Artykuły

Wciąż marzymy o wielkiej miłości

- Zaczynałam od śpiewania piosenek zupełnie innych niż teraz - "Miłość w Portofino", "Batumi". Dziś mnie śmieszą, ale i wywołują przyjemne skojarzenia, bo wykonując je pierwszy raz, byłam dużo młodsza, dobrze się bawiłam, ale też dzięki nim wiele się nauczyłam, tak jak w teatrze Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy, gdzie byłam przez 7 lat - mówi warszawska aktorka i piosenkarka KATARZYNA GRONIEC.

Katarzyna Groniec, choć jest indywidualistką, opowiada o doświadczeniach swojego pokolenia, które rozpoczynało dorosłe życie po 1989 r. A także o nowej płycie "Przypadki" i o debiucie w roli autorki tekstów śpiewanych piosenek.

Rz: Bohaterka pani piosenki z najnowszej płyty "Przypadki" żali się, że rodzice nie przygotowali jej do dorosłego życia w nowej rzeczywistości. Czy to bilans pani pokolenia?

Katarzyna Groniec : Pokoleniowo i globalnie myśleć nie potrafię. To nie w moim stylu, całkiem bezczelnie skupiam się na własnych sprawach i przeżyciach. Chciałam, żeby ta piosenka była zabawna. Ale na pewno dotyka też problemu każdego, kto zaczynał dorosłe życie po 1989 roku. Nasi rodzice nie zostali nauczeni walki o siebie, zabiegania o własne sprawy, dlatego nie mogli przekazać nam takich umiejętności. To było w złym tonie. Uważali, że jeśli ktoś jest dobry, da sobie radę, wybroni się. Wszyscy mieli podobny punkt startu. Mówiło się: jakoś to będzie, i na takie życie było przyzwolenie. A przecież nie o to dziś chodzi. Moje pokolenie miało problemy, zaczynało z poczuciem ogromnej szansy, wręcz z euforią, bo tyle było rzeczy do zrobienia, rynek nienasycony, a ludzie spragnieni nowości. Każdą inicjatywę witano z radością. A potem zaczęło się robić coraz trudniej, coraz ciaśniej. Dlatego współczuję młodym ludziom, którzy teraz wchodzą w dorosłość.

Czego trzeba uczyć dzieci, by nie mówiły nam na starość, że nie przygotowaliśmy ich do życia?

- Na pewno tego, że niczego nie dostaną za darmo. Nie spadnie im manna z nieba i nie otworzy się czarodziejska furtka do raju na ziemi. Własnej drogi natychmiast nie znajdą i nikt w tym młodych wyręczyć nie może. Wartością, której im nikt nie odbierze, jest to, czego się nauczą.

Co z wyścigiem szczurów?

- Zaczyna się w przedszkolu, a nawet wcześniej. Dziecko się rodzi, a rodzice już rozglądają się za grupą z angielskim, jogą i kursem stania na głowie. W ten sposób dziecku odbiera się beztroskie dzieciństwo. Moja córka nie chodziła do przedszkola. Nie miałam czasu popołudniami i wieczorem, dlatego rano chciałam być z nią w domu. Kto wie, może dlatego teraz córka w szkole nie poddaje się presji otoczenia. Jeśli się ściga - to ze sobą i ze mną. Co tam jedynka, co tam dwója! - przekonuje. Z jednej strony to mi imponuje, a z drugiej martwi, bo w jej wieku byłam jeszcze bardzo grzeczna.

Jak pani dziś ocenia osiągnięcia artystów, którzy zaczynali jak pani w musicalu "Metro"?

- Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, komu z nas się najbardziej udało, bo przecież każdy miał inny cel. Robię to, co chcę, a Edyta Górniak czy Robert Janowski mogą mieć inne aspiracje. Jeżeli kryterium naszej oceny miałaby być popularność, na pewno osiągnęli większą niż ja. Ale po trzydziestce nauczyłam się, że spełnienie to dla artysty niebezpieczny stan. Musi być niedosyt i chęć poszukiwania czegoś nowego, choćby dla siebie.

Śpiewając piosenki z najnowszej płyty "Przypadki", występuje pani w białej sukience i boso. Czy to manifest niewinności, szczerości?

- Wyszło trochę przypadkowo.

Przez przypadek wyszła pani na scenę boso?

- Miałam białą sukienkę, a wie pan, jak trudno dobrać do niej buty. Miałam założyć białe i wyglądać jak Myszka Miki?

Czy muzycy również występują boso w akcie solidarności z szefową? Za tym musi się kryć jakaś ideologia!

- Na pewno moje nowe piosenki są bardzo osobiste. Wszystkie, poza jedną, napisałam sama i musiałam zdobyć się na coś w rodzaju ekshibicjonizmu. To był dla mnie trudny moment - przełamać się i zacząć pisać. Biała kartka długo mnie przerażała. Ale najtrudniejsze było pisanie szczere, a jednocześnie bez dopowiadania wszystkiego. Być może przypominało występowanie boso w białej sukience.

Starsze piosenki próbuje pani zdeformować, śpiewać ostrzej, inaczej. Chce pani coś wymazać z własnej biografii?

- Raczej dopisać coś nowego. Byłabym głupia, gdybym chciała coś zniszczyć w moim dorobku. To 15 lat pracy. Zaczynałam od śpiewania piosenek zupełnie innych niż teraz - "Miłość w Portofino", "Batumi". Dziś mnie śmieszą, ale i wywołują przyjemne skojarzenia, bo wykonując je pierwszy raz, byłam dużo młodsza, dobrze się bawiłam, ale też dzięki nim wiele się nauczyłam, tak jak w teatrze Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy, gdzie byłam przez 7 lat. Zdobyłam doświadczenia, a teraz mogę je rozwijać.

Zachwyć się moim ciałem, chcę być twoją łyżką, cieniem twojego psa - krzyczą pani piosenki. Proszę przyznać, że to jest kobieca kokieteria. Przecież kobiety nie potrafią tak kochać i potrzebować mężczyzny!

- A mężczyźni potrafią? Nie tęsknią za taką miłością? Wszyscy do niej tęsknią. Ale czy to znaczy, że wszyscy, którzy piszą takie teksty, potrafią podobnie kochać? Pewnie nie. Ale chcą!

Czuje pani artystyczną wspólnotę z Anną Marią Jopek, Marią Peszek i Kasią Nosowską?

- Tak naprawdę się nie znamy. Spotykamy się na koncertach. Na tym kontakt się kończy. Nie ukrywam, że śledzę to, co robią dziewczyny, bo jestem pod ich wrażeniem. Byłam na koncercie Marysi Peszek, Anię słyszałam wielokrotnie, jestem fanką Kasi. Przeczytałam wszystko, co one napisały, żeby widzieć, jaką mają wrażliwość, co czują i jak to opisują. A teraz opisuję własne przypadki.

***

Krzyki, szepty, uśmiechy

Czwarta płyta Katarzyny Groniec to naprawdę jej autorski debiut. W napisanych przez siebie tekstach daje intymną, lecz nieekshibicjonistyczną opowieść dojrzałej kobiety, która jeszcze nie wyzbyła się marzeń, ale już wie, że nie zawsze się one spełniają, a bywa, iż zmieniają w dramat. Są tu piosenki o miłości, zdradzie, samotności, są szepty i krzyki. Ale choć do wokalistki przylgnęło słowo "smutek", całkiem wyraźnie słyszę, że śpiewa z uśmiechem. Prezentując paletę kobiecych barw i nastrojów, postarała się, by jej opowieści nie trąciły "literaturą". Dlatego interpretuje słowa tak jak w zwykłej rozmowie. Znakomicie współgra to z motywami fortepianu i elektrycznego pianina Piotra Dziubka (brawo za muzykę!). Orkiestra kameralna i kwartet smyczkowy dośpiewują to, co niewypowiedziane lub co da się wyrazić tylko spojrzeniem. Jedna z najpiękniejszych fraz, którą można w nim wyczytać, brzmi: "Rozgrzeszmy się sobą nawzajem".

***

Katarzyna Groniec

Piosenkarka i aktorka krajową popularność zdobyła rolą Anki w musicalu "Metro". Przez wiele lat współpracowała z Teatrem Buffo, potem związała się z Teatrem Ateneum. Można ją tam oglądać w spektaklu "3 razy Piaf". Najnowszy album jest czwarty w jej dorobku. Debiutowała "Mężczyznami" (2000) wyprodukowanymi przez Grzegorza Ciechowskiego. Na "Poste restante" (2002) złożyły się piosenki Edith Piaf i Marleny Dietrich, Astora Piazzoli i Ewy Demarczyk. "Emigrantką" (2004) rozpoczęła współpracę z kompozytorem Piotrem Dziubkiem. Laureatka Grand Prix na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 1997 r. Więcej na jej stronie internetowej www.katarzynagroniec.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji