Artykuły

Ładna brutalność

Zderzenie ładnej dekoracji z brutalną przecież historią o miłości i śmierci na długo zapada pod powieki - o "Don Juan wraca z wojny" w reż. Gadi Rolla w Teatrze polskim we Wrocławiu pisze Justyna Pobiedzińska z Nowej Siły Krytycznej.

Fabuła jest prosta: Don Juan wraca z wojny. Na froncie dokonała się w nim wielka wewnętrzna przemiana - nie jest już Don Juanem. Skruszony wędruje do narzeczonej, którą porzucił wcześniej bezczelnie przed ołtarzem. Ale powrót nie jest prosty. Don Juan musi przejść przez ramiona (a zapewne nie tylko ramiona) wielu kobiet.

O czym jest spektakl? O miłości, kobiecości i męskości, inflacji uczuć i dewaloryzacji uczciwości. Po wojnie mężczyzna jest towarem deficytowym, więc Don Juan może mieć kobiety wszystkie bez wyjątku: powściągliwe wdowy, ich rozhisteryzowane córki, bogate panie z towarzystwa, skromne dentystki, biseksualne projektantki, młodociane prostytutki, naiwne rewolucjonistki i spragnione wrażeń mężatki. W ramionach żadnej nie znajduje ukojenia. Mityczna porzucona narzeczona, do której wędruje przez bagna, łóżka różnych kobiet, skute lodem rzeki i zimowe lasy ma być ostateczną przystanią, bezpiecznym portem. Jednak...

Wystarczy. Nie ma co psuć potencjalnym widzom przyjemności oglądania "Don Juana" - a zapewniam, że oglądanie tego spektaklu to prawdziwa przyjemność: szczególnie ukontentowani powinni być wielbiciele pełnych rozmachu doznań estetycznych. Choć może "ładny" to słowo niezbyt eleganckie i trochę naiwne, doskonale oddaje estetykę "Don Juana" (przyjmijmy więc, że "ładny" pochodzi od "ładu"). Ładnie jest od pierwszej do ostatniej sceny. "Don Juan" to smakowita uczta dla zmysłów. A rozmach "Don Juana", chciałoby się powiedzieć - iście hollywoodzki.

Historia rozgrywa się na scenie grubo zasypanej sztucznym śniegiem. Gdy przychodzi pora zmiany dekoracji, pojawia się nań kilku mężczyzn i usuwa śnieg łopatami, zgrabnie ekstrahując z białej masy pożądane kształty - raz jest to mały pokój, raz rozstajne drogi, szpitalny korytarz, innym razem zaś kawiarnia. Widok precyzyjnych ruchów, rozpływających się w słabym świetle i kłębach dymu, nasuwa skojarzenia z teatrem cieni. Moment zmiany dekoracji wciągnięto w bieg narracji, wykorzystano go jako swoiste didaskalia, urównouprawniono z opowieścią o szukaniu miłości i sensu życia. Wyszło to spektaklowi na dobre.

Scenografia (Roni Toren) jest dość powściągliwa, ale bardzo stosowna: oszczędna w kształty i kolory, graficzna, wysmakowana w każdym calu. Nie ma tu żadnej umowności, nie ma przesady, nie ma przesytu. Eleganckie elementy wystroju i rekwizyty, oddające ducha lat dwudziestych XX wieku, sprawiają wrażenie doskonale dopasowanych to tego, co dzieje się na scenie - jakby scenograf cały czas stosował klasyczne zasady złotego podziału. Jeśli dodać do tego precyzyjnie dobrane oświetlenie (Felice Ross), dyskretnie cyzelujące panujące na scenie mroźno-gorące, bo śmiertelnie namiętne klimaty, można powiedzieć, że w "Don Juanie" osiągnięto scenograficzną pełnię (polecam zwłaszcza scenę z dwiema staruszkami zbierającymi chrust, jej bajkowy urok zapiera dech w piersiach). Dodatkowo wypuszczane i na widownię kłęby gęstego dymu zacierają granice między sceną a widzami, przez co publiczność staje się częścią opowieści.

Nie można pominąć roli muzyki. W interwałach między zmieniającymi się scenami (jest ich aż dwadzieścia cztery, zmieniają się szybko, co pozwala na utrzymanie linearnego sposobu przedstawienia historii Don Juana) pojawiają się głośne fragmenty różnego rodzaju muzyki. Przewrotnie umieszczony w ostatniej scenie fragment Goobye Blue Sky Pink Floyd nadaje smutnemu przecież finałowi makiawelicznej lekkości.

Przed aktorkami postawiono trudne zadanie. Piszę "aktorkami", bo jedyną rolę męską odgrywa tu Marcin Czarnik, który od początku do końca jest Don Juanem i tylko Don Juanem. Bożena Baranowska i Anna Ilczuk wcielają się w pięć postaci, Kinga Preis - aż sześć. Raz bywa rozszarpywaną przez rozpacz wdową, za chwilę zasadniczą damą, wkrótce potem małą psotną dziewczynką. Role trzydziestu pięciu kobiet, stojących na drodze Don Juana, zagrało tylko dziewięć aktorek. Tak szybko i doskonale wcielają się w swoje bardzo się od siebie różniące bohaterki, że chwilami aż trudno je rozpoznać: w innych kostiumach, poruszające się w inny sposób i mówiące inaczej tworzą na scenie rzeczywisty korowód trzydziestu pięciu złaknionych miłości kobiet w różnym wieku.

Podsumowując: w "Don Juanie" zrównały się role, jaką w spektaklu odgrywają aktorzy i scenografia, najczęściej będąca tylko tłem dla aktorskich występów. Ba - nawet moment zmiany dekoracji jest tu bardzo ważny. Zasypana śniegiem scena i zasypani śniegiem bohaterowie chwilami wyglądają jak bohaterowie bajek Disneya, domyślam się jednak, że to celowy zamysł reżysera (Gadi Roll). Zderzenie ładnej dekoracji z brutalną przecież historią o miłości i śmierci na długo zapada pod powieki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji