Artykuły

Powroty pana Jerzego

Nie pamiętam słów napisanych o nim. Ani jednego, ani pół jednego. 40 lat recenzji, 40 kilo krytycznych analiz jego aktorstwa, 40 tysięcy zdań teatrologicznej lekcji anatomii głosu, gestu, twarzy - a we mnie dziś, po 20 latach studiowania tych kopców mrówczej czcionki, ni cienia najlichszej litery, na czele z cieniami liter, co je sam o sekretach JERZEGO TRELI popełniłem. Nic nie zostało - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Zawsze nic nie zostaje z ludzkich tłumaczeń sowich zagadek. Jak w egipskim muzeum. Czytasz angielski przekład hieroglifów, którymi porżnięty jest wiekowy kamień obok - i co dalej? Co nie pozwala spać? Kamień hieroglifów. Wraca, włazi pod powieki, dławi spokój. Nocą wraca kamienna zagadka, a nie nasze wyjaśnienie zagadki. Wtedy ciemny dreszcz idzie przez głowę. I tylko on zostaje na długo.

Piotr Łaguna, Joanna Walaszek i Wojciech Szulczyński swego czasu wydali owoc swego benedyktyńskiego mozołu teatrologicznego - księgę, co jest mrówczym opisem legendarnego przedstawienia Konrada Swinarskiego "Dziady". Wszystko, totalnie wszystko, więc i każdy gest, każdy dźwięk, każde milczenie Treli jako Gustawa-Konrada jest przez "laborantów" skatalogowane, zmierzone, zważone, wyjaśnione. Tomiszcze ma gabaryty pustaka, gdzieś 900 stronic wielkiego formatu i waży trzy kilogramy. Jest cudem naukowej zacności. I co?

Nic już dziś nie pamiętam z pustaka. Za to czasem w ciemność pod powieki włazi twarz Treli z tamtych "Dziadów" - wargi tuż przed chwilą postawienia Bogu czarnego pytania Wielkiej Improwizacji: "Milczysz?". Wracają tamte oczy, tamto pytanie, tamta twarz i tamten głos, a nie wracają uniwersyteckie dywagacje o tamtych oczach, pytaniu, twarzy i głosie. Przez pamięć idzie dreszcz sekretu.

Jak to się dzieje, że Trela zostaje w pamięci na długo, bardzo długo? Uporczywość ta, jeśli kto woli - taka wierność, owszem, jest znakiem, hieroglifem dobrze piętnującym teatr naprawdę potężny, aktorstwo istotnie osobne, ale gdzie szukać źródeł uporczywości aż tak uporczywej, wierności aż tak pamiętnej?

Przy całym mym szacunku do wszystkich o Treli napisanych słów, które zapomniałem bez reszty - na urodziny Treli powiem spokojnie i głównie sobie: w opisywaniu aktorstwa Treli trzeba się godzić na bezradność, gdyż w głowach widzów słowa o jego geście, głosie, twarzy zawsze trwają żałośnie krótko, wstydliwie krócej niż widma realnego gestu Treli, realnego głosu i twarzy prawdziwej. Trzeba się poddać, bo teatr naprawdę potężny, to chwile, gdy dajesz za wygraną - odkładasz pióro, zamykasz zeszyt, opuszczasz ręce.

Trzeba nauczyć się przyjmować nieuchwytność teatralnych hieroglifów, zwłaszcza tych, co do których bliźni mają pewność, iż je do spodu wyjaśnili, skutecznie skatalogowali, oswoili, wytresowali i na bezpieczną półkę odstawili. Trzeba pamiętać, że bywają sowie zagadki sceny trwalsze od zdań pragnących je rozwikłać. Inaczej powiem. Teatr to ponoć sztuka ulotna. Tak. Ale też są w teatrze okruchy, które z mityczną ulotnością teatru tworzą smaczne oksymorony, zbitki godne słów: gorącu lód. Ulotny Trela? Niemożliwe.

Ręka, którą opuszcza Woszczerowicz - Ryszard III opuszcza kikut uschniętej dłoni. Palce Serge'a Merlina, mówiącego "Wyludniacza" Samuela Becketta. Biały Ariel w "Burzy" Strehlera. Starcy z lalkami na plecach w "Umarłej klasie" Kantora. Umączona twarz Łomnickiego, który jako Artur Ui wyszczekuje światu memento godne rzeźni. Twarz starego Łomnickiego w roli Krappa, słuchającego swej na taśmach zapisanej nędzy przeszłej. Twarz Treli przed zawrotną chwilą pytania: "Milczysz?". Dłonie Treli na poduszce tuż przed modlitwą Konrada w mitycznym "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego-Swinarskiego. Oczy Treli w roli Stalina w telewizyjnym "Stalinie" Kutza - Salvatore'a.. Kto jeszcze? Ilu jeszcze?

Jeszcze pięciu, może piętnastu. To wszystko. Tylu zostało w pamięci. Zostali na długo, bo często wracają, nie dają spać, mądrze tarmoszą. Wracają mimo słów, cośmy je o nich ongiś naskrobali bądź przeczytali. Pod powieki wracają wciąż, jak wciąż wraca ostatnie pożegnanie księdza Bernarda z najnowszego monodramu Treli "Wielkie kazanie księdza Bernarda" [na zdjęciu]. Oto Trela-Ksiądz-Diabeł wdziewa filcowy kapelusz, sprawdza guziki doskonałego fraka i lekko unosi laskę wystruganą z drzewa wiśniowego. A później już tylko jego plecy. Pożegnanie poza wszelkim gadaniem. To można w Krakowie, w Teatrze STU zobaczyć. Wciąż można. Kto nie zobaczy - będzie ułomny. Zostaną mu tylko czyjeś opisy - cudze słowa do zapomnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji