Artykuły

Sztuka czekania

- Przestałam zastanawiać się, dlaczego nie gram tyle ile chciałabym. Dlatego żeby nie stać w miejscu, nie czekać, biorę sprawy w swoje ręce - mówi MARIA PAKULNIS, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Listy do życia

Stała na dworcu w Olsztynie i przestępowała z nogi na nogę. Chudziutka blondynka, bez makijażu. Ubrana w czarną, skromną sukienkę. Tę samą, w której była na studniówce. Jechała do Warszawy na egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Nie powtarzała nerwowo tekstu, nie myślała: "Muszę dobrze wypaść". Tylko: "Jak ja sobie poradzę w tym przerażająco wielkim mieście, czy znajdę właściwą ulicę, a co jeśli się zgubię?".

- Jak się pani nazywa? - zapytał jeden z egzaminatorów.

- Maria Pakulnis - odpowiedziała najciszej, jak potrafiła, bo nie miała pojęcia, że tu trzeba przedstawić się głośno i wyraźnie. Egzaminatorzy spojrzeli na siebie. Może myśleli: "Kolejna nijaka, nic z niej nie będzie". Ale kiedy kilka minut później recytowała "Bal w operze" Tuwima, zmienili zdanie. Tekst wymagał olbrzymiej siły głosu i doskonałej dykcji. I ta skromna dziewczyna to wszystko miała. Dostała się. Był rok 1976.

DOKĄD TAK BIEGNIE, CZY NIE JEST ZMĘCZONA

- Ależ ja byłam wtedy przestraszona - wspomina dzisiaj, nalewając świeżo zaparzoną herbatę do ręcznie malowanych filiżanek. Energiczna. Po swojej eleganckiej kuchni na warszawskich Kabatach nie chodzi, tylko biega. Trzaska szafkami, co chwilę odgarnia włosy z czoła. - Bo wie pani, ja teraz mam luźniejszy czas, pod koniec roku skończyłam zdjęcia do nowego przedstawienia. Słowo honoru, miałam trochę odpocząć, a i tak jestem zabiegana. Jak to się właściwie dzieje? - śmieje się.

Ci, co pamiętają Marysię z początku lat osiemdziesiątych i porównują ją z tą dzisiejszą, mówią, że niewiele się zmieniła. - Jest i była prostolinijna - mówi Krzysztof Zaleski, mąż Marii Pakulnis, reżyser i scenarzysta. - Skromna, a jednocześnie wymagająca uwagi. I bardzo emocjonalna. Za to płaciła i płaci wysoką cenę. Mówi się o niej: "Jedna z najzdolniejszych aktorek średniego pokolenia". I jeszcze: "Za dobra, by grać w przeciętnych produkcjach, pewnie dlatego właściwie zniknęła z dużego ekranu". Dorota Landowska, aktorka i bliska koleżanka, tłumaczy: - Jak ona ma się odnaleźć w rzeczywistości, gdzie robi się trzy spektakle telewizyjne w roku, a tacy reżyserzy jak Jan Jakub Kolski czy Krzysztof Krauze nie mają budżetów, by ruszyć z wielkimi, ambitnymi produkcjami? Landowska pierwszy raz zobaczyła Pakulnis w "Zygfrydzie" Andrzeja Domalika. Prawie dwadzieścia lat temu. - Nie mogłam oderwać od niej wzroku - wspomina. - To spojrzenie Marii... Były w nim mądrość, szaleństwo, właściwie wszystko. Niebieskie, przenikliwe oczy aktorki są jej znakiem rozpoznawczym. To dzięki nim często obsadzano ją w rolach zimnych, okrutnych kobiet. Takich jak Nadieżda Tumska, szefowa mafii w serialu "Ekstradycja" Wojciecha Wójcika. W latach dziewięćdziesiątych ludzie zaczepiali ją na ulicy i mówili: "Jest pani niesamowita".

- Właśnie dla takich chwil żyje aktor - podkreśla Maria Pakulnis. Niedawno obchodziła pięćdziesiąte urodziny. Mówi, że to dla kobiety trudny okres. Szczególnie jeśli zawodowo nie układa się tak, jak marzyła. Bo nie układa się, co szczerze przyznaje. "Dlaczego pani właściwie nie widać?" - ktoś zapytał ją kilka lat temu. I co miała odpowiedzieć? Że telefon milczy? Że chociaż jest na etacie w Ateneum, od kilku lat nie zagrała tam w żadnym spektaklu? Że nie przyjęła głównej roli w serialu, bo wymagali od niej wyłączności?

A może ponosi koszty bycia żoną reżysera? Albo jest moda na młodość? - Nie będę udawać kogoś, kim nie jestem. Nie mam zamiaru grać trzydziestolatek. Zresztą nie wierzę, że można starzeć się bezboleśnie - mówi. Szybko dodaje: - Ale nie użalam się nad sobą. Przeciwnie. Dla mnie to czas podsumowań.

Zastanawia się, co zrobiła dobrze, co źle, jakie były jej wybory. Prywatnie układa się idealnie. No, prawie, bo z mężem mieli parę trudnych momentów. Ale to już za nimi. - Dziś, po dwudziestu sześciu latach związku, mogę szczerze powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Są rodzicami siedemnastoletniego Jaśka. Jedynak jest oczkiem w głowie mamy. Gdy rozmawiamy, sama zaczyna o nim mówić - Jaś to, Jaś tamto. Jej koleżanka, aktorka Monika Kwiatkowska, powie później: - Ona go ubóstwia, czy pani sobie wyobraża, że potrafi pół nocy gotować mu ukochaną lasagne?! Pakulnis nie wstydzi się o sobie powiedzieć: "Jestem nadopiekuńczą matką". Ale zaraz wytłumaczy się: - Chcę dać synowi to, czego sama nie miałam.

TRZYMA W RĘKACH WRÓBELKA ZE ZŁAMANYM SKRZYDŁEM

Codziennie pije kawę z tego samego, angielskiego kubka. Na kubku namalowany jest dom. A właściwie posiadłość z cudownym ogrodem. Uwielbia patrzeć na ten obrazek. Pokazuje to, za czym tęskniła, a czego długo nie miała. Spokój, poczucie bezpieczeństwa i pewność. Niechętnie opowiada o dzieciństwie. Wychowywała się w domu bez niczego. Bez miłości, bez ciepła, bez pieniędzy. Tamte zdarzenia, dawno już wyparte, wracają w snach pełnych lęków. Marysia samotna. Marysia głodna. Marysia przestraszona. Wraca ze szkoły, w domu jak zwykle nikogo nie ma. Zagląda do lodówki - pusta. Wybiega na podwórko, sąsiadka rzuca od niechcenia: "Matkę zabrali do szpitala, a ojca znów nie ma". Marysia zatyka uszy rękoma i krzyczy. Strasznie krzyczy. Krzyk tamtej siedmiolatki budzi ją do dziś. - Czy jest coś gorszego niż samotność dziecka? - zastanawia się. - Ale może nie ma tego złego?

- pyta samą siebie. Trudne dzieciństwo obudziło w niej ogromną wrażliwość. Maria jest uważna. Właściwie nie idzie przez życie, tylko stąpa. Delikatnie. Wszędzie potrafi dostrzec krzywdę. Jesienny wieczór, wracają z Krzyśkiem i Jaśkiem z zakupów. Nagle widzi bosą dziewczynkę. "Boże, mijają ją przechodnie, nikt się nie interesuje". Rzuca siatki, podbiega: "Gdzie twoja mama?" - pyta. Ale mała jeszcze nie mówi. Maria bierze dziecko na ręce, biegnie do komisariatu. Zaczepia przechodniów: "Znacie tę dziewczynkę?". W końcu ktoś się odzywa: "A, to Natalka, mieszka tu obok". Maria wpada do wskazanego przez przechodnia mieszkania. Zdziwiona kobieta wychodzi z kuchni. Maria czuje od niej alkohol. Jest wściekła. "Jeszcze raz puścisz dziecko gdzieś samo, dowiem się, kobieto. I będziesz żałowała do końca swoich dni" - syczy. Żartuje, że wrażliwość to jej trzecie oko. - Jestem jak radar - śmieje się. Dzwoni telefon, to siostra Basia. - Oddzwonię - Maria odkłada słuchawkę i wyraźnie markotnieje. - Miała jakiś dziwny ton. Pewnie coś się stało - wyjaśnia.

Nadmiar empatii może czasem przeszkadzać w życiu, ale w sztuce to jest darem. Maria potrafi wczuć się w każdą postać.

- Ma to, co jest charakterystyczne dla wielkich aktorów - uważa Krzysztof Zaleski. - Okaleczeni i zranieni przez życie, ulgę znajdują w przeobrażaniu się, odnajdywaniu w sobie innych postaci.

OCZY MA, JEŚLI TRZEBA, RAZ MODRE, RAZ SZARE

Skończyła liceum pielęgniarskie i pewnie byłaby dziś pielęgniarką, gdyby nie Krystyna Drab, jej nauczycielka polskiego. To ona odkryła w niej dar. A może Marysia wiedziała, że ma dar, ale nigdy nie poszłaby za głosem serca. Myślała praktycznie: "Muszę pracować, zarabiać". Polonistka namówiła ją, by zdawała do szkoły teatralnej. I to ona poradziła, by na egzamin przygotowała wiersz Tuwima. A kiedy Marysia się szarpała i denerwowała, czy w ogóle ma szansę w tej Warszawie, tłumaczyła: "Chora ambicja jest niepotrzebna, jeśli człowiek robi coś w życiu dobrze, pójdzie w tym kierunku, a jeżeli mu się nie uda, to znaczy, że jego przeznaczenie jest gdzie indziej". Ale Maria nie potrafiła spokojnie myśleć o aktorstwie. Musiała być dobra, lepsza. I wciąż jeszcze lepsza. Tego się trzymała od dnia, kiedy czekała na dworcu w Olsztynie. Początek lat osiemdziesiątych, Pakulnis dostaje angaż w Teatrze Współczesnym, za sobą ma już debiut w filmie "Biały Mazur" Wandy Jakubowskiej. To epizod, ale przecież lalka lat temu nawet o tym nie śniła. Szczęśliwa biegnie do wytwórni na Chełmską na casting do roli służącej Barbarki w "Dolinie Issy" reżyserowanej przez Tadeusza Konwickiego. Przed wejściem spotyka samego mistrza. "To właśnie ta Litwinka, o której ci mówiłem" - przedstawiają wspólny znajomy. Litwinka dlatego, że z Wileńszczyzny pochodzili rodzice Pakulnis. Tadeusz Konwicki uśmiecha się serdecznie i zagaduje do Marii po litewsku. Ona nie rozumie. Przykro jej i głupio. - Kiedy dowiedziałam się o przedsięwzięciu Konwickiego, czułam, że muszę być Barbarką - wspomina. "Dolina Issy" to była jej pierwsza duża filmowa rzecz. Potem przyszły kolejne propozycje. "Bez końca" Krzysztofa Kieślowskiego, gdzie zagrała żonę robotnika oskarżonego o kierowanie strajkiem, "Jezioro Bodeńskie" Janusza Zaorskiego, "Weryfikacja" Mirosława Gronowskiego, "Zygfryd" Andrzeja Domalika. W każdej roli jest inna. Ci, co znają ją jako przaśną litewską dziewczynę z "Doliny Issy", są pod wrażeniem, gdy oglądają Pakulnis w "Pożegnaniu jesieni" Mariusza Trelińskiego, gdzie jest wyrafinowaną Helą Bertz. W "Jeziorze Bodeńskim" ma długie rude włosy, a kilka miesięcy później w "Zygfrydzie" - króciutkie blond. - A przecież te rude trzeba było jakoś zmyć. Wtedy nie było dobrych farb, więc polali mi włosy perhydrolem, a fale układali tak, żeby nie było widać wypalonych łysych placków na głowie - opowiada.

Uśmiecha się na wspomnienie tamtych czasów. - Miałam swoje pięć minut - mówi. Kochała tamto aktorstwo, z poważnym podejściem do roli, długim analizowaniem, jak ma wyglądać bohaterka, jak patrzeć, uśmiechać się, jak mówić. Z poświęceniem. Bez lęku, że kamera uchwyci brzydotę. Lata osiemdziesiąte były szczęśliwe nie tylko zawodowo. Wtedy spotkała Krzysztofa Zaleskiego. Nie mogła oderwać od niego oczu. Nie, nie był przystojny, ale za to jak rozmawiał o literaturze! Uczucie narodziło się z długich rozmów do trzeciej nad ranem, z przyjaźni. Ale jak już się zakochała, to bezwzględnie. Na zawsze. - Potrzebowała bezwarunkowej akceptacji. To było trudne, i przyznaję, nieraz byłem tym przestraszony - mówi Zaleski.

MOGĘ SZCZERZE POWIEDZIEĆ, ŻE JESTEM SZCZĘŚLIWA

Przez te lata często grała w sztukach reżyserowanych przez niego. "Ślub" Witolda Gombrowicza, "Burza" Williama Szekspira czy "Garderobiany" Ronalda Harwooda to tylko niektóre z nich. Współpracowali też przy kilku spektaklach Teatru Telewizji. - Jestem wdzięczna Krzyśkowi, że na początku obsadzał mnie tylko w epizodach - mówi Pakulnis. - On nigdy nie dałby mi czegoś, jeśli czułby, że się nie sprawdzę. Nigdy mnie też nie reklamował.

- Pamiętam, jak Krzysztof Kieślowski przyszedł do mnie porozmawiać o Marysi - wspomina Zaleski. - Szczerze powiedziałem: "Słuchaj, to mieszanka ogromnej wrażliwości i kruchości. A wiesz, jakie to trudne połączenie".

NIE MA GŁOWY NA KARKU, TO BĘDZIE JĄ MIAŁA

Nie zastanawia się nad tym, dlaczego gra mniej. Już się nie zastanawia. Bo co komu przychodzi z analizowania? Żeby nie stać, nie siedzieć w miejscu, nie czekać, sama wyprodukowała dwa spektakle: "Życie: trzy wersje" Yasmin Rezy i "Przyjęcie" Mike'a Leigh. Ten drugi najpierw prezentowała w Fabryce Trzciny, a teraz pokazuje w teatrze Komedia.

- Nie wiem, czy jest coś, czego nie potrafiłaby zrobić - mówi Monika Kwiatkowska. - Marysia to człowiek orkiestra. Rano pojedzie do Wrocławia na plan serialu "Pierwsza miłość", wieczorem wróci na nasz spektakl, zagra go, oczywiście świetnie, a kiedy wreszcie dotrze do domu, obdzwoni znajomych, w nocy przeczyta zaległe gazety i ugotuje obiad dla swoich mężczyzn.

Zdaniem Kwiatkowskiej, Maria jest dużo silniejsza niż sama o sobie myśli. - Często się martwi, panikuje: "Nie dam rady, jestem zmęczona", a potem radzi sobie najlepiej z nas wszystkich.

Troskliwa i ciepła. - Robi próby u siebie w domu i przy okazji nam gotuje. ,Wy jesteście jakieś niedożywione" - tłumaczy, podając pyszny krupnik - mówi Kwiatkowska. Wśród znajomych słynie z umiejętności kulinarnych. Zachwalają: "Tylko Marysia robi takiego śledzia z buraczkami" albo: "W życiu nie jadłem czegoś tak dobrego jak jej lasagne". Przyjaciele mówią, że ciągle jest w niej mała dziewczynka. Lubi skupiać na sobie uwagę, słyszeć, że jest jedyna, wspaniała, cudowna. Sama się tłumaczy, że obok Marysi ambitnej żyje Marysia domowa. Spełniona. Uwielbia przyjmować gości, urządzać przyjęcia i pielęgnować kwiaty w oranżerii. I codziennie rano, kiedy pije kawę z miodem z angielskiego kubka, myśli: "Chwilo, trwaj. Jestem szczęśliwa. Mam świetnego męża i syna". Wtedy nie ma już samotnej Marysi. A wielkie role?

- Widzi pani, ja mam taką umiejętność: potrafię czekać - tłumaczy. - Naszarpię się, nadenerwuję: "Ach, zrobić coś ważnego, pięknego. Dlaczego nikt nie dzwoni, dlaczego tak mało". A potem wyciszam się i uspokajam. I czekam. Teraz też. Moim wzorem jest Krysia Feldman, która miała osiemdziesiąt pięć lat, gdy dostała nagrodę za najlepszą główną rolę kobiecą w filmie "Mój Nikifor".

Śródtytuły to wybrane fragmenty wiersza " Portret kobiecy" (z tomu "Wielka liczba", 1976) Wisławy Szymborskiej, ulubionej poetki Marii Pakulnis.

Na zdjęciu: Maria Pakulnis w przedstawieniu "Libertyn" w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji