Artykuły

Życie większe od noweli

ZYGMUNT KĘSTOWICZ do końca żałował, że zagrał hitlerowca Ohlersa w "Stawce większej niż życie". Ta rola nie przystawała do świata, jaki reprezentował swoją pracą i życiem.

Nawet na ekranie nie chciał być złym człowiekiem.

Dorośli widzowie "Klanu" pamiętają Zygmunta Kęstowicza z programów "Piątek z Pankracym" i "Pora na Telesfora". Ich rodzice znali go już doskonale z emitowanego od ponad czterdziestu lat serialu radiowego "W Jezioranach". Do końca żałował, że zagrał hitlerowca Ohlersa w "Stawce większej niż życie". Ta rola nie przystawała do świata, jaki reprezentował swoją pracą i życiem.

Z sentymentem traktował aptekę "Pod Modrzewiem" z telenoweli "Klan". Nic dziwnego.

- W końcu jestem synem aptekarza - mówił z ciepłym, życzliwym dla każdego rozmówcy uśmiechem.

Pochodził z domu o pięknych tradycjach i koneksjach. Jako dziecko siadywał marszałkowi Piłsudskiemu na kolanach, kiedy ten bywał w domu jego rodziców. Być może czekała go kariera polityka? Jeden krok w tym kierunku zdążył uczynić. W 1939 roku rozpoczął studia prawnicze w Wilnie. Hitler ze Stalinem wprowadzili korektę do jego życiowych planów.

Pomógł pies Ordonki

Po wybuchu wojny rodzice zostali wywiezieni do obozu. Zygmunt Kęstowicz musiał zacząć zarabiać na życie. W Teatrze Lutnia w Wilnie potrzebowali akurat statystów do sztuki "Królowa przedmieścia". Pomyślał, że lepsze to niż kopanie torfu czy rąbanie drew.

- W sztuce grała między innymi Hanka Ordonówna, a chórzystką była moja przyszła żona - wspominał aktor. - Pewnego razu pies Ordonki pogryzł aktora grającego główną rolę. Odwieziono go do szpitala. Dramat! Teatr był na własnym rozrachunku, więc jeśli nie grano przedstawień, to i nie było pieniędzy, nie było co jeść!

Reżyser wpadł na pomysł, że statysta Zygmunt Kęstowicz, który już trzy tygodnie uczestniczy w przedstawieniach, spróbuje zastąpić partnera Ordonki. Przyszły aktor pomodlił się i poddał losowi. Ponieważ teatralna ekipa nie chciała swoich bytowych spraw składać wyłącznie na barki losu, wieczorem obstawiono wszystkie wyjścia, by adept sztuki nie mógł czmychnąć ze sceny.

- Kurtyna poszła w górę, a zdenerwowany elektryk nie wygasił świateł na widowni - opowiadał aktor. - Wyraźnie widziałem publiczność. A w pierwszym rzędzie siedziała Perzanowska z Sempolińskim. Przerwałem wszystko i chciałem zejść ze sceny. Na to wstała Perzanowska i powiedziała: "Ty smarkaczu, czy ty zdajesz sobie sprawę, że jeżeli nie zgrasz, to Ordonka nie będzie miała co jeść?!" To był argument.

1500 wnuków

Znakomicie radził sobie z pracą w profesjonalnej ekipie "Klanu", choć wielu młodszych od niego aktorów nie wytrzymało tempa i stylu pracy w tej fabryce, jaką jest produkcja wieloodcinkowego serialu. Aby wytrzymać przez lata w takiej pracy, nie wystarczy być zawodowcem. Trzeba jeszcze mieć coś poza pracą. Przede wszystkim poukładane życie. Żonę, Janeczkę, poznał w trakcie swojego teatralnego debiutu. Wkrótce się pobrali i od tego czasu byli nierozłączni.

- Mieliśmy szczęście - mówił. - Nigdy się sobą nie znudziliśmy.

W swojej karierze pracował z największymi aktorami polskiej sceny, grał role, o których wielu może tylko marzyć. Jednocześnie już w latach 50. zaczął pracować dla dzieci. Wkrótce upomniała się o niego telewizja. A ponieważ tak już jest, że Zygmunt Kęstowicz należał do długodystansowców w każdym przedsięwzięciu, wystąpił w 144 odcinkach "Pory na Telesfora". Przez 10 lat prowadził "Piątek z Pankracym". Nie skończyło się na występach telewizyjnych. Z Telesforem i Pankracym był zapraszany do szkół i przedszkoli. Zdarzyło się, że występował przed dziećmi specjalnej troski. To spotkanie zaważyło na kolejnym życiowym kroku aktora. W 1987 roku dostał nagrodę przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji. Nagroda pieniężna wynosiła 100 tys. zł. Zygmunt Kęstowicz całość przeznaczył na uruchomienie fundacji "Dać Szansę". Pracował z żoną na rzecz fundacji, dzięki której m.in. powstał Ośrodek Wczesnej Pomocy w Białymstoku. Dzieci, dla których pracował z nie mniejszym oddaniem niż na planie filmowym i w studiu radiowym, często zwracały się do niego "dziadku". Twierdził, że ma 1500 wnuków, o których nigdy nie zapomina.

Był "przedwojennym człowiekiem", z nienagannymi manierami. Jeśli w prasie ukazywała się na jego temat jakaś publikacja, zawsze zdobywał się na trud, by zdobyć numer telefonu do autora i osobiście mu podziękować. Tym razem Zygmunt Kęstowicz nie zadzwoni do redakcji. Odszedł w wieku 86 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji