Artykuły

"Cyrulik" przewrócony do góry nogami

Wykonawcy otrzymali należną im porcję braw, ale gromkie "buuu" przywitało pojawiających się na scenie Teatru Wielkiego realizatorów najnowszej inscenizacji "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego.

Rozpoczęło się nawet interesująco. Na scenie wyczarowano salon urody SPA, którego przesłanie brzmi: "Regeneracja ducha i ciała". Figaro to nie taki sobie zwykły cyrulik, tutaj okazał się on szefem zakładu, niemal mistrzem ceremonii, który tu podpowie, tam poprawi, a wszystko w myśl zasady klient nasz pan. Akcja biegnie szybko i dynamicznie, jednak już po kilkunastu minutach inscenizacja zaczyna trzeszczeć w szwach. Jeden zwariowany pomysł goni drugi, w sumie jest ich tyle, że w pewnym momencie zaczynają irytować i nużyć. Ciągle ktoś biega, pląsa, podskakuje albo ma drgawki. Jest tego tyle, że zaczynają się te sytuacje wymykać muzyce. Swoistym kuriozum są finały obu aktów: w pierwszym wszyscy dostają epileptycznych drgawek, w drugim, poprzedzonym samobójczą próbą Rozyny, wracamy na operowe koturny. Na dodatek ta rozbuchana dynamika scen idzie często kosztem muzycznej precyzji. Nad podzieleniem partii Berty na dwie śpiewaczki czy wprowadzeniem na scenę biegającego bez celu karykaturalnego instruktora KO (Ewa Karaśkiewicz) można z politowaniem pokiwać głową. Niestety, nie sposób przejść obojętnie nad przeróbką treści recytatywów, których autorem jest w tej inscenizacji Henryk Baranowski, króluje w nich potoczny język spod budki z piwem! W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, czy w tej sytuacji powinniśmy mówić o łódzkim "Cyruliku" jako dziele spółki: Beaumarchais, Sterbini, Rossini, czy bardziej Baranowskiego i Rossiniego, przy czym ten ostatni pan pewnie nie byłby tym zachwycony. Można powiedzieć, że przyświecająca całemu przedstawieniu sentencja: "Regeneracja ducha i ciała", szybko okazała się stwierdzeniem na wyrost. Regeneracja ciała to i może, ale ducha to już niekoniecznie!

Zabrakło mi też jasnego określenia charakteru poszczególnych bohaterów. Mam wrażenie, że reżysera bardziej interesowały "śmieszne" sytuacje. Jednym słowem - nie było komedii charakterów. Jedynie Figaro zyskał wyrazistą charakterystyką i przyznaję - znakomicie się w niej odnalazł Przemysław Rezner grający niemal mistrza ceremonii każdego ruchu czy gestu. Dzielnie mu sekundowali: Joanna Woś (Rozyna) będąca, jak zwykle, w znakomitej formie wokalnej oraz Piotr Myciński (Doktor Bartolo) i Leszek Świdziński (Hrabia Almaviva). Krzysztofowi Witkowskiemu w partii Don Bazilia zabrakło niezbędnego tutaj demonizmu tak w postaci, jak i głosie.

Jednym słowem - jeżeli chcecie się Państwo wybrać na łódzkiego "Cyrulika sewilskiego", to z góry proszę zapomnieć o Sewilli, chwilach lirycznej zadumy i kameralnym wymiarze tej opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji