla Zachedryńskiego teatr wielkich namiętności jako parodię Szekspirowskiego "Otella" i "Snu nocy letniej". Tatiana-Tytania kopuluje z Osłem-Zubatym, a Lily z niemieckim mężem wyśpiewują wyrok śmierci na nieprawomyślnego poetę i cenzora jak arię operową. Drastyczna obsceniczność i lepka makabra sennych wizji mają siłę wydobytych z głębin podświadomości przeczuć i leków, porażającą.

"Tragiczna komedia" Mrożka pod ręką Jarockiego stała się jednym z najlepszych spektakli, jakie można obejrzeć na naszych scenach. Autor, którego sztuki wielu chciało już odesłać do lamusa, powraca w doskonałej formie. Miłość na Krymie, wywodząca się tyleż z literatury, co z historii, snu i jawy, wyobraźni i wiedzy, nade wszystko pozostaje świetnie napisana, czego o większości współczesnych sztuk zalewających nasze sceny powiedzieć nie sposób. Brzmi aktualnie dzięki uzupełnieniom reżysera i pracy aktorów, którzy potrafią mówić swe kwestie, nie gubiąc znaczeń ani słyszalności. Ponieważ pamiętam doskonale Zachedryńskiego w wykonaniu Jerzego Treli (wdzięk, ciepło i mało znane oblicze aktora komediowego) oraz Zbigniewa Zapasiewicza, który nadał tej postaci format i ciężar, pewien zawód sprawił mi Jan Frycz. Raczej jest poprawny, niż tworzy kreację. Znacznie wyrazistsze wydały mi się role kobiet, zwłaszcza Anny Seniuk, Małgorzaty Kożuchowskiej i Jolanty Fraszyńskiej, czy Janusza Gajosa i Jerzego Radziwiłowicza. Szczególnie ta ostatnia, czyli Lenin jako adwersarz współczesnego inteligenta, zapada w pamięć. W trzecim akcie, gdy z woli reżysera dochodzi do starcia racjonalisty i utopisty-ideologa, aktorsko dominuje Lenin Radziwiłowicza. Pewnie dla podkreślenia sensu spektaklu tak miało być, choć ciekawsze byłoby starcie równoprawnych partnerów.

Spektakle Jerzego Jarockiego, tak zwanego starego mistrza, nadają rangę Scenie przy placu Teatralnym. Na szczęście reżyser odnalazł swe miejsce w tym świetnym zespole, dzięki czemu możemy w Warszawie obcować z poważnymi wypowiedziami artystycznymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji