Artykuły

Mózg terrorystki

Chcemy wierzyć, że zło bierze się z ciemnoty. Dlatego boli, jeśli zaczynają nas mordować ci, którzy mieli nas kształtować - z MAŁGORZATĄ SIKORSKĄ-MISZCZUK, autorką sztuk "Śmierć człowieka wiewiórki" i "Szajba", rozmawia Joanna Derkaczew

Właśnie napisała Pani kolejną sztukę o terrorystach.

Tak, ale o terrorystach z Kujaw, którzy napadają na Polskę, by wywalczyć Wielkie Kujawy. To taka fantazja, a nie dokument czy mały realizm.

Ale wcześniej było realistycznie: wystawiona właśnie przez Marcina Libera z Teatru Usta Usta/2xU 'Śmierć Człowieka Wiewiórki' to historia Ulrike Meinhof, Martina Baadera i Gudrun Ensslin, członków RAF-u. Jedyne abstrakcyjne elementy to Człowiek Wiewiórka, czyli zakochana w Urlike ofiara zamachów, oraz postać ścigającego ich policjanta.

Są reżyserzy, którzy całe życie robią jeden film. Ja przez całe życie zajmuję się tak naprawdę tym samym: skąd bierze się zło? Jak się przed nim uchronić? Czy można je ostatecznie wyeliminować przez kulturę, sztukę, edukację? Nie wiem, skąd wzięła się u mnie ta obsesja, ale w wieku ośmiu lat wypożyczałam w szkolnej bibliotece książki o Oświęcimiu.

W biografii Marcela Reicha-Ranickiego, niemieckiego krytyka o polsko-żydowskich korzeniach, wyczytałam taką historię. Mieszkał już od dziesięciu lat w Niemczech, miał już swoją rubrykę, wyrobił sobie markę błyskotliwego publicysty. Niemcy uznali go za swojego. Wtedy przyszła do niego dziennikarka, która chciała porozmawiać o jego wspomnieniach z warszawskiego getta. Jako pierwsza poruszyła z nim temat krzywd wyrządzonych przez Niemców. Ranicki zapamiętał, że przez ponad godzinę słuchała go z uwagą, przejęciem, przerażeniem. To była Ulrike Meinhof. Wrażliwa dziewczyna, która bała się strzałów, która odebrała solidne humanistyczne wykształcenie.

A przecież już kilka lat później jej własna działalność zebrała makabryczne, krwawe żniwo. To fascynujące: wie dokładnie, do czego doprowadza przemoc, triumf zła, wojna. I ona w to wchodzi jak w masło. Jak to wytłumaczyć?

To pytanie z cyklu: dlaczego kulturalne Niemcy stały się oprawcą milionów?

To pytanie o korzenie zła. Pragniemy wierzyć, że zło bierze się z ciemnoty, że w miarę postępu cywilizacyjnego da się je pokonać. Stąd szczególnie boli nas, jeśli słowo 'zło' idzie w parze ze słowem 'kultura'. Jeśli zaczynają nas mordować ci, którzy mieli nas kształtować. To sprawa odpowiedzialności elit. Jeśli intelektualista postanawia nagle głosić hasła terroru, to jego wina jest nieporównywalnie większa niż pierwszego lepszego świra. Bo za nim ludzie pójdą, jemu uwierzą.

To mnie dręczyło. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że Marcin Liber ogłosił konkurs na sztukę o Ulrike Meinhof, pomyślałam: to konkurs dla mnie.

Ale tekst nie nazywa się 'Prawdziwa historia Ulrike Meinhof', tylko 'Śmierć Człowieka Wiewiórki'. Co to za chwyt?

Nie jest to prawdziwa historia, ale przetworzenie. Pojawia się tam nawet mój osobisty wątek. Ktoś mówi o dziewczynce, która rozcięła sobie nogę o szkło rozbitej butelki, a butelkę rozbili Polacy, a Polacy pili, bo ich dręczy komunizm. A to ja nastąpiłam jako dziecko na butelkę, w czasie gdy dzieje się akcja.

Długo szukałam sposobu, by zabrać się do tego tematu. Szukałam źródeł, sprowadzałam książki. Wróciłam do 'Biesów', czytałam o Niczajewie. Wydrukowałam sobie kalendarium zamieszczone na www.baader-meinhof.com i w przerwach między pracą a lekturami czytałam je w tę i z powrotem. I znalazłam.

Człowieka Wiewiórkę?

Nie, moment graniczny, w którym naprawdę zaczyna się ta historia. Pierwsza scena mojej sztuki pokazuje Ulrike rozjeżdżającą Człowieka Wiewiórkę. To postać, którą nazwałam 'zbiorowa ofiara RAF-u, przedmiot eksperymentu, umiera codziennie, raz dziennie'.

Symbol?

Niby symbol, ale ja go sobie wyobraziłam jako pociesznego faceta, który kocha Ulrike szczerą, beznadziejną miłością.

Oto słynny Człowiek Wiewiórka! - zapowiada jego wejście na scenę wydarzeń w niemieckim cyrku Gudrun Ensslin. Człowiek Wiewiórka - kto nie widział, niech ogląda, kto nie słyszał, niech słucha! Człowiek Wiewiórka robi zapasy na zimę, wychowuje młode, otacza je troskliwą opieką, z obawą patrzy w przyszłość, śledzi ceny na bieżąco, spłaca długi, martwi się wypadaniem włosów, podskakuje, pisze wiersze, jest pożyteczny, łatwy w układaniu na łóżku, na pryczy, na ruszcie, szybko się rozmnaża!

A więc dziwoląg, anomalia, taka współczesna kobieta z brodą?

Jest jednym z nas, wszystkimi nami jednocześnie. Jest naiwny, bezbronny, ufny, wierzy w zapewnienia, że to dla jego dobra i w jego imieniu odbywa się każda rewolucja. Człowiek Wiewiórka kocha i przebacza. Nie teoretycznie. To nie żadna wykoncypowana miłość do całej ludzkości. On kocha i przebacza Ulrice, bo ona w przeciwieństwie do niego kocha całą ludzkość. 'Jestem zbyt pojedynczy dla tej pani' - konstatuje z żalem Człowiek Wiewiórka. Ulrike kocha ludzkość, lecz nie widzi i nie słyszy Człowieka Wiewiórki.

Krzysiek Ogłoza grający Wiewiórkę świetnie to pokazał. Zadawał mi też ciekawe pytania, np. czy ma pamięć swoich śmierci. Czy kolejne zgony go zmieniają? Dlaczego śmierć zrobiła na nim tak kolosalne wrażenie, dopiero gdy został zabity przez Ulrike?

Dlaczego?

Bo ona go zabiła w sposób szczególny - z przyczyn ideologicznych, za sprawę. Oczywiście prawdziwa Ulrike nikogo nie rozjechała. Ale był taki moment, gdy po raz pierwszy, uczestnicząc w demonstracji, złamała prawo. Demonstracja była związana z blokadą ulic i Meinhof jako jedna z osób zatarasowała przejazd swoim samochodem. Niby tylko zaparkowała w niedozwolonym miejscu, a przecież w tym momencie z zaciekłej, ale praworządnej dziennikarki 'Konkretu' zmieniła się w kogoś, kto jest gotowy w imię swoich poglądów złamać prawo. W tym drobnym geście wyraża się pierwsza zgoda na stosowanie przemocy. Dlaczego pokazałam, jak Człowiek Wiewiórka, zbiorowa ofiara RAF-u, po raz pierwszy ginie wtedy pod jej kołami.

Sztuka ma motto: 'Oh my God, they've killed Kenny. You bastards'.

Cytat z 'South Parku'. Kenny ginie w każdym odcinku i pojawia się w każdym następnym. Z tego skrajnie niepoprawnego politycznie serialu jest zresztą nie tylko dedykacja. Człowiek Wiewiórka mówi w pewnym momencie do Ulrike: 'Ty mnie nie kochasz, ty kochasz tylko Wietnamczyków, Indochińczyków, Angolczyków, Gwatemalczyków, Enteropczyków...'. A Enteropczycy to mieszkańcy Enteropii, których można sobie było w 'South Parku' adoptować.

Ulrike nie adoptowała dzieci, za to porzuciła własne.

Podobnie jak Gudrun Ensslin. W moim tekście, w scenie decyzji o zejściu do podziemia, Ulrike mówi metaforycznie: 'Strząsam z siebie owoce'. Półroczny Felix Ensslin został oddany innej rodzinie, a trochę starsze bliźniaczki Meinhof miały być wychowywane na wojowniczki palestyńskie. Nie tylko nic z tego nie wyszło, ale efekt jest przeciwny. Jedna z nich została dziennikarką i teraz atakuje pokolenie spokrewnione ideologicznie z jej matką. Ludzi związanych z Joschką Fischerem oskarża np. o to, że jako wychowawcy w przedszkolach dopuszczali się czynów pedofilskich. Sama miała straszne dzieciństwo.

Gdy Urlike siedziała już w więzieniu, powiedziała w pewnym momencie, że nie chce się widywać z córkami. Dla dziecka takie odrzucenie jest koszmarem. A ona na dodatek popełniła samobójstwo. Dzieci nie były więc wystarczającym powodem, aby żyć. Ktoś, kto popełnia samobójstwo, myśli raczej o swojej beznadziejnej sytuacji. A dziecko czuje, że nie było ważne, że nic nie znaczyło, skoro nie zatrzymało rodzica.

W sztuce najbardziej czułą i ciepłą osobą jest Policjant 'o gołębim sercu - później Z Dziurą W Piersi - później Z Nowym Sercem'.

Uderzyło mnie, jak dobroduszna była na początku policja w Niemczech. Nie było kontaktu między landami, nie było kartotek. Tu są traumy niemieckie związane z tym, że jeżeli próbowali działać w sposób bardziej brutalny, to oczywiście spotykali się z zarzutami stosowania metod 'gestapowskich'.

Wszystko zmieniło się przez RAF. RAF doprowadziła do rozwoju technologicznego i organizacyjnego niemieckiej policji. Przez nią także policja stała się brutalna. To, co się działo, zmuszało do tworzenia specjalnych grup, specjalnych jednostek, kartotek, do wprzęgnięcia do pracy komputerów, do przetwarzania i gromadzenia danych. Do oplecenia obywateli siecią informacyjną. Przykład - RAF w swojej działalności porywała samochody, najczęściej bmw. I wiadomo było, że policja sprawdza te bmw. Czym się to kończyło? Wielokrotnie strzelaniną. W końcu policja przestała grzecznie podchodzić i prosić: 'Proszę otworzyć drzwi...', tylko też strzelała. Czytając o tym, tylko czekałam, kiedy policjanci zabiją przez przypadek jakiegoś młodocianego złodzieja samochodów. I jak w banku. Było. Zginął 16-letni gówniarz, który ukradł sobie bmw. Doszło do tego, że ludzie kupowali nalepki na szyby: 'Nie jesteśmy członkami gangu Baader-Meinhof'.

I dziś można je kupić w internecie razem z koszulkami i kubkami.

Co nie zmienia faktu, że dla Niemców działalność RAF-u była epokowym wydarzeniem. To coś wydartego z trzewi życia kraju i świata. My w Polsce odbieramy to bardziej jako problem indywidualnych wyborów ludzkich, ale jak się patrzy na dalsze dzieje terroryzmu... Oni zaczęli historię, która, jak ja to nazywam, powraca przez kolejne okna. Także okna WTC. Gdy Ulrike pomagała uwolnić aresztowanego Baadera, oboje, uciekając, wyskoczyli przez okno Instytutu Socjologii. I to się kończy tym, że potem inni ludzie też wyskakują przez okno, ale po to, żeby się zabić. Dla mnie te obrazy się łączą. Choć, wyskakując wtedy w Niemczech, nie są bezpośrednio winni tego, co się działo później. Ale zaczęli. Śmierć przyciąga śmierć. I Człowiek Wiewiórka przy kolejnej śmierci mówi, tańcząc z książkami: 'Posłuchajcie umierającego człowieka. Samolot wleciał mu przez pierwsze okno, w drugie okno, w trzecie okno '.

Jak teraz rozumie Pani wybór Ulrike?

Jej spytać nie można, choć wiem, że po śmierci badano jej mózg, szukając źródeł agresji. Ale czytałam rozmowę z Włoszką Adrianą Farandą, która była w Czerwonych Brygadach. Oni myśleli, że walka potrwa chwilę. Że zmienią świat na lepsze w ekspresowym tempie. Faranda odsiedziała już swoje i całkowicie odcina się od tamtego myślenia.

Terroryzm zostanie Pani tematem?

Terroryzm, wojna i zło. Ciągle myślę, jak mogło i jak nadal może się wydarzyć obok nas. Jak na Bałkanach.

Byłam kiedyś jako obserwator na 'ustawieniach' Hellingera. To metoda terapii polegająca na tym, że jedna osoba wybiera spośród uczestników reprezentantów swoich rodziców i ustawia ich względem siebie. Terapeuta przepytuje ich, jak się czują w takim ustawieniu, a potem 'doustawia się' do nich dziadków, pradziadków. I wychodzi np., że problemy pierwszej osoby mają źródło kilka pokoleń wstecz w jakiejś traumie wojennej. Wojna nie mija, ona przechodzi dalej. Czytam teraz o Libanie, Afganistanie, Egipcie, Rosji. I choć to różne historie, wiem, że wyglądam przez różne okna tego samego budynku.

Rozmawiała: Joanna Derkaczew

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji