Artykuły

Teatr Józefa Szajny

Nigdy nie chodziło mi w teatrze o banalną rozrywkę. Nie chciałem, by się moje przedstawienia podobały, bo podobać może się występ zespołu Mazowsze. Czekałem na widza myślącego, który byłby dla mnie partnerem w naszej rozmowie. Już w początkach mojej kariery mówiłem: Przestańmy w teatrze słuchać, a zacznijmy patrzeć, uczestniczyć. Bo sztuka jest ciałem, a nie słowem, jest zderzeniem słowa, plastyki i dźwięku, jest ruchem czasu, a nie statyką historyczną. Nie chcę, by rozmawiano ze mną osobno o teatrze, plastyce, poezji, dramacie, bo sztuka jest tworzeniem integralnych zjawisk. Stąd też moje zmagania ze sztuką nazwałem później TEARTEM - to coś różnego niż teatr czy plastyka scenografa - powiedział mi Józef Szajna, wybitny malarz, grafik, scenograf i reżyser teatralny, obchodzący 85. urodziny.

Od samego początku kariery Szajna w swojej twórczości plastycznej i teatralnej stworzył odrębny język, charakterystyczny, rozpoznawalny na całym świecie, bo zdeterminowany przeżyciami wojny. Jest artystą manifestującym w swojej twórczości osobistą wizję świata: rozpadającego się, zmierzającego do samozagłady. Jego twórczość plastyczna i teatralna, budowana ze zdegradowanych przedmiotów, resztek ubrań, starych butów, fragmentów fotografii, z materiałów "ze śmietnika świata", każdorazowo zmusza odbiorcę do refleksji nad ludzkim losem. Jak pisał profesor Bohdan Korzeniewski, "Szajna należy do tych wyjątkowych twórców, których sztuka wyrasta z głębokiego przejęcia się losem człowieka, skazanego na grozę istnienia i zmagającego się z tragicznym przeznaczeniem".

Chcąc w pełni zrozumieć sztukę Szajny, należy cofnąć się do początków, które kształtowały artystę. Józef Szajna, urodzony w Rzeszowie w 1922 roku, przeszedł piekło wojny - był więźniem Auschwitz i Buchenwaldu, gdzie żył z wyrokiem śmierci. - Druga wojna światowa złamała dotychczasowe pojęcie o szczęściu i życiu - powie wiele lat później. - Przedwcześnie stałem się żołnierzem, mając 17 lat sam za siebie stałem się odpowiedzialny. W latach gimnazjalnych cechowała mnie fantazja, fascynował sport, lubiłem rysować. W 1938 roku zdobyłem mistrzostwo Polski w skokach z trampoliny i wicemistrzostwo w pływaniu. Sport zamieniłem podczas wojny na działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej, a zamiłowanie do rysowania w akcje sabotażowe. Poszukiwany przez gestapo i aresztowany podczas ucieczki na Węgry, stanąłem wraz z przyjacielem przed nowym światem, który nosił tytuł "Arbeit macht Frei". Tutaj wszystko staje się metafizyką - i przemoc, i okrucieństwo, i bohaterstwo, i poświęcenie. Obóz jest także szansą samobójcy. Próbę ucieczki przypłaciłem wraz z dwoma kolegami wyrokiem śmierci. Potem jest już tylko bunkier na bloku śmierci, pomieszczenie bez wyjścia, bez okna, powietrza, nadziei. Oczekiwanie na rozstrzelanie zbliża do spraw ostatecznych, do Boga. Jestem bliski rezygnacji, chcę umrzeć. Los chce inaczej. Jedyna amnestia w 1943 roku skazuje mnie ponownie na życie w obozie i na karę dożywocia w karnej kompanii. A jednak sądzony mi był pobyt po raz drugi na Bloku Śmierci. Wyszedłem. Opatrzność? Po latach piszę w "Cervantesie", przedstawieniu zrealizowanym w 1976 roku w Teatrze Studio: Jestem z pętli odcięty - śmierć jest we mnie, a ja spać z nią muszę".

Dziś Profesor dość niechętnie wraca do tamtych chwil, twierdząc: - Nie chcę być katorżnikiem syberyjskim z obrazów Malczewskiego. Jestem człowiekiem i artystą, który szczęśliwie przeżył obóz, a wszyscy mnie do niego wciąż wpychają.

I trudno się dziwić tym powrotom krytyków do obozowej traumy, skoro koszmarne doświadczenia Auschwitz odcisnęły się na sztuce artysty piętnem niezbywalnym. Trudno też zapomnieć słowa Profesora: "Moją miłością był Oświęcim. Wielką i nieszczęśliwą miłością". Kiedy poprosiłam o skomentowanie tych słów, powiedział: - Tam były najgłębsze przeżycia dziewiczego chłopca, który znał tylko szczęśliwe dzieciństwo, nagle skonfrontowane z ludzkim cierpieniem, ze śmiercią. To poznanie nazywam nieszczęśliwą miłością, w sensie przeżycia, a nie pokochania przecież. To była nauka o życiu i śmierci, najgłębsza inicjacja. Po obozie mogłem powiedzieć: przeżyłem siebie samego, jestem stary, bo nie doświadczyłem tego wszystkiego, co winien doświadczyć 18-letni chłopiec. I to też sobie cenię, że było mi dane poznać coś, czego innym miłosiernie oszczędzono. Z tym bagażem przeżyć musiałem zacząć żyć po raz drugi. I oddałem się tej drugiej miłości, która była silniejsza, czyli temu, co zrobiłem ze sobą. Co zrobiłem z tamtym życiem i jak wszedłem w to drugie, czyli co zrobiłem, by odrodzić się na nowo.

Drugą miłością była sztuka. To ona pozwoliła Profesorowi odreagować doświadczenia, pozwoliła żyć. Po ukończonych studiach w krakowskiej ASP pracował jako scenograf, reżyser, a później dyrektor w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Współpracował również ze Starym Teatrem. Od 1955 roku, przez jedenaście lat dojeżdżał z Krakowa do Nowej Huty, przemierzając gliniaste drogi i rozkopane ulice. Jako scenograf za dyrekcji Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego współtworzył awangardowy teatr, kreując sceniczne obrazy i otwierając wszystkie zmysły widza na odbiór sztuki. - Pamiętam swój pierwszy kontakt z nowohucką sceną. Nie było jeszcze desek, dreptałem po ubitej ziemi z architektem Januszem Ingardenem, ustalając różne szczegóły. Przy budowie teatru popełniono wiele błędów, m.in. - żeby było taniej - sprowadzono rozbiórkową cegłę z Wrocławia. A z nią przywleczono grzyba. Dwukrotnie trzeba było rozbierać ściany.

To na nowohuckiej scenie powstały głośne spektakle, m.in. "Jacobowsky i pułkownik" Werfla, "Stan oblężenia", "Imiona władzy", "Don Kichot", "Dziady", "Myszy i ludzie" Steinbecka, a za dyrekcji Szajny "Rewizor" i "Puste pole" Hołuja. "Rewizor", kompromitujący wszystko, co jest władzą, wywołał ogromne emocje, a Szajna odebrał telefon z Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej słysząc: "Coś ty skur... zrobił z tą komedią. My cię nadamy, gdzie trzeba".

Ciągłe batalie toczone z krytyką i władzami rekompensowały Szajnie sukcesy międzynarodowe. Na światowych festiwalach zdobywał nagrody, jego nazwisko było znakiem pierwszorzędnej jakości w sztuce. A w kraju niektórzy recenzenci ukuli termin "szajnizm", czyli "szmacizm", próbując degradować artystę za jego walkę z siłami oportunizmu i indywidualny język niezgodny z estetyką socrealizmu.

Aktorzy bardzo cenili pracę z Szajną, ale jednocześnie bali się go. Był bezkompromisowy jako artysta i człowiek. - To Szajna nadawał kształt przedstawieniom. Dla reżyserów był niezwykle inspirujący. Nam, młodym aktorom, bardzo pomagał, współpracował z nami. Owszem, ubierał nas w wory, dopinał rury, robił z nami, co chciał, ale zawsze w zgodzie z koncepcją postaci. Szalał podczas prób: podbiegał do aktorów, ciął kostiumy na nas, szarpał, wycinał, urywał - wspomina Witold Pyrkosz, który kilka lat spędził w nowohuckim teatrze.

Uhonorowany wieloma nagrodami, po międzynarodowych sukcesach, Szajna został zmuszony do odejścia z teatru, gdyż na jego miejsce władze szykowały nowego, swojego człowieka.

Kiedy w 1969 roku zdjęto podczas prób sztukę Kajzara w Starym Teatrze - opuścił Kraków i przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1972 roku objął dyrekcję Teatru Klasycznego, który przekształcił w Centrum Sztuki Studio. - Od prapremiery "Fausta" w Teatrze Polskim w 1971 roku, poprzez "Witkacego", "Gulgutiery", "Repliki" w wersjach I - VII, "Dantego" z prapremierą na festiwalu we Florencji i późniejszymi realizacjami w Dubrowniku i Essen, aż po "Cervantesa" i "Majakowskiego" powstaje cykl moich autorskich przedstawień - od scenariusza poczynając, na reżyserii i plastyce kończąc. Ideą tego teatru staje się egzystencjalny sens życia i uniwersalizm problematyki - wspomina artysta po latach.

Spektakle Szajny prezentowane były na wielu scenach. Jego "Replika" wędruje przez świat: w Meksyku przyjmowana jest jako misterium po trzęsieniu ziemi, w Niemczech jako sztuka rozrachunkowa, w Izraelu jako pamięć o Zagładzie. W tym czasie powstawały też obrazy, tworzył environments. Uczestniczył w wielu międzynarodowych festiwalach plastycznych i teatralnych, m.in. w Wenecji, Berlinie, Zurychu, Monachium, Madrycie. Jego "Sylwety i cienie" - statyczne environment - pokazywano na Biennale Sztuki w Sao Paulo, słynne stają się obrazy z cyklu "Mrowiska", w których człowiek zostaje bezimiennym śladem zunifikowanej zbiorowości. Bez bohatera, na swojej "drodze donikąd". "Układy rozprzestrzeniają się, rozrastają, tworząc swoisty kosmos. Dezintegracja i chaos" - napisze Szajna. Są to słowa-klucze, którymi można opisać także jego teatr, jak choćby "Akropolis" zrealizowane wraz z Jerzym Grotowskim w Teatrze 13 Rzędów w Opolu.

W 1981 roku, na znak protestu po wprowadzeniu stanu wojennego, artysta zrezygnował z dyrekcji Studio i na wiele lat wycofał się z życia publicznego. Jednak cały czas pracował twórczo. Z końcem lat 80. zbudował kompozycję przestrzenną na 240 m kwadratowych "Drang nach Osten - Drang nach Westen" będącą rozrachunkiem z faszyzmem i totalitaryzmem. "Szajna działa z rozrzutnością i pewnością siebie, posłuszny wyobraźni, która wyczarowuje plastyczno-teatralną metafizykę jego przeżyć, uczuć, myśli" - pisano w publikacjach książkowych analizujących twórczość artysty. Jego imieniem nazwano teatr w Port Jefferson, w stanie Nowy Jork. Uhonorowany został wieloma prestiżowymi nagrodami.

W latach 90. powrócił do reżyserii, realizując "Dantego 1992", "Ślady" czy "Życie i śmierć Cervantesa". W 1997 r. obchodził jubileusz 75-lecia w teatrze, w którym pracowałam. Wtedy poznałam Profesora osobiście: doglądał galerii, którą budowaliśmy jubilatowi, a on przekazał jej wiele dzieł i reżyserował "Deballage" - spektakl na swoje urodziny. Śmigał po scenie jak młodzieniaszek, nie pamiętam, by kiedykolwiek okazał zmęczenie. A podczas rozmów, trwających nieraz wiele godzin, dzielił się swym doświadczeniem, dowcipkował i tryskał humorem. Jakże miło wypija się z Profesorem lampkę koniaku, słuchając jego barwnych opowieści. Na jubileusz przyjechało wielu dostojników. Podczas spektaklu, w jednej ze scen, aktorzy rozbijali surowe jaja. Spory odprysk trafił w siedzącego w pierwszym rzędzie ówczesnego wiceministra kultury. Konsternacja, bo garnitur był mocno poplamiony, a minister miał następnego dnia ważne spotkanie. Po spektaklu jubilat, z wdziękiem "wyreżyserował" czyszczenie garnituru, komentując, iż w jego spektaklach zwykle władzy "się dostawało".

Do dziś pozostaje w ciągłym artystycznym ruchu. Wciąż, gdzieś w świecie, organizowane są wystawy jego prac. Jeździ na nie niestrudzenie, zachowując wigor i intelektualną błyskotliwość. Kiedy dzwonię z okolicznościowymi życzeniami, nadal słyszę silny głos mówiący o kolejnych zawodowych planach, o tym, że nadal maluje. Kiedy spotkaliśmy się ostatnio na jubileuszu Teatru Ludowego, gdy przytoczyłam anegdotę o grupie zagranicznych malarzy, którzy pytani o trzy największe atrakcje Krakowa, odrzekli: Wawel, ołtarz Wita Stwosza i Józef Szajna - Profesor z wrodzonym poczuciem humoru odrzekł: - Czuję się dumny, bo nawet wściekły pies lubi być głaskany. Jako artysta czuję się spełniony, bo zawsze coś mnie wiodło lub uwiodło. TEATR. I to jest to moje zezowate szczęście na całe życie.

W ubiegłym tygodniu w Teatrze Studio obchodzono hucznie jubileusz Profesora. Były laudacje, film Jerzego Karpińskiego poświęcony Jubilatowi i oczywiście wspomnienia. - Przecież ja kończę dopiero 58 lat - żartował Jubilat.

Józef Szajna jest też autorem orędzia na Międzynarodowy Dzień Teatru, który obchodziliśmy 27 marca. Napisał w nim m.in.: "Słowa zamieniam w obrazy, a życie w teatr. Teatr jest sztuką otwartą na przeobrażenia czasu, integruje nasze złożone intuicje i idee. Teatr nadaje sens temu, co czynimy i przedstawiamy - uobecniamy. Teatr jest syntezą - summą całości, która rodzi się i żyje w sferze wyobraźni. My stajemy się postaciami, aktorami spektaklu - wydarzenia, lepszymi od siebie samych po to, by zaistnieć w świecie konfrontacji Dobra ze Złem, miłości z nienawiścią, prawdy z fikcją. Akt twórczy jest manifestacją, uzmysłowieniem tego, co w nas samych wymaga wyzwolenia. Uczy pokory, pozbawia nas próżności i pychy. Tę sztukę nazywam TEARTEM. Jej przesłaniem, kształtem finalnym jest moralitet, katharsis, oczyszczenie w chwili zagrożenia wartości życia i kultury. Jest to krzyk w chwili, gdy człowiek sam siebie pomniejsza i zaniedbuje. I zabija. Tej ludzkiej nieroztropności przeciwstawiam Dom Sztuki, którym był i pozostanie teatr. Tu, w teatrze, będziemy wznosić Górę Nadziei na pojednanie Wschodu z Zachodem, bo wszyscy jesteśmy mieszkańcami tego samego globu. Za losy świata wspólnie jesteśmy odpowiedzialni. I niech tak pozostanie. Czy ktoś tego słucha?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji