Artykuły

Opera, mój kaprys

- "Król Roger" to utwór bardzo wyrafinowany i trudny. Nie ma szans zbłądzić pod strzechy. Trudno: wielka sztuka nigdy nie zbłądziła i nie zbłądzi pod strzechy - mówi reżyser MARIUSZ TRELIŃSKI przed premierą opery Szymanowskiego w Operze Wrocławskiej.

Dziś w [30 marca] Operze Wrocławskiej premiera "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego z librettem Jarosława Iwaszkiewicza. Reżyseruje Mariusz Treliński. To pierwsza realizacja Trelińskiego od czasu zdymisjonowania go przez ministra kultury ze stanowiska dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Mariusz Treliński: Nie wydaje mi się, żeby opera we Wrocławiu była mniejsza od poznańskiej. Ale panu chyba nie o gabaryty chodzi, prawda? To przecież nie ma większego znaczenia, bo np. Teatr Wielki - Opera Narodowa jest o dwa centymetry wyższy od Metropolitan Opera. Nie rozmiary sceny są ważne, ale to, co się na niej przygotuje. Można przecież stworzyć genialne rzeczy na małej scenie i szmirę na kilometrze kwadratowym. Jestem kojarzony z teatrem wizjonerskim, operującym obrazami i bardzo często potrzebuję do realizacji swoich pomysłów dużej przestrzeni. W "Królu Rogerze" skupiam się na człowieku, na psychologii, i muszę przyznać, że rozmiary sceny we Wrocławiu bardzo mi w tym pomagają. Mogę być bliżej śpiewaków, widzieć każdą zmarszczkę i cień na ich twarzach. Bardzo się cieszę, że mogę pracować właśnie tutaj.

Czy po realizacjach w USA nie przeszła Panu przez głowę myśl, że przyjmując zaproszenie do Wrocławia, jedzie Pan, hmm, na prowincję?

- Prowincja to miejsce, w który ludzie sami siebie tak definiują. Jeśli ma pan poczucie, że mieszka na prowincji - to jest to pana problem. Dla mnie Wrocław to jest miejsce, w którym tworzyli Grotowski, Tomaszewski, Kantor, Grzegorzewski, giganci polskiej kultury. Miejsce, w którym dobrze się pracuje. Jestem pod wrażeniem, jak to miasto się rozwija, jak sprzyja sztuce, ile ma energii. Jeśli zaś chodzi o samą operę: cóż, istotne jest to, jakich spotyka się tutaj ludzi. Ewa Michnik i zaangażowani przez nią do premiery Aleksandra Buczek, Andrzej Dober i Pavlo Tolstoy to śpiewacy, z którymi współpracuje się znakomicie. Jest tu wspaniały chór! Myślę, że właśnie dzięki umiejętnościom i oddaniu chórzystów udało mi się zbudować jedną z ciekawszych sekwencji.

Opery Szymanowskiego - podobnie jak cała jego twórczość - nie są w Polsce powszechnie znane. Muzyka kompozytora uznanego za "drugiego po Chopinie" częściej jest słuchana za granicą niż w ojczyźnie.

- Gdyby zapytać przeciętnego Polaka o najwybitniejszego polskiego kompozytora operowego, odpowiedź zawsze będzie brzmiała: Stanisław Moniuszko. Krzepiący serca i podgrzewający patriotyzm, wygodny dla tych, którzy prowadzą politykę kulturalną. Za granicą, niestety, nikt nie wystawia Moniuszki, jakoś nikt się nim nie interesuje. W przeciwieństwie do Szymanowskiego, którego sztuka jest jakością samoistną, niezależnie od kontekstów narodowych, doskonałą sama w sobie. "Król Roger" to dzieło całkowicie oryginalne, opera, którą sam autor określił mianem "opery filozoficznej".

Inna rzecz, że jest to utwór bardzo wyrafinowany i trudny. Nie ma szans zbłądzić pod strzechy. Trudno: wielka sztuka nigdy nie zbłądziła i nie zbłądzi pod strzechy. Ale to nie jest powód, by nie uznać "Króla Rogera" za wzorzec.

Obawiam się, że większości słuchaczy za wzorzec polskiej muzyki poważnej uznaje twórczość Piotra Rubika.

- To nie ze mną pan powinien rozmawiać na ten temat, tylko z ministrem edukacji i innymi dyletantami, którzy próbują największe nazwiska usunąć z naszego krwiobiegu kulturalnego, z podręczników i spisów lektur: niedługo nie będzie się w szkołach uczyć o Miłoszu, Gombrowiczu... Pytanie: w jakim my kraju żyjemy? Ale wchodzimy na tereny, o których nie chciałbym mówić...

Nie, to właśnie bardzo ciekawe.

- Żyjemy w czasach, gdy próbuje nam się wmówić, że słuszna jest tylko jedna wizja świata. A "Król Roger" jest opowieścią o poszukiwaniu wolności w krainie dogmatu.

Czyli robi Pan tym razem spektakl polityczny?

- Nonsens. Protestuję przeciwko próbom założenia ludziom ludziom ideologicznego chomąta. Czy to jest teatr polityczny?

Jeśli ktoś zechce to tak odczytać - to tak.

- Ja myślę, że publiczność szuka w teatrze poważnej rozmowy, a nie politycznej agitacji.

Dlaczego to właśnie Szymanowski jest dobry, by prowokować takie pytania i odpowiedzi?

- Mnie zawsze fascynowały dzieła wieloznaczne. Fenomenem "Króla Rogera" jest jego wielowymiarowość. Po pierwsze, mówi się o tej operze jako o polskich "Bachantkach" [tragedia Eurypidesa z ok. 405 r. p.n.e.]. A więc - opowieść o spotkaniu człowieka z bóstwem doprowadzającym do dezintegracji osobowości.

Historycznie jest to opowieść inspirowana dziejami autentycznego władcy Sycylii [Roger II panował w latach 1130-54]. Można ją czytać na wskroś współcześnie, jako historię władcy i człowieka, który trzyma w rękach wszystkie nitki i nagle zdaje sobie sprawę, że to tylko iluzja. Dzięki własnemu upadkowi uświadamia sobie, kim naprawdę jest. Coś mu odebrano, ale przy okazji odnalazł siebie.

Kolejny motyw to konflikt między Dionizosem a religią chrześcijańską. Traktuję to metaforycznie jako konflikt między wolnością jednostki kierowanej wewnętrznym nakazem miłości a dogmatem, np. systemem norm i nakazów akceptowanych społecznie. Sam Szymanowski - jest to wyraźne, gdy czytamy jego listy - czuł się człowiekiem wyobcowanym ze wspólnoty. I nie chodziło tu tylko o jego homoseksualizm, bo takie odebranie jego dzieła i życia byłoby uproszczeniem, ale o poczucie, że intelektualnie i estetycznie jest się "nie stąd".

W "Królu Rogerze" jest stosunkowo niedużo tekstu - jako reżyser musi Pan ożywić statyczne obrazy i deklamujące postaci.

- Od poprzedniej inscenizacji "Króla Rogera" minęło siedem lat - po mnie nikt go w Polsce nie wystawił. To poniekąd odpowiedź na pana pytanie: tak, to jest trudne dzieło, ale dlatego tak fascynujące. W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej skupiłem się na konflikcie między bóstwem a człowiekiem. W tej inscenizacji interesuje mnie człowiek. Początkowo istniała pokusa, żeby po prostu przenieść sprawdzoną już inscenizację do Wrocławia. Zdecydowałem się jednak, że powstanie zupełnie inny spektakl. Przymierzałem się do tej inscenizacji przez siedem miesięcy. Zaprzeczyłem wszystkiemu, co zrobiłem wcześniej w Warszawie. Jestem po prostu innym człowiekiem, w innym miejscu i czasie.

Mówi Pan o swoim rozczarowaniu po dymisji ze stanowiska dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej? Tak naprawdę okazało się, że jako szef wielkiego teatru jest Pan tylko trybem w urzędniczo-politycznej machinie. Poczuł się Pan zmiażdżony przez coś, czego do końca nie rozumie? Jak operowy Roger?

- To, co się wydarzyło, rozumiem aż nadto dobrze. Nie widzę jednak powodu, żeby temu poświęcać swoje realizacje. Nie mam wątpliwości, że to, co przydarza nam się w życiu, odbija się echem w naszej twórczości, ale też nie można traktować sztuki zbyt dosłownie. W Warszawie próbowałem stworzyć coś istotnego: w ciągu jednego sezonu przygotowaliśmy jedenaście premier, wprowadziliśmy do programu mało znane dzieła współczesne, które nigdy wcześniej nie były grane na tej scenie, sprowadziliśmy ze świata najlepszych artystów. Nie tylko w czasie, kiedy byłem dyrektorem, ale także podczas mojej ośmioletniej pracy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej udało nam się wprowadzić do opery zupełnie nową jakość. To jest punkt odniesienia, z którym musi liczyć się każda nowa dyrekcja.

Po sukcesach w operze wróci Pan kiedyś do kręcenia filmów?

- Od filmu zacząłem, a opera była kaprysem, który po drodze stał się treścią życia. Zachowując wszystkie proporcje, czuję się trochę jak Jan Christian Andersen, który według znanej anegdoty uważał się za genialnego dramatopisarza, choć świat cenił go wyłącznie za baśnie. Mam nadzieję, że połączę moje pasje, realizując europejską produkcję - ekranizację "Don Giovanniego" Mozarta pod batutą Marka Minkowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji