Artykuły

Gość z krainy łagodności

O takich artystach zwykło się mówić: aktor charakterystyczny. A że JAN KOCINIAK obdarzony był przez naturę siłą komiczną, na całe lata zajął miejsce w filmie, telewizji i teatrze jako specjalista od uśmiechu. Umiał go wyzwalać u widzów od pierwszego wejrzenia.

Kilku generacjom towarzyszył jego głos jako Gucia czy Kubusia Puchatka z dobranocek. Ostatnio zapisał się w pamięci telewidzów jako Lucjan z "Samego życia".

O takich artystach zwykło się mówić: aktor charakterystyczny. A że Jan Kociniak obdarzony był przez naturę siłą komiczną, na całe lata zajął miejsce w filmie, telewizji i teatrze jako specjalista od uśmiechu. Umiał go wyzwalać u widzów od pierwszego wejrzenia. Wtedy, kiedy w przesławnym "Misiu" Stanisława Barei tłumaczył domniemanemu sprawcy wykroczenia drogowego, co by było gdyby... I wtedy, kiedy jako nieco przyciężkiego rozumu sługa Filip z "Dożywocia" Aleksandra Fredy spierał się z imć panem Łatką. Wtedy także, kiedy jako nabożny Anioł (wszakże wrażliwy na pokusy) w telewizyjnym spektaklu "Igraszki z diabłem" stawał na straży moralności.

Nigdy nie zawiódł, zawsze do dyspozycji, zawsze przygotowany i zawsze w porządku. Od samego początku, kiedy zaznaczył swoją obecność w Studenckim Teatrze Satyryków i zaraz potem w telewizyjnym "Wielokropku". Tworzył niezapomnianą parę z Janem Kobuszewskim, bez skrępowania "ogrywając" swój niezbyt potężny wzrost i pyzatą twarz.

Przez lata telewidzowie i bywalcy teatrów przyzwyczaili się do jego obecności. Po prostu był i robił to, co do niego należało. Swojego naturalnego ciepła i wdzięku udzielał bohaterom kreskówek. A umiał malować postaci samym głosem jak mało kto. Jako przyjaciel Pszczółki Mai był uroczo swawolnym Guciem, a jako Kubuś Puchatek bezradnym zwierzątkiem o małym rozumku. Nie wszyscy dostrzegali w nim więcej niż wir dać było na pierwszy rzut oka. Choćby to, że jest artystą wszechstronnym, o potężnej sile dramatycznej, o przebogatym wnętrzu. Mogli się o tym przekonać widzowie warszawskiego teatru Ateneum, z którym Jan Kociniak był związany niemal przez całe swoje artystyczne życie, bo od roku 1961! Zadziwiająca wierność jednej scenie, którą tak bardzo ukochał i gdzie stworzył kilkadziesiąt barwnych epizodów, a także większych ról.

Dopiero pod koniec życia dane mu było zagrać kilka głównych ról. I to jak zagrać! Za rolę w spektaklu "Zatrudnimy starego klowna" uhonorowany został warszawskim Feliksem, prestiżową nagrodą za kreację aktorską. Wtedy też okazało się, że ma cyrkowe przygotowanie, że kiedyś zamyślał o karierze klowna. I po te, nie wykorzystywane latami umiejętności, sięgnął brawurowo właśnie w tym spektaklu sprzed paru lat. Energii, determinacji i sprawności fizycznej zazdrościli mu młodsi koledzy. Wielkie wrażenie wywarła jego ostatnia rola w sztuce "Czaszka w czaszce" Irlandczyka Martina McDonagha. Przedstawienie reżyserował Kazimierz Kutz, który rzadko ulega fascynacjom. Ale tym, co zrobił Jan Kociniak, był zachwycony. Stworzył tragiczną kreację człowieka broniącego się przed życiową klęską, powalonego alkoholem i trudnymi do wymazania z pamięci doświadczeniami. Publiczność reagowała na tę rolę owacjami na stojąco. Zagrał ją tylko 18 razy, mimo że widzowie dosłownie szturmowali teatralną kasę. Do końca nie tracił nadziei, że wróci na scenę. Telewidzowie długo będą pamiętać wspaniałego, pełnego ciepła, dobroci i mądrości Lucjana w "Samym życiu". Nie była to główna rola (...)

Był człowiekiem przedwojennych manier. Takt, umiar, elegancja, to cały On. Zapraszaliśmy Go na galę Telekamer "Tele Tygodnia". Zawsze dzwonił i dziękował za zaproszenie, chociaż to On nas zaszczycał swoją obecnością. Kiedy latem ubiegłego roku ukazał się w "Tele Tygodniu" duży z Nim wywiad także zadzwonił, żeby podziękować za fawor (tak się przedwojennie wyraził, mówiąc o wyróżnieniu). "Teatr mnie teraz rozpieszcza - mówił wówczas - ale nie zawsze tak było. Ze swoimi warunkami nigdy nie myślałem o zagraniu Hamleta. (...) Profesor Stanisława Perzanowska, opiekun mojego roku w warszawskiej PWST, mówiła mi dawno temu, że z twarzą dziecka przyjdzie i w teatrze swoje odczekać - tak gdzieś do pięćdziesiątego któregoś roku życia. Dopiero, gdy przyjdzie wiek, który odciśnie na twarzy dziecka wyraźne piętno, wtedy otworzą się nowe możliwości".

Szkoda, że te nowe możliwości dane nam było tak krótko podziwiać. Wydawało się, że Jan Kociniak rodzi się na nowo jako aktor. Kiedy mówił we wspomnianym wywiadzie, że jest dzieckiem szczęścia, nie wiedzieliśmy wtedy, że to będzie wywiad u nas ostatni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji