Artykuły

Iwona - twór niebezpieczny

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Artura Tyszkiewicza z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu i "Transfer" w reż. Jana Klaty z Teatru Współczesnego we Wrocławiu oraz na Festiwalu Interpretacje w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Kim jest Iwona? Ciałem Obcym. Tak bardzo obcym, że gdy nikomu nie udaje się przerobić jej na wzór i podobieństwo dworu królewskiego, to dwór bez litości ją unicestwia. Sztuka Witolda Gombrowicza, choć niby prosta w streszczeniu, w praktyce teatralnej daje inscenizatorom ogromne możliwości interpretacyjne. Po obejrzeniu "Iwony, księżniczki Burgunda" w reżyserii Artura Tyszkiewicza wydaje się, że te możliwości są wręcz nieograniczone. To świetne przedstawienie pod wieloma względami, jedna jego zaleta wydaje mi się jednak szczególnie warta podkreślenia. Oto Artur Tyszkiewicz wraz z zespołem wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego pokazał jak można robić teatr nowoczesnymi środkami wyrazu, ale przy całkowitej wierności autorskiej idei. Ten spektakl pełen jest modnych (nie znaczy: złych) elementów inscenizacyjnych - cytatów z kultury popularnej, dynamicznego montażu scen, metateatralnych żartów, a nawet przekornej dyskusji z autorem, ale w swojej istocie pozostaje bardziej Gombrowiczowskim w wymowie niż wiele innych "całujących klasyka w rękę". A metoda twórcza bardziej nośna, niż np. dopisywanie reżyserskiego tekstu Szekspirowi (co nie jest przykładem wymyślonym przez recenzentkę)!

Przedstawienie długo toczy się lekko, inkrustowane dobrą muzyką rozrywkową, w oryginalnej scenografii Jana Polivki i z gagiem, który można zobaczyć tylko raz, ale który myli nawet najbardziej doświadczonych teatromanów. Śmierć Iwony rozgrywa się niespodziewanie, dosłownie w ostatniej scenie, bez jej fizycznego udziału, niczym nie zapowiadana. I zaskakuje publiczność trochę jak słowa Horodniczego z "Rewizora", bo publiczność wciąż przecież śmieje się jeszcze z poprzedniego żartu... Ale reżyser dławi nam ten śmiech, wprowadzając zgrozę, także w zachowaniu postaci. Wyrok wykonany - mówią -, możemy bawić się dalej, zabiliśmy ją "z góry", i tak zabijemy wszystkich, którym nie po drodze z naszym, jedynie słusznym poglądem na świat. Wielki finał, bez względu na to, z czym się komu skojarzy.

Bardzo interesująca jest także ujęcie postaci Iwony, w interpretacji Aleksandry Cybulskiej. Wydobyta z ziemi przypomina manekina, lalkę, marionetkę, cyborga, istotę bez płci i osobowości, diabli wiedzą kogo jeszcze... Ale w tym pozornie sztucznym tworze jest taka siła, że choć na pozór dwór chce ją wychować, w rzeczywistości wszyscy jego dostojnicy próbują Iwonę naśladować! Mężczyznom sztywnieją gesty, kobiety podpatrują sposób ubierania się, zachodzi podejrzenie, że Iwona zacznie wywierać wpływ na politykę i obyczaje kraju. W interpretacji Tyszkiewicza, Iwona nie jest bynajmniej ofiarą, skazaną za swoją obcość. Jest obcością, z której szybko trzeba złożyć ofiarę, bo za jest tak fascynująca, że może zgromadzić wokół siebie zbyt wielu ludzi.

Los wyznaczony zapałką

Napisanie recenzji z "Transferu!" [na zdjęciu] jest po prostu niemożliwe, ponieważ "Transfer!" nie jest przedstawieniem. Jest artystycznym projektem, zdarzeniem parateatralnym, sztuką osobną, ale nie jest teatrem, choć współtworzył go zawodowy reżyser - Jan Klata, a w obsadzie znaleźli się (także) aktorzy. Znacznie ważniejszą, niż wyznaczniki formalne i estetyczne, obiekcją recenzenta jest jednak fakt, że w "Transferze!" występuje dziesięcioro ludzi, nie-aktorów, opowiadających prywatne przeżycia i emocje. Warto i trzeba tych ludzi słuchać, bo mówią rzeczy wstrząsające, ważne, wciąż niepokojące. Ale nie można ich traktować jako elementu jakiejś (czyjejś) scenicznej kreacji; nawet jeśli wyrazili na to zgodę! Zbyt intymne to wyznania i nie ma miary do ich oceny...

"Transfer!" - pokazany w nurcie konkursowym tegorocznych "Interpretacji" - można natomiast opisać w jego kształcie i przesłaniu. To ostanie jest jasne i oczywiste od pierwszej chwili. Oto scena podzielona zostaje na dwie przestrzenie. U góry, na solidnej metalowej konstrukcji zasiadają trzej przywódcy, którzy pół wieku temu, przy pomocy zapałek wbijanych w mapę, dzielili Europę. Wedle własnego widzimisię, z politycznego wyrachowania, z wzajemnego przed sobą strachu. Stalin, Churchill i Roosevelt są postaciami granymi przez zawodowych aktorów w poetyce karykaturalnego nibyrealizmu. Ich kwestie zostały napisane specjalnie dla potrzeb sceny. Arogancja polityków i brak refleksji nad losem tysięcy potencjalnych przesiedleńców zderzone zostały przez Jana Klatę z prawdziwymi relacjami ludzi wygnanych z ojcowizny przez "dzielących łupy". Rozbawieni politycy, kiwając palcem, wydają wyrok. Na Polaków, zmuszonych do opuszczenia rodzinnych Kresów oraz na Niemców, którym z dnia na dzień odebrane zostają domy i przeszłość. Pięcioro Polaków i pięcioro Niemców, każdy w swoim języku, opowiada o gwałtach i wojennej przemocy, ale także o próbach wspólnej egzystencji, a nawet przyjaźni, której nie dane im było kontynuować. "Transfer!" powstał we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. I Wrocław jest ostatnim wspólnym wspomnieniem ludzi, zaproszonych do udziału w tej rozmowie - tych wyjeżdżających i tych przyjeżdżających do niego sześćdziesiąt lat temu. Pod przymusem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji