Artykuły

Montownia dwukrotnie

"Wojna na trzecim piętrze" w reż. Pawła Aignera oraz "Arabska noc" w reż. Kasi Raduszyńskiej w Teatrze Montownia w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Na scenie warszawskiej Montowni dwa nowe spektakle. Pierwszy, sprzed paru miesięcy, to "Wojna na trzecim piętrze" Pavla Kohouta, czeskiego autora opozycjonisty, od dawna piszącego na emigracji. Sztuka pisana 30 lat temu, w okresie ostrej konfrontacji dwu systemów, dzisiaj, w czasach terroryzmu i wojny totalnej, nabiera nowych znaczeń. Oto zamiast regularnych armii walczą wyznaczeni przez tajne służby do walki "reprezentanci". Czarna komedia z wieloma odniesieniami do sytuacji jednostki w społeczeństwie autorytarnym, z pytaniem o granice między dystansem wobec szaleństwa polityków a możliwością odkrycia w sobie samym nieprzeczuwanych pokładów agresji, z pacyfizmem w tle. W Montowni pokazana z rozmachem, z imponującymi efektami pirotechnicznymi, które mogą przyprawić o dreszcz emocji. Aktorzy grają po kilka ról, wyjąwszy Izę Dąbrowską, która jako żona bohatera tworzy wspaniałą kreację komediową: garkotłuk, niespełniona kochanka, walcząca o uczucia męża, sromotnie przegrywa z jego pasją majsterkowania. Znakomicie spisują się pozostali wykonawcy (Rafał Rutkowski, Michał Wierzbicki i Michał Żurawski), co daje potężną dawkę energii.

Rzecz inna z "Arabską nocą" [na zdjęciu scena z przedstawienia], debiutem reżyserskim Kasi Raduszyńskiej. Okrzyczana sztuka Rolanda Schimmelpfenniga to typowo, postbrechtowski tekst, podszyty dążnością do pisania w stylu postdramatycznym. Jakkolwiek to bardzo modne, to jednak cokolwiek jałowe. Autor przedstawia wieczór w blokowisku, kiedy z powodu awarii windy ma miejsce seria niespodziewanych wypadków. Do głosu doszły też moce baśniowe, jeden z bohaterów został nabity (dosłownie w butelkę). Pomysł jest rezolutny, trochę gorzej z jego literackim wykonaniem. Aktorzy nieźle sobie radzą z epicką formą opowieści: nie tyle grają postacie, ile opowiadają o postaciach, które mogliby grać. Udaje się to zwłaszcza Dominice Ostałowskiej i Krzysztofowi Stelmaszykowi, ale pozostawia bezradnym wobec zadania Huberta Zduniaka (którego na domiar złego nie słychać z powodu lekceważenia dykcji). Choć więc Montownia odrabia zaległość z niemieckim dramaturgiem, w Polsce dotąd omijanym, to ten spektakl nie zachęca, aby się z autorem zaprzyjaźniać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji