Szczodrość talentu
"Rigoletto" w reż. Deflo Gilberta w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Katarzyna K. Gardzina w Życiu Warszawy.
Gwiazda polskiego tenora robiącego światową karierę wreszcie rozbłysła na polskiej scenie narodowej.
Występ Piotra Beczały zaliczanego do światowej czołówki tenorów udało się zorganizować dzięki uprzejmości śpiewaka, który lukę w szczelnie wypełnionym kalendarzu ofiarował Warszawie. Był to dar iście królewski, bo takiego głosu tenorowego w popisowej partii księcia w "Rigoletcie" Verdiego mury Wielkiego dawno nie słyszały.
W roli księcia uwodziciela spisuje się znakomicie. Głos miękki, soczysty, o doskonałej nośności i dźwięczności, wspaniałe górne dźwięki z nieodłącznym wysokim C to zalety, jakich próżno szukać u śpiewaków, których słuchamy na co dzień. Szczególnie wielkie wrażenie robi u Beczały doskonała emisja głosu, pewien niedosyt pozostawia za to śpiew piano, lekko przyduszony i ściśnięty, tracący naturalnie piękną barwę. To jednak niewielka rysa na wspaniałym talencie artysty, który księcia Mantui odśpiewał i odegrał wręcz popisowo.
Świetnie się stało, że w kilka miesięcy po jego debiucie w tej partii w Metropolitan Opera oklaskiwaliśmy go w Warszawie. Niestety, zawiedli partnerzy śpiewaka. Wprawdzie Mikołaj Zalasiński w roli Rigoletta był w nieco lepszej formie wokalnej niż podczas wznowienia spektaklu, ale jego interpretacja pozostawiała zbyt wiele do życzenia. Nie lepiej rzecz się miała z Gildą, czyli Turczynką Yeldą Kodalli.