Artykuły

Chłopak z prowincji musi kombinować

- Od 11 lat mieszkam w Warszawie i bardzo lubię to miasto. Kiedy po raz pierwszy wysiadłem na Dworcu Centralnym, wiedziałem, że to będzie dobre miejsce dla mnie. Ale zawsze mówiłem, że moim miastem jest Opole, i pewnie będę tak mówił do końca życia - mówi RAFAŁ MAĆKOWIAK, aktor TR Warszawa.

Nowy symbol zagubionego pokolenia 30-latków. W Kalifornii prowadził dom pani inżynier z NASA. W Los Angeles wystawiał "Makbeta". W wolnej chwili ucieka do Opola. W "Wieży" Agnieszki Trzos gra mężczyznę, który boi się kochać.

ELLE "Zamknięty, tajemniczy, chodzi swoimi ścieżkami..." - tak mówią o Tobie koledzy. Marek Kondrat we "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" twierdzi, że "wszystko jest z genów".

RAFAŁ MAĆKOWIAK Są momenty, kiedy coś robię, mówię i nagle, niemal fizycznie, czuję, że jestem kopią ojca albo matki. Mam wtedy poczucie, jakbym był na te rzekomo własne wybory skazany. Moja mama jest nieśmiała. W towarzystwie ma trudności, żeby się odezwać. Po niej mam skłonność do chowania się w cień. Ojciec jest bardzo dobrym człowiekiem, ale furiatem. To normalne, że ludzie czasem się irytują, ale u ojca ta irytacja bywa bardzo rozbuchana. I u mnie też. Najczęściej przychodzi nagle, np. w urzędzie, w sklepie. Wtedy ściera się we mnie ojciec z matką.

ELLE Czyli?

R.M. Spolegliwość z furią. Pamiętam takie sceny z dzieciństwa. Siedzimy w restauracji, zamawiamy obiad, czekamy i nagle ojcu coś się nie podoba, np. mięso jest niedopieczone, talerz brudny, kelnerka krzywo patrzy. Dostaje szału, robi awanturę, wszyscy na nas patrzą, a mama cała zaczerwieniona trzyma ojca za rękę i uspokaja: "No, już dobrze, już dobrze" (śmiech). Jak byłem dzieckiem, zawsze trzymałem stronę mamy. Dlatego, kiedy teraz sam wpadam w furię, staram się pamiętać, jak się czuje osoba, z którą jestem. Bo wiem, że czuje się fatalnie (śmiech).

ELLE Która decyzja rodziców miała najważniejszy wpływ na Twoje życie?

R.M. W trzeciej klasie liceum na lekcję wychowawczą przyszedł facet i rozdał ulotki. Pewna firma pomoże znaleźć rodzinę w Stanach, która przyjmie twoje dziecko na rok, pośle do szkoły, wykarmi i nauczy demokracji. Powiedzieli, że to dobry pomysł.

ELLE Czego się spodziewali?

R.M. Ze wyjadę do Ameryki, skończę studia i zrobię karierę jako prawnik albo biznesmen.

ELLE A Ty?

R.M. Ja też tak myślałem, ale jednocześnie się bałem. W Opolu miałem dziewczynę, w której byłem zakochany, przyjaciół, a na dodatek czekała mnie matura i miałem ostre lęki, co dalej? Pakowałem się chyba ze cztery razy, bo ciągle wyskakiwały jakieś kłopoty, co mój strach tylko podsycało. W końcu pożegnałem się z rodziną i wylądowałem w Kalifornii.

ELLE Duży szok?

R.M. Największy, kiedy zobaczyłem Jolyn, kobietę, u której miałem mieszkać. Była chorobliwie otyła, ubierała się jak mężczyzna. Okazało się, że jest inżynierem i pracuje w NASA w bazie lotniczej Ed Words na pobliskiej pustyni. Jej mąż - Burt - starszy od niej na oko o jakieś 20 lat był kierowcą tira. W ciągu roku, który tam spędziłem, pojawił się w domu jakieś pięć razy na kilka dni. Bardzo dziwaczna para. Na dodatek na miejscu dowiedziałem się, że Jolyn przygarnęła jeszcze jednego chłopca, Czecha Stana. Pierwszego dnia zapukałem do niego. Powiedziałem, że jak będzie chciał pogadać po czesku, to może walić śmiało, bo dużo rozumiem. I jestem z Opola, miałem do dawnej Czechosłowacji blisko i często tam jeździłem. I że to będzie nasz szyfr, żeby Jolyn nie rozumiała. Na co ten gówniarz po angielsku mi odpowiada, że obiecał rodzicom mówić wyłącznie po angielsku, po czym... zaproponował grę w pchełki. Miałem ochotę go zabić.

ELLE Jakie miałeś obowiązki?

R.M. Prowadziliśmy jej dom: sprzątanie, pranie, uprawianie ogródka. Zaliczyliśmy jedną przeprowadzkę i to była harówa, ale tak na co dzień nie były to wyczerpujące zajęcia. Na początku było OK, zabrała nas na wycieczkę z Kalifornii do Kansas przez pięć stanów. Ale po kilku miesiącach poczułem, że ją irytujemy. Nie mogła się nas pozbyć - dostawała jakieś pieniądze od rządu za to, że nas przyjęła - więc zaczęła nam dokuczać w prymitywny sposób. Mówiła np. Stanowi, że mówię o nim per idiota, a mnie, że Stan podsłuchuje moje rozmowy. Zaproponowała, że zabierze nas na czereśnie do fantastycznej doliny. Zaspałem, ale w dwie minuty byłem gotowy. I choć widziała, że biegnę w kierunku auta, odjechała. Takie gówniarskie podchody, ale bardzo nieprzyjemne, kiedy jesteś kompletnie sam tysiące kilometrów od bliskich, od domu.

ELLE Niezła lekcja życia. Zahartowałeś się.

R.M. Chodziłem na szczęście do szkoły, która dawała międzynarodowy dyplom, miałem same bardzo dobre oceny, więc czułem satysfakcję. Żeby się czymś zająć, zapisałem się na kółko, które nazywało się "dramat". Pisaliśmy sztuki, reżyserowaliśmy, graliśmy, robiliśmy scenografię. Nauczyciel zaproponował nam udział w międzyszkolnym festiwalu szekspirowskim w Los Angeles. Postanowiłem, że zrobimy "Makbeta". Poszliśmy w akcję, były głównie sceny walki, morderstw... (śmiech). Tragikomiczne doświadczenie. Ja miałem 18 lat, a członkowie mojej trupy po 15.

ELLE Zostały Ci przyjaźnie?

R.M. Miałem z tym kłopoty. Brakowało mi polskiego sposobu zaprzyjaźniania się. Nieufność, wystawianie na próby, ale potem silna więź na całe życie. W Stanach, jak przyjechałem, wszyscy się do mnie od razu garnęli, ciekawi, kim jestem, skąd jestem, jak się zachowuję. Spotykaliśmy się, gadaliśmy. Szło to gładko, trwało dwa tygodnie, a potem moi nowi znajomi wrócili do swoich zajęć. Ciągle miałem poczucie, że nie mogę krytykować, mówić, co naprawdę myślę, bo nie jestem u siebie. Przez pierwsze pół roku myślałem, że muszę tam zostać, zacisnąć zęby i zawalczyć o wspaniałą przyszłość w Ameryce. Wtedy co noc śniło mi się, że jestem w Polsce. Kiedy zrozumiałem, że nie muszę tam żyć i wracam do domu, śniłem, że znam tylko angielski i mieszkam w Stanach. Nigdy się tam dobrze nie czułem. Urodziłem się w Polsce i tylko tu czuję się bezpiecznie.

ELLE Urodziłeś się w Opolu. Co z tego wynika?

R.M. Od 11 lat mieszkam w Warszawie i bardzo lubię to miasto. Kiedy po raz pierwszy wysiadłem na Dworcu Centralnym, wiedziałem, że to będzie dobre miejsce dla mnie. Ale zawsze mówiłem, że moim miastem jest Opole, i pewnie będę tak mówił do końca życia. Tam mam najważniejszych przyjaciół, znamy się od liceum. Większość to ci, którzy po studiach wrócili i tam założyli rodziny. Trzymamy się razem. Urodziny, długi weekend, święta - każdy pretekst jest dobry, żebym ruszył do Opola. W moim byłym pokoju rodzice zrobili miejsce dla siebie, ale został pokój siostry. Wyjazd do Ameryki, potem do Warszawy sprawił, że pewne rzeczy zacząłem doceniać. Dystans podbija wartość.

ELLE Dlaczego tam nie zostałeś?

R.M. Czułem, że to nie ma sensu zawodowo. Owszem, jest jeden Teatr Kochanowskiego, bardzo dobry, ale to za mało. Myślę, że jest coś takiego jak syndrom prowincji. Dla ludzi z prowincji życie w pewnym sensie jest łatwiejsze. My, żeby czegoś doświadczyć, musimy wyjść za miedzę. Może przez to jesteśmy bardziej dynamiczni, ciekawsi tego, co jest w dużym mieście albo w stolicy. Ludziom z Warszawy trudniej odciąć pępowinę. Oni muszą szukać szczęścia np. w Londynie. To już poważna wyprawa, trzeba znać język, inną rzeczywistość. Ale czasami im zazdroszczę.

ELLE Czego? Niezaradności?

R.M. Mają komfort życia blisko rodziców, mogą bardziej liczyć na ich wsparcie. Pamiętam, jak na Akademii Teatralnej moje koleżanki rodziły w czasie studiów dzieci. Te z Warszawy miały pomoc w każdej nieprzewidzianej sytuacji. Ten bezpośredni dopływ energii sprawiał, że mogły zachować dawny poziom życia. Dziewczyny z prowincji musiały kombinować - zarobić na niańkę, prosić kolegów o pomoc. To pochłaniało masę energii i gdzieś gasła w nich beztroska radość. One już zaczynały życie na poważnie. Zresztą bardzo mi się podobają domy kolegów z Warszawy. Lubię ich relacje z rodzicami. Są kumpelskie, na nowo wypracowane w życiu dorosłym. Dzieli ich mniejsza mentalna różnica wiekowa. Konfrontują swoje poglądy, sposób myślenia na co dzień. Są na bieżąco ze swoim życiem. Bo czytają te same książki, oglądają te same filmy, przedstawienia teatralne, wystawy, chodzą w te same miejsca. Należą w pewnym sensie do grona znajomych swoich dzieci.

ELLE A Twoi rodzice?

R.M. Martwi ich mój stosunek do pieniędzy. Mam 31 lat i jestem pozbawiony potrzeby posiadania własnego mieszkania. Rodzicom trudno to zrozumieć. Mówią, że to inwestycja na przyszłość, że jak płacisz obcej osobie co miesiąc, to lepiej spłacać raty za własne. Ja się z nimi zgadzam teoretycznie, ale wolę wynajmować mieszkanie z fantastycznym widokiem niż mieć własne 40 metrów na Tarchominie. Na szczęście mają moją siostrę.

ELLE Jest rozsądniejsza?

R.M. Ja jestem pasikonik, a ona to mrówka. Skończyła zarządzanie, pracuje od 9 do 18 i często zostaje po godzinach. Ma chłopaka, który też tak haruje. Choć razem mieszkają, widują się w soboty, jeśli któreś nie biegnie do pracy, i w niedziele. A ja tak się ustawiłem, że mam dużo wolnego.

ELLE Po co Ci aż tyle wolnego?

R.M. Po to, żeby pobyć samemu. Pomyśleć, ponudzić się, docenić to, co się zrobiło. Jest we mnie niespójność. Z jednej strony lubię być sam. Ale z drugiej potrzebuję bliskich osób. Dbam o swoje przyjaźnie.

ELLE Odpowiedzialny jesteś.

R.M. Odpowiedzialny poczułem się 9 lutego, kiedy rzuciłem palenie. Smród ubrań i ciągły kaszel były już nie do zniesienia. Ale nadal uwielbiam papierosy. Sprawdzają się, kiedy jesteś sam w knajpie, kiedy nie wiesz, o czym gadać w towarzystwie, kiedy ucieka ci ostatni pociąg... Byłem na wakacjach w Grecji z moją dziewczyną. Uciekł nam ostatni prom. Nie mieliśmy pieniędzy na hotel, zostało spanie na plaży. Przy plaży były same dyskoteki, więc wiedziałem, czym to się w nocy skończy. Biegałem po tym porcie, przeklinając na zmianę południowy temperament i lenistwo Greków. Miotałem się jak idiota i z tej złości chętnie bym kogoś zarżnął. Moja dziewczyna siedziała sobie na plecaku i spokojnie paliła papierosa. Pomyślałem, że to jest jakaś metoda.

ELLE Wróćmy do Twoich filmów. Koledzy mówią o nich z szacunkiem: ambitne.

R.M. W wyborze pracy kieruję się nie tyle B ambicją, co przyjemnością. Nie mam też I poczucia, że to, co zrobiłem, daje mi jakąś wyjątkową pozycję. Szczerze ci powiem, że ciągle czuję się jak debiutant. Budzę się i mówię to samo co Adaś Miauczyński z filmu "Dzień świra": "Kurwa, kurwa, ja pierdolę, kurwa. I nic się nie zmienia, dupa, dupa, dupa...".

ELLE Pieniądze szczęścia nie dają?

R.M. Kilka razy zasugerowałem się pieniędzmi, jakie mi zaproponowano. Myślałem, co sobie za nie kupię, tylko najpierw trochę na planie poudaję. Potem żałowałem, było mi wstyd i postanowiłem, że więcej tego nie zrobię. Nie boję się pracy, ale wiem, jaka jest dla mnie szkodliwa, a jaka nie.

***

RAFAŁ MAĆKOWIAK

W kinie występował m.in. u Roberta Glińskiego, Natalii Korynckiej-Gruz, Waldemara Krzystka. Od 2002 roku związany z kultową sceną warszawskich Rozmaitości. Najchętniej pracuje z reżyserami swojego pokolenia. Za świetną rolę Marcina w "Głośniej od bomb" Przemysława Wojcieszka dostał nominację do Paszportu "Polityki". 10 lat temu założył zespół Straszny Diabeł i koncertował z nim na licealnych imprezach. Do dziś lubi grać na gitarze. Słucha Boba Dylana i Magdy Umer. Wychował się na książkach Tolkiena, rozczytuje się w powieściach Andrzeja Sapkowskiego. Chętnie wystąpiłby w drugiej części "Łowcy androidów" Ridleya Scotta. Jego zawodowym ideałem jest Jack Nicholson. Ma 31 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji