Artykuły

WSPOMNIENIE. Tadeusz Łomnicki (18.07.1927 - 22.02.1992)

Był jednym z największych aktorów mojego pokolenia. Genialnym artystą. Porównywano go z wielkim przedwojennym artystą Stefanem Jaraczem. Obydwu miałem szczęście widzieć na scenie i nie ma w tym żadnej przesady. Obaj byli wielkimi indywidualnościami i obu łączyło coś wspólnego, coś do końca nieuchwytnego. Tadeusz Łomnicki nigdy nie widział wielkiego Jaracza, tak jak wielki Jaracz nie widział nigdy wielkiego Łomnickiego. O Tadeuszu mówił jego profesor i wychowawca, znakomity aktor i reżyser Janusz Warnecki: "Chodzi i kapie talentem". I to prawda. Przekonałem się o tym, kiedy poznałem Tadeusza osobiście i zobaczyłem go w kilku rolach na scenie.

W tym roku mija 15 lat od Jego śmierci. W Poznaniu, w Teatrze Nowym, w czasie końcowych prób z Szekspirowskiego "Króla Leara", zmarł na serce. Było to 22 lutego 1992 roku. Nąjtragiczniejszy dzień w historii powojennego teatru. Szok dla całego środowiska aktorskiego. Serce Mistrza pękło. Jego miejsce pozostało puste do dziś. Był tytanem pracy. Fenomenem, który sztukę aktorską zgłębił do końca. Nie miała ona dla niego żadnych tajemnic.

W życiu prywatnym urokliwy, pełen czaru kolega. W pracy trudny i wymagający partner, czasem nie do zniesienia. Zakochany obłędnie w teatrze. Nim tylko żył. Zaczynał zaraz po wojnie, w roku 1945. Był absolwentem Studia Dramatycznego przy Starym Teatrze w Krakowie. Jego pierwsze młodzieńcze role grane w Krakowie i Katowicach to Włodek w "Teorii Einsteina" Cwojdzińskiego, Franio w "Szczęściu Frania" Perzyńskiego, "Chłopiec z deszczu" w "Dwóch teatrach" Szaniawskiego, Mazepa w dramacie Słowackiego i Puk w "Śnie nocy letniej" Szekspira. Odbiły się one głośnym echem w całej Polsce. Wzbudziły zachwyt i wróżyły mu piękną przyszłość. Do Warszawy przyjechał w roku 1949. Stołeczna publiczność podziwiała go przez długie lata na scenie Teatru Współczesnego i Narodowego za dyrekcji Erwina Axera. Potem w Teatrze na Woli, w Teatrze Polskim, w Teatrze Studio i w Teatrze Współczesnym stworzył jedną z największych swoich kreacji w "Karierze Artura Ui" (1962). Genialny pod każdym względem. Zarówno aktorskim, jak i technicznym. Pokazał gigantyczną skalę środków wyrazu. Opracował rolę Artura w sposób perfekcyjny, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Jego Arturo Ui wszedł do historii polskiego teatru. Inne wielkie kreacje Tadeusza Łomnickiego w Teatrze Współczesnym to między innymi Georg w "Naszym mieście" Thorntona Wildera (1957), Łatka w "Dożywociu" Aleksandra Fredry (1962), Rotmistrz w "Play Strindberg" Duerrenmatta (1970). Po latach rozłąki wrócił do Teatru Współczesnego w roku 1990, aby zagrać gościnnie w "Komediancie" Thomasa Bernhardta, w kolejnym wielkim wydarzeniu teatralnym. W Teatrze na Woli na inaugurację tej sceny zagrał Jana w "Pierwszym dniu wolności" Leona Kruczkowskiego (1976). Kolejne dwie wielkie role w tym teatrze to Goya w "Gdy rozum śpi" Vallejo Alfonso (1976) i Galileusz w sztuce Brechta "Życie Galileusza" (1978). W roku 1981 olśnił publiczność i oczarował krytyków genialnie zagraną rolą Salieriego w znakomitym przedstawieniu Romana Polańskiego "Amadeusz". Na oczach widzów dokonywał transformacji, zmieniając się ze starca w młodego człowieka. Stale mam przed oczami to przedstawienie. Oglądanie po latach tej sztuki w innym wykonaniu, bez Łomnickiego, nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia. Potem przyszedł trudny czas rozstania z Teatrem na Woli. Poważna choroba i operacja serca odsunęły go na pewien czas od umiłowanego zawodu. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Wrócił do teatru i ze zdwojoną energią oraz nieprawdopodobną pasją rzucił się w wir pracy. Chciał nadrobić stracony czas. W Teatrze Studio podziwialiśmy go w sztukach Samuela Becketta. Najpierw w wielkiej i znowu genialnie zagranej roli Krappa w "Ostatniej taśmie Krappa" (1985) we współpracy z Antonim Liberą, który tę sztukę reżyserował, a potem w "Końcówce" i "Katastrofie" (1986) Becketta, które pokazywał również za granicą, był tam bardzo dobrze przyjmowany. Miał doskonałą prasę. Wreszcie w roku 1988 podarował warszawiakom kolejną rewelacyjną rolę - Feuerbacha w sztuce jakby specjalnie napisanej dla niego "Ja - Feuerbach" Tankreda Dorsta. Przez dwie godziny nie schodził ze sceny Teatru Dramatycznego, trzymając widza w ciągłym napięciu. Po skończonym przedstawieniu publiczność nagradzała go długo niemilknącymi brawami na stojąco. W ten sposób oddawała hołd należny wielkiemu artyście. W Teatrze Telewizji oglądaliśmy kolejne jego wielkie role - Bogusławskiego w węgierskiej sztuce Gýorgya Spiro "Szalbierz" i jako tragicznego żydowskiego aktora Icyka Sagera w sztuce Gastona Salvatore "Stalin". Jego rozmowy z tyranem były genialne. Na krótko przed śmiercią cała Polska podziwiała jego maestrię w telewizyjnym spektaklu "Ojciec" wg Strindberga, gdzie jego aktorstwo sięgało szczytów.

Oddzielna karta w jego życiorysie to liczne role filmowe, a w szczególności najgłośniejsza z nich - Pan Wołodyjowski, którego sam bardzo polubił i który przyniósł mu ogromną popularność wśród kinomanów. Grał na skrzypcach, pisał eseje, wiersze i sztuki. Jedną z nich, "Noe i jego menażeria", wystawił Kraków, a potem Warszawa. W młodości walczył w szeregach Armii Krajowej. Potem wstąpił do partii i był członkiem KC PZPR. Środowisko nie mogło mu tego wybaczyć. Dawało mu to odczuć na każdym kroku. Po ogłoszeniu stanu wojennego w roku 1981 rzucił legitymację partyjną i do polityki już nigdy nie wrócił. Namawiano go dwukrotnie, najpierw Mieczysław Rakowski, a potem Lech Wałęsa, który po Jego śmierci w telegramie kondolencyjnym napisał między innymi: "Jego aktorstwo wznosiło się ponad podziały i ponad czasy, w których żyjemy". Nie występował też w kościołach w czasie bojkotu aktorskiego, choć zwracano się do niego z prośbą. Uważał, że jest niegodzien, a przede wszystkim nie chciał, aby to źle odczytywano. Wszystko przeżywał głęboko i emocjonalnie, a teatr kochał ponad wszystko.

Był nie tylko wielkim aktorem, ale także znakomitym pedagogiem. Funkcję rektora Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie pełnił dziesięć lat, a profesorem był jeszcze dłużej. Swoich studentów uczył nie tylko sztuki aktorskiej, ale także jak kochać teatr, rozumieć go i szanować. I choć bywał dla nich srogi i nie pobłażał im, to i tak go kochali i ubóstwiali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji