Artykuły

Klasyka Polska. Dzień siódmy

Największymi brawami widzowie nagrodzili jurorów za decyzję nie przyznania Grad Prix. Uznanie zyskały również kolejne decyzje, m.in. brak jakichkolwiek wyróżnień dla warszawskich gwiazd próbujących tym razem zabawiać publiczność wyjątkowo nieudanym i powierzchownym przedstawieniem "Gwałtu, co się dzieje". Polskie Konfrontacje Teatralne "Klasyka Polska" podsumowuje Aleksandra Konopko z Nowej Siły Krytycznej.

Krystyna Meissner podejmując się realizacji "Balladyny" odczytała dramat Słowackiego jako odkrytą księgę polskich narodowych wad. Romantyczny tekst przyłożony do współczesności stał się dla niej impulsem do stworzenia diagnozy polskiej rzeczywistości politycznej. Niemal w równym stopniu tej dzisiejszej, jak i dawnej, ciągłej, jakby istniejącej tu zawsze, ponadczasowo. Za pomocą ironicznej parodii i zespołowych pieśni (a może niekiedy "przyśpiewek") rodem z tkwiących nam jeszcze w pamięci, świetlicowych akademii pokazano w tym przedstawieniu to, co w polskości pozostaje głęboko niezmienne i wciąż odbija się echem, obciążając jednocześnie (choćby podświadomie) naszą tożsamość. Stopniowo pojawiają się narodowe symbole: czapka z piórami, pióropusz husarza, strój krakowianki, czy powracające muzyczne tematy. Zostają one przetwarzane i wymieszane ze współczesnymi, często zbyt dosłownymi odniesieniami jak biało-czerwony krawat (który Grabiec zakłada wraz z cytowaną z Wyspiańskiego czapką z piórami), czy Ksiądz z przewieszonymi na szyi radiowymi słuchawkami, jako przywódca narodu. Do tego dodano jeszcze aluzję do przewrotnej gombrowiczowskiej gry, podpisując wiszący na ścianie portret romantycznego wieszcza cytatem z "Ferdydurke": "Słowacki wielkim poetą był".

Wszystko to jednak wydaje się być potraktowane z jednej strony za bardzo patetycznie, a z drugiej z kolei zbyt powierzchownie. Rozpływa się cały dramat i wydobywające się z niego znaczenia. To, co jeszcze w pierwszej części spektaklu jest świeże, żywiołowe, a nawet zabawne, w drugiej części gubi się zupełnie. Przyjęty rodzaj nawiasu pęka, jak gdyby nie został dalej dopilnowany, a wówczas niekonsekwentnie poprowadzona konwencja staje się niemal groteskową pokraką siebie samej. Dla widza będąc jednocześnie absolutnie przewidywalną, nudną i nieuzasadnioną. Nawet pomysł na budowanie kreacji bohaterów w oparciu o wprowadzenie motywu "teatru w teatrze", w drugiej części - na tle krwistoczerwonych kotar, wydaje się zapomniany, przez co aktorstwo jawi się zdecydowanie słabiej niż na początku. I niewiele już może tu pomóc wyróżniająca się wcześniej rola Grabca (Tomasz Orpiński), Goplany (Irena Rybicka), czy chyba najwierniejszego konwencji spektaklu Kirkora (Piotr Łukaszczyk) oraz stała obecność chóru (grupa aktorów zwana "Gminem", stanowiąca swoisty przekrój przez polskie społeczeństwo) - pomysł przepadł, bo osadzony w takim kontekście mógł się obronić jedynie przez pierwszą (i to nie całą) część przedstawienia.

"Balladyna" w reżyserii Krystyny Meissner z Teatru Współczesnego im. Edmunda Wiercińskiego we Wrocławiu była ostatnim przedstawieniem konkursowym XXXII Opolskich Konfrontacji Teatralnych.

Ci, którzy cenią to o(gólno)polskie teatralne święto klasyki, każdego roku przychodzą na festiwal z dużymi oczekiwaniami. Liczą na ciekawe i świeże spojrzenie reżyserów na literacki tekst, ale przede wszystkim na mądre jego odczytanie i konsekwentne przeniesienie na scenę. Mają nadzieję, że twórcy przedstawień potraktują ich poważnie i zechcą, poprzez swoje spektakle, prowadzić z nimi dialog podejmujący ważne problemy. Czekają w końcu po prostu na dobry teatr i interesujące przedstawienia.

Opolskie Konfrontacje Teatralne są pewnego rodzaju odbiciem kondycji polskiego teatru, a szczególnie polskiej klasyki. W tym roku mogliśmy się przekonać, że ta kondycja w ostatnim czasie nie jest najlepsza. Klasyki polskiej wystawia się niewiele, stąd tak trudno o wybór przedstawień szczególnych i wyjątkowych. I takich na minionym festiwalu zabrakło. Nie było żadnych rewolucji ani rewelacji. Ominęły nas też wielkie zaskoczenia i porywy świeżości. Daleko było nawet od przedstawień wzbudzających gwałtowne dyskusje i kontrowersje (może poza spektaklem Michała Zadary "Odprawa posłów greckich"). Zamiast tego kilka poprawnych propozycji lub bardziej, czy mniej udanych, ale za to z ciekawymi motywami i interesującymi tropami myślenia o teatrze, o których warto było, mimo wszystko, rozmawiać i im się przyglądać.

Właśnie te pojedyncze elementy i indywidualne kreacje zostawały uznane przez jury za godne wyróżnienia. Tegoroczny werdykt został wyjątkowo ciepło przyjęty przez publiczność. Największymi brawami widzowie nagrodzili jurorów za decyzję nie przyznania Grad Prix. Uznanie zyskały również kolejne decyzje: brak jakichkolwiek wyróżnień dla "warszawskich" gwiazd próbujących tym razem zabawiać publiczność wyjątkowo nieudanym i powierzchownym przedstawieniem "Gwałtu, co się dzieje" Aleksandra Fredry w reżyserii Gabriela Gietzkiego oraz wyróżnienia nagrodami reżyserskimi młodych twórców wciąż poszukujących ciekawych dróg w teatrze: Bogny Podbielskiej - za debiut przedstawieniem "30 sekund" z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i Michała Zadary - za zamysł inscenizacyjny "Odprawy posłów greckich" ze Starego Teatru w Krakowie. Wielkie owacje zebrało również kilkukrotnie nagrodzone (nagroda za muzykę, aktorska dla Doroty Ficoń i zespołowa oraz specjalna nagroda "ConPlement" od Dziennika Festiwalowego "ConFronta" za kostiumy) przedstawienie "Dzień dobry Państwu-Witkacy" w reżyserii Andrzeja Dziuka z Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem, które było zdecydowanym faworytem tegorocznej festiwalowej publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji