Artykuły

Popkulturowy Różewicz

Grupa Laokoona stworzyła przedstawienie, które wydobywa z ogromnego wachlarza możliwości zostawionego przez autora, gorzką prawdę o kulturze, ludziach i tym, co nas otacza - o "Grupie Laokoona" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

No i doczekaliśmy się. Było do przewidzenia, że ktoś w końcu ruszy to całe pseudointelektualne bagienko i będzie mówił językiem dalekim od patosu i zachwytu nad współczesną rzeczywistością. Było jasne, że Grupa Laokoona, formacja twórczo-krytyczna, nie po to podjęła się stworzenia swojego programowego dzieła-manifestu, aby grzecznie wydeklamować co się podoba, a co nie członkom Grupy. Było pewne, że swoją opinię o Polsce, polityce i tym, co to sztuka i kultura, a raczej co z niej jeszcze pozostało, poda w formie nieprzystającej do utartych teatralnych schematów i konwenansów. Tajemnicą (oprócz personaliów członków Grupy) pozostawało jedynie to, czy świat popkultury jest w stanie udźwignąć ostrą krytykę na naszą tzw. teraźniejszość i ciętą satyrę na siebie samego.

Grupa Laokoona zawiązała się jakiś czas temu w samochodzie na trasie Kraków - Poznań (choć wróbelki ćwierkają, że jednak bliżej Krakowa), by manifestować swój stosunek do szeroko pojętej kultury przez pryzmat popu, odcinając się przy tym od kiczu, który z popem zazwyczaj bywa utożsamiany. W czasie realizacji "Gupy Laokoona" w gdańskim Teatrze Wybrzeże, członkowie Grupy zrezygnowali z ujawniania własnej tożsamości, bo ich tożsamością zbiorową jest właśnie ta formacja. Spuśćmy więc zasłonę milczenia na to, czego członkowie Grupy dokonali w teatrze wcześniej. Ich wspólna twórczość, pozbawiona indywidualizmu, opiera się na prowokacji, choć z tych szumnie zapowiadanych, mających towarzyszyć premierze, warto odnotować jedynie akcję "ubierania" gdańskiego Neptuna.

Po wejściu do Malarni, widza uderzy widok ogromnej żółtej kaczuszki (później, w animacji telewizyjnej, ewentualne wątpliwości, czy ma ona związek z pewną parą polityków, zostaną rozwiane). Na wprost od wejścia kaczka, a po prawej równie wielki penis... pardon - wibrator o wiadomym kształcie. Widownia umieszczona wokół wybiegu dla modelek - symbolu popu, dostrzeże również monstrualnego słonecznika (kopia pracy angielskiego rzeźbiarza), który wykorzystany zostanie przez Córkę jako rura podczas "pokazu".

Jak to się ma do tekstu Tadeusza Różewicza? Ano, dobrze. Grupa z wdziękiem primabaleriny lawiruje między tekstem, napisanym niemal pół wieku temu, a rzeczywistością XXI wieku. Są pewne przeróbki: pierwsza odsłona z celnikami - ciach, nie ma. Za Syna jest Córka. Zniknął "obywatel" i "politechnizacja", którą zastąpiła "globalizacja". Nowe, dopowiedziane kwestie kontynuują myśl pierwotnego tekstu. Pojawia się aborcja, terroryzm, internet, Polska i - a jakże - ojciec Rydzyk, bracia Kaczyńscy wraz z "zwei-kartoflem" i "małpą w czerwonym" oraz Roman Giertych razem z mundurkami i swoimi reformami. A mimo to dramat chłonie to wszystko bez krzywdy dla całości. Nie ma przesytu, jest powiew świeżości. Jednak tekst Różewicza broni się sam. Dlatego Grupa, po początkowym cięciu, pilnie trzyma się oryginału. Nie ma różowiczowskiego teatru niekonsekwencji - jest tragikomiczny obraz świata, dzisiejszej kultury i sztuki. To właśnie nad nimi pastwi się Grupa bez litości, wyśmiewając za Różewiczem snobizm, naśladownictwo i zakłamanie wdzierające się do kultury po maskę kultury wyższej i przy odpowiednim lobby.

Życie "kulturalnej" trzypokoleniowej rodzinki śmieszy, ale i przeraża. Ojciec (Mirosław Baka) to chodzący monument, pomnik kultury, największy strażnik i niezrównany jej krzewiciel, z dyktatorskimi zapędami. Matka (Dorota Kolak) - "kura domestica" - w udziwnionym świecie męża robi za dyletanta, choć trzyma się kurczowo pozoru, żeby się nie wydało... Córka, czyli Dzidka (Katarzyna Maciąg z krakowskiej PWST) to postać z krwi i kości - dziewczyna, która wchodzi w dorosłość, lada chwila skończy szkołę i szukając sposobu wyrażenia swojej osobowości, deliberuje z rodzinką nad którymś z rozlicznych kierunków studiów. Dziadek (Krzysztof Gordon), wiecznie z Plutarchem pod pachą, dzielnie sekunduje Ojcu w dysputach na temat kultury, jeśli akurat nie przyśnie. I jeszcze Przyjaciółka Matki (Monika Chomicka-Szymaniak) - uosobienie sztuczności i snobizmu - dopełnia obraz tej elitarnej familii.

A życie płynie jak w telenoweli. Tatuś w hermetycznym świecie "wysokiej" kultury, mamusia niby też, ale "musi odstawić", dziadunio niczym "wujek dobra rada" sypie kryteriami oceny i osądem sytuacji, aż mu się te kryteria rozpadną i przestanie wierzyć w piękno i córka szukająca siebie, własnej tożsamości na tym emocjonalnym wysypisku, nie znajduje cienia wsparcia czy zrozumienia. W końcu iluzji nie da się podtrzymać i wszystko się sypie. Tata dostrzega dezintegrację, mama staje się malarzem, bo wreszcie chce być sobą, córka zyskuje swój nowy image jako gwiazdka porno, a dziadek zamiast rozpaczać po upadku wartości, chce skosztować sera.

Osobnym popisem jest posiedzenie jury i brawurowe "wejście" komisji w rytm przeboju Britney Spears. Innym wyimkiem spektaklu - całością samą w sobie -

który po prostu trzeba zobaczyć, bo opisać go nie sposób, jest wejście Dzidki, które zgodnie z zamysłem autora dramatu, wyróżnia się... Zresztą, trudno byłoby stworzyć sztukę w duchu popkultury, bez różnych jej przejawów. "Gupa Laokoona" jest więc ich mozaiką: tragedia, komedia, farsa, kabaret, pokaz mody, taniec, władza, seks - wszystko to splecione w jedną nierozerwalną całość. Brakuje tylko dźwigni popkultury - pieniędzy, ale przecież to tylko teatr, rzeczywistość (ponoć) zostawiliśmy za drzwiami.

Zadziwiające, że im się wszystko udało. Grupa Laokoona stworzyła przedstawienie, które wydobywa z ogromnego wachlarza możliwości zostawionego przez autora, gorzką prawdę o kulturze, ludziach i tym, co nas otacza. Dotyka poważnych problemów (jak dewaluacja rodziny), wskazuje fałsz, zakłamanie współczesnych Don Kichotów i do absurdu sprowadza wysublimowane poczucie kultury wyższej. Różewicz w towarzystwie kaczki i penisa na ścianie, popowych klasyków (m.in. "Oops!... I did it again" Britney Spears, "GoldenEye" Tiny Turner) wypada zaskakująco dobrze. Niczym barometr społeczny, Grupa celnie mierzy w poczucie bezradności, jakie ogarnia społeczeństwo znudzone polityczną kołomyją.

"Gupa Laokoona" to najlepsza propozycja Teatru Wybrzeże od czasu objęcia dyrekcji teatru przez Adama Orzechowskiego. Formacja twórczo-krytyczna Grupa Laokoona udowodniła, że można ruszyć wielki repertuar i zrobić dobrą sztukę, nie popełniając na tekście harakiri. Sztuka ta jest głosem (wielogłosem) sprzeciwu wobec świata pseudowartości i to głosem, który trafia na bardzo podatny grunt - zwroty "wykształciuchy", czy "małpa w czerwonym" wywołują huragany braw, a "soczystych" wrażeń jest więcej. Czy jest to działanie populistyczne? Z pewnością, ale kto jak nie miłośnicy popkultury mają do niego prawo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji