Artykuły

Najbliższa ciału rodzina

II Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni podsumowuje Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.

Jury gdyńskiego Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych wydało bardziej niż salomonowy wyrok. Rozcięło nagrodę nawet nie na pół, tylko na trzy kawałki. Był to najsłabszy spektakl udanego drugiego R@portu.

Jacek Sieradzki, znany krytyk, członek jury, uzasadniając werdykt, tłumaczył, że festiwal objawił wielką różnorodność polskiego teatru i tę różnorodność należało uhonorować. Na tym jednak polega jurorowanie, że się wybiera i hierarchizuje. Taka niewdzięczna praca. Podejrzewam zresztą, że werdykt odbija nie tyle różnorodność współczesnego teatru, ile różnice gustów samych jurorów. Panowie się nie dogadali. Szkoda, bo obniżyło to prestiż głównej nagrody.

Na wiarę

Piotr Tomaszuk, twórca uhonorowanego główną nagrodą przedstawienia "Bóg Niżyński", wyjechał z Gdyni przed werdyktem, więc na niedzielnej nocnej gali po R@porcie przez telefon podziękował gdyńskiej publiczności za - rzeczywiście niezwykły - spektakl w sali Teatru Miejskiego, zakończony długo niemilknącą owacją na stojąco. Wstyd się dziś do tego po werdykcie przyznać, ale ja nie wstałem. "Bóg Niżyński" rozmawia z widzem w języku wielkich emocji. Komu się udzielą, ten jest oszołomiony. Kto im nie ulegnie, może je odczuć jako fałszywe. W dramacie Tomaszuka Niżyński, genialny tancerz, chory na schizofrenię, zamknięty w szpitalu dla obłąkanych, w kaplicy inscenizuje nabożeństwo żałobne po śmierci swego przyjaciela Sergiusza Diagilewa. Przedstawienie Tomaszuka imituje liturgię, ale tylko imituje. "Dla siebie tańczysz Niżyński, nie dla Boga" - powtarza co jakiś czas bohater. Święte słowa. Jak dla mnie "sakralność" tego widowiska była wątpliwa, pusta.

Bardziej już "sakralny" wydawał mi się "Osobisty Jezus" Przemysława Wojcieszka z Teatru w Legnicy, druga festiwalowa nagroda. Niby nic wzniosłego, jedynie historia człowieka, który po trzech latach spędzonych w więzieniu po wyjściu na wolność przekonuje się, że kobieta, którą kochał, porzuciła go dla jego brata, i że został wydziedziczony z wszystkiego, co dotąd posiadał. Przejmujące, świetnie zagrane przedstawienie, tyle samo mówiące o Polsce B, gdzie pragnienie wyrwania się w świat usprawiedliwia każdą podłość, co i o człowieku w ogóle, pozbawionym oparcia, szukającym go w wierze.

Spluwanie

Jury nagrodziło też "Bombę" Macieja Kowalewskiego, za komediowy nerw, z jakim sztuka ta, satyryczny obraz Polski B, jest napisana i zagrana. Czy nie chodziło przy okazji o skontrowanie przedstawień ciężkich, ślamazarnych, za to mocno zaprawionych jadem? Takich jak "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej, wyreżyserowanych przez tegoż Przemysława Wojcieszka w warszawskim Teatrze Rozmaitości, oraz "Dziady. Ekshumacja" według Adama Mickiewicza w reżyserii Moniki Strzępki z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Przedstawienia bardzo różne, ale w jednym podobne: opowiadające o obcości pomiędzy życiem, wyborami i wrażliwością młodych Polaków, a tą Polską, jaką pozostawili im w spadku ich rodzice. Pierwsi są z Wenus, a ci drudzy z Marsa. Zwłaszcza sztuka Demirskiego, aspirująca do rangi nowych "Dziadów", nie oszczędziła niczego i nikogo. Ile jednak było szczerego bólu w tym jadowitym wydrwieniu dziejów polskich cierpień, a ile cynicznej manipulacji, że jak się na wszystko napluje, gazety to podchwycą, wolałbym nie odmierzać.

W gdyńskim zaprzęgu

R@port, który ma piękną ambicję sygnalizowania nam zjawisk nowych, dopiero nadchodzących, w tym roku przekonywał nas, że stać już nas na nieco cieplejsze patrzenie na samych siebie. Taka była pokazana poza konkursem "Kartoteka" Tadeusza Różewicza w reżyserii Kazimierza Kutza, w wykonaniu aktorów Teatru Narodowego. Rozliczanie polskiej pamięci u Kutza bliższe jest komedii niż tragedii. Z uśmiechem zrobiona jest też np. "Koronacja" Marka Modzelewskiego z warszawskiego Laboratorium Dramatu. Jej bohater, polski trzydziestoparolatek, potrafi się wyplątać z sideł, jakie sam na siebie zastawił w życiu. Dwa czy trzy lata temu polski sfrustrowany trzydziestoparolatek w dramacie, mówiącym o nim, zapewne podpaliłby rodzinny dom, z Sejmem i Senatem na dokładkę.

Pewnie, problemów nam nie brakuje. Jeśli wierzyć trójmiejskim przedstawieniom festiwalu, "Kompozycji w słońcu" Villqista z Teatru Miejskiego oraz "Spalenia matki" Sali z teatru Wybrzeże, bólem największym jest dla nas rodzina, z całą tą siecią patologicznych czasem relacji, jakie w niej powstają. Mniej byśmy zatem zajmowali się polską historią, a bardziej tym, co nas bezpośrednio dotyka? Żeby się to tylko nie skończyło kiedyś teatralnym banałem, historyjkami o tym, kto z kim i w jakiej pozycji sypia, tak jak w sztuce "Twój, Twoja, Twoje..." Teatru Polskiego z Poznania. Duchowy patron tegorocznego R@portu, Tadeusz Różewicz, przypominanymi na festiwalu realizacjami jego dramatów, pokazywał, że taki scenariusz jest możliwy.

Na pewno nie dotyczy to jednak samego R@portu. Ten festiwal ma już prestiż, ma swoją publiczność i - co także istotne - ma własną aurę. Razem z Nagrodą Literacką Gdynia przynosi dziś swemu miastu zaszczyt. Trzeba tylko jeszcze wykreślić z regulaminu punkt, mówiący o możliwości dzielenia głównej nagrody.

Na zdjęciu: "Dziady. Ekshumacja", Teatr Polski, Wrocław.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji