Artykuły

Bez napięć

"Don Kichota" w Teatrze Jeleniogórskim nie można spisać na straty, ale reżyser powinien jeszcze zostać w teatrze i dokończyć pracę nad spektaklem - o "Don Kichocie" w reż. Marka Pasiecznego w Teatrze Jeleniogórskim im. Norwida pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Nadmiar szkodzi. Na własne życzenie wpadamy w sieć pełną ksiąg. Po ich lekturze rodzi się obsesja. W niej kiełkuje konsekwentne dążenie do idealizmu pozbawione racjonalizmu. Nasze działania odbiegają od tego, co dzieje się wokół nas i następują czołowe zderzenia z rzeczywistym jak nigdy światem. Błędne i rycerskie szaleństwo. Jest w nas jakaś pasja i pogoń za marzeniem, zatem brniemy dalej. Pogoń za marzeniem i tęsknota za utraconym i może lepszym światem, stanowią ucieczkę od i do życia. Skutkiem tego biegu jest stworzony przez nas teatr, który śmieszy i robi wszędzie zamieszanie. Ale kieruje nami dobro, godność i wiele innych cnót. Przy okazji uczymy innych. Czasem pojawiają się przebłyski rozsądku. W chwili krytycznej, gdy medyk mówi, że melancholia i zgryzota nas dobiła, obsesja się ulatnia, dochodzimy do normalności i czytamy testament. Don Kichoty.

Czy taki świat jest widoczny w jeleniogórskim "Don Kichocie"? Zamiary Marka Pasiecznego udały się połowicznie. Najpierw scena. Mamy wóz, za którym na początku spektaklu jest ukryta trupa komediantów animująca lalki, którą spotyka nasz rycerz, a na końcu widzimy na nim pogodzonego z losem Don Kichota. Jest też wąska i przesuwana w zależności od potrzeb sceny ściana z oknem, przed którą raz stoi błędny rycerz, a innym razem gospodyni i Antonia, które rozmawiają z pijanym giermkiem błędnego rycerza. Pod względem plastycznym można było oczywiście naszpikować scenę teatru różnymi błyskotkami, ale właśnie tak skromna scenografia chyba najpełniej oddaje teatralność, jaka jest zawarta w powieści Cervantesa. Scenografia nie stara się być wierną kalką rzeczywistości, którą dostrzegamy wokół nas. Widzimy jak na naszych oczach przy otwartych kulisach, ewidentnie powstaje teatr. Zmienia się oprawa, ale prawda człowieka pozostaje. Świat iluzji Don Kichota jest budowany także światłem. Tajemnicza jest scena, gdy Sancha dotyka niebieskie światło, gdy stoi w głębi sceny i wykonuje dziwny taniec, a potem podchodzi i mówi swojemu panu o liście, który ten kazał mu zanieść wymarzonej Dulcynei.

Mimo ciekawego zamysłu twórców "Don Kichota", spektakl sprawia momentami wrażenie, jakby był za oszronioną szybą. Przedstawienie toczy się na jednym poziomie, napięcie ani nie wzrasta, ani nie spada. Jedyną zmienną na tym wykresie jest scena, w której Don Kichote widzi Altisidorę (Małgorzata Osiej-Gadzina) i Emerencję (Elżbieta Kosecka). Ta pierwsza próbuje coś z siebie wyśpiewać, ale jej głos zaczyna się łamać i brzmi jak z poniszczonej czarnej płyty. Im bardziej jest poniszczona, tym lepiej. Don Kichot stoi w bezruchu. W pierwszej sekundzie sytuacja bawi, lecz zaraz zrobi się nieprzyjemnie i tragicznie. Jest to scena, która chwyta za gardło.

Wracając do kształtu spektaklu, warto zwrócić uwagę na ciekawą formę jaką nadał przedstawieniu choreograf Arkadiusz Buszko. Tutaj ruch sceniczny nie opiera się na zwykłym przechodzeniu z jednej sytuacji w drugą. Gdy w tle słyszymy muzykę, aktorzy poruszają się w subtelnym i delikatnym tańcu, nie przerywając dialogu.

Jednak zarówno po obejrzeniu spektaklu, jak i w trakcie, trudno jest widzowi załapać się na refleksję. Liczymy na to w ostatniej sytuacji, gdy Don Kichota opuszcza obsesja, ale Piotr Konieczyński w tej roli, spieszy się i scena znika, nie wiadomo kiedy. Pozostaje niedosyt. Widzimy rycerską odwagę i szaleństwo Don Kichota, ale jego zachowanie wzbudza w nas bardzo małe współczucie. Jest nam szkoda rycerza, ale tylko poprzez bardzo przemyślaną rolę Sancho Pansy. Tutaj Włodzimierz Dyła uwodzi. Śmieszy, by za chwilę wciągnąć widza w pełną skupienia refleksje. Rozczarowuje natomiast Samson Carasco. Mówiąc bardzo łagodnie, można mieć wątpliwości, czy Maksymilian Ceroń dobrze czuje się na scenie. Ratuje się jak może. Gesty i pretensjonalność w wypowiadaniu kwestii świetnie by współgrały, ale raczej z klimatem parad równości.

Obok jeleniogórskiego "Don Kichota" nie można przejść obojętnie i trzeba mu dać szansę. Czas pokaże, jak spektakl się rozwinie, w co warto wierzyć. Niestety można odnieść wrażenie, że reżyser nie ukończył pracy nad tym spektaklem. Po jego obejrzeniu trudno jest stwierdzić, że działania Don Kichota dodają jego życiu głębszej treści i decydują o tym, że to życie jest wyjątkowe. Marek Pasieczny nie stawia pytania, czy warto być sobą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji