Artykuły

Kończę z aktorstwem!

- Odchodzę. I nie wierzę w mój powrót do świata filmu. W końcu swoje już zrobiłem, przez kilkadziesiąt lat pracy zawodowej nakręciłem chyba ponad sto filmów, to już wystarczy - mówi warszawski aktor MAREK KONDRAT.

Marek Kondrat rzuca film. Jeden z największych polskich aktorów zdradza dziennikowi.pl, dlaczego ma dość polskiego światka kinowego i marnych, prowincjonalnych festiwali filmowych. "Odchodzę. I nie wierzę w mój powrót do świata filmu" - mówi. W dzienniku.pl żegna się z widzami i zdradza swe plany na przyszłość.

Pożegnanie Kondrata z polskim filmem jest gorzkie. Aktor - związany z nim od 45 lat - ma dość. Nie chce grać w filmach robionych w "trybie serialowym". W wywiadzie dla dziennika.pl ostro potępia polską kinematografię. "Scenariusze, które powstają, już mnie nie interesują" - mówi.

Kondrat krytykuje też polskie festiwale filmowe za ich prowincjonalizm. "Tych imprez jest więcej, niż się rocznie kręci filmów w Polsce. Celebrujemy filmy, których nikt tak naprawdę nie ogląda" - grzmi. I zdradza dziennikowi.pl, co teraz jest jego największą pasją.

Pojawił się Pan na poniedziałkowej ceremonii rozdania Złotych Orłów.

- Tak, bo chciałem się jakoś pożegnać z kinem, mimo że to właśnie do tego konkursu mam największe zastrzeżenia. Nie wiadomo, po co i dla kogo jest tak naprawdę organizowany. W założeniu ma przypominać amerykańskie Oscary, a tak właściwie jest polską, niesamowicie zaściankową imprezą. Powiedziałbym nawet, że ten festiwal jest prowincjonalny do dziewiątej potęgi!

Powiedział Pan, że odchodzi ze świata filmu. Można poznać motywy tej decyzji?

- To proste - scenariusze, które obecnie powstają, mnie już nie interesują. Poza tym nie mam potrzeby uczestniczenia w produkcjach, które powstają tylko dlatego, że ktoś na nie dał pieniądze. Ja nie chcę grać w filmach, których jedynym kryterium jest ilość dni zdjęciowych. Ja nie chcę grać w filmach, gdzie na planie jest kilkunastogodzinna "użerka", gdzie filmy kręci się trybem serialowym.

Skoro z polskim kinem jest tak źle, co w takim razie skłoniło Pana do wcielenia się po raz kolejny w postać Adama Miauczyńskiego we "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"?

- Zrobiłem to, bo interesują mnie tylko rzeczy wyjątkowe, a takie właśnie są filmy Marka Koterskiego. Mnie zawsze interesowało skupienie się na indywidualności, na człowieku, a nie film społeczny, jakaś martyrologia.

To znaczy, że teraz nie robi się u nas dobrych filmów?

- Robi się filmy "społecznie zaangażowane", dotyczące zmiany pokoleń - a mnie to nie interesuje. Ja jestem panem w średnim wieku i nikt mnie nie zaangażuje do projektu o blokersach, narkotykach czy problemach młodzieżowych.

A co w takim razie sądzi Pan o polskich festiwalach filmowych, jest po co je organizować?

- Polskie festiwale filmowe to jakaś niesamowita pomyłka, ja mam ich szalenie krytyczną ocenę. Tych imprez jest więcej, niż się rocznie kręci filmów w Polsce. Celebrujemy filmy, których nikt tak naprawdę nie ogląda, więc może organizatorzy takich imprez po prostu chcą przyciągnąć widzów do kin? Ja zawsze byłem za tym, żeby to widzowie, własnymi nogami, przychodząc do kina, głosowali.

Takie same zastrzeżenia ma Pan do Festiwalu Filmów w Gdyni?

- To jest wyjątek, ten festiwal ma tradycję, trwa kilka dni, jury składa się nie tylko z filmowców, ale z ludzi z różnych środowisk twórczych, głosują również widzowie. Jednym słowem, to zupełnie inna jakość i bardzo żałuję, że w zeszłym roku nie zdążyłem się tam pojawić.

Czy to już definitywny koniec pańskiej aktorskiej kariery?

- Nie zastrzegam się, w końcu zawsze może pojawić się jakiś nowy Bergman (śmiech). Ale tak na poważnie, to nie wierzę w mój powrót do świata filmu. W końcu swoje już zrobiłem, przez kilkadziesiąt lat pracy zawodowej nakręciłem chyba ponad sto filmów, to już wystarczy.

Jakie ma Pan plany?

- Wreszcie znalazłem siebie. Pasja do wina nauczyła mnie cieszyć się codziennością, trudem zwykłego dnia, pozbawiła tego, czego tak bardzo nie lubię - naskórkowego zgiełku. Założyłem firmę, jeżdżę z synem po świecie, wybieram wina, zaprzyjaźniłem się z ludźmi, których na szczęście nie interesuje, w co lub kogo wierzę, ani skąd pochodzę. Jednym słowem mam nowych wartościowych przyjaciół. A najbliższe plany? No cóż, właśnie przygotowuję się do wyjazdu do Afryki Południowej, a później do Francji - oczywiście jadę po wino.

***

Marek Kondrat na aktorstwie zjadł zęby

Sfrustrowany inteligent, którego zżera alkohol, cwany żołnierzyk, łasy na damskie wdzięki, twardy glina bez najmniejszych skrupułów - jaki naprawdę jest Marek Kondrat?

Nie mógł zostać nikim innym, jak tylko aktorem. Jego ojciec i stryj także parali się tym zawodem. Debiutował już jako 11-latek rolą Wawrzeka w "Historii żółtej ciżemki", jako 16-latek przewinął się przez plan "Wojny domowej", grał tam przyjaciela ze szkoły Pawła.

Choć urodził się w Krakowie dorastał, dojrzewał i kształcił się w Warszawie. W stolicy kończy Państwową Wyższą Szkołę Teatralną (później wróci tu, ale już jako wykładowca). Pierwszy rok po studiach spędził w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach (1972-1973), dokąd Ignacy Gogolewski zaprosił pięcioro swych uczniów.

Potem pojawił się w filmach: "Koniec wakacji", "Zaklęte rewiry", "Smuga cienia". Serca widzów podbił, wcielając się w Jana Kanię w komedii Janusza Majewskiego "C.K. Dezerterzy". Jak bardzo w mundurze mu do twarzy udowodnił także w "Pułkowniku Kwiatkowskim". Urokowi Kondrata nie oparła się nawet śliczna Renata Dancewicz.

Nie można zapomnieć o roli neurotycznego pana Mareczka w telewizyjnym Kabareciku Olgi Lipińskiej.

Osobnym rozdziałem w jego życiu była współpraca z Markiem Koterskim i kreacja Adasia Miauczyńskiego. Pierwszy Adaś pojawił się w 1984 roku w filmie pod tytułem "Dom wariatów". Potem zagrał tę postać w "Dniu świra" (bez trudu zdobył miano filmu kultowego) i "Wszyscy jesteśmy Chrystusami".

Ale Kondrat to nie tylko Kania: cwaniaczek, bawidamek, czy Adaś: sfrustrowany inteligent toczony przez alkoholizm. Kondrat potrafi być twardzielem - do historii polskiego kina przeszła jego rola Ola - negatywnie zweryfikowanego esbeka - w "Psach" Pasikowskiego. Mocną rolę zagrał też jako dumny policjant Halski w "Ekstradycji".

Grał także charakterystyczne role filmowe w produkcjach fińskich, włoskich, brytyjskich, izraelsko-kanadyjskich, niemieckich czy francusko-szwajcarskich.

W tym roku możemy oglądać Kondrata w filmie "Ryś", produkcji Andrzeja Wajdy "Post mortem. Opowieść katyńska" i "Maszyna losująca" Władysława Pasikowskiego.

Przez lata związany był ze sceną warszawskiego Teatru Dramatycznego, Teatru Nowego, Ateneum, Komedii czy Powszechnego im. Zygmunta Hübnera (2002).

Niewiele osób wie o tym, że 16 lat temu nagrał wspólnie z Marleną Drozdowską piosenkę "Mydełko Fa". To miała być parodia wszechobecnego wtedy stylu chodnikowo-straganowego. Paradoksalnie utwór zdobył niesłychana popularność wśród wielbicieli tego nurtu muzycznego. "Mydełko Fa" na długie tygodnie opanowało dyskoteki i remizy w całym kraju.

Kondrat ma żonę Ilonę i dwóch synów - młodszy to uzdolniony skrzypek, starszy dzieli z ojcem miłość do win.

Na swoim koncie Kondrat ma wiele nagród, między innymi: cztery Wiktory dla najpopularniejszego aktora, Telekamerę dla najlepszego aktora i Złotą Kaczkę (także dla najlepszego aktora). W Alei Gwiazd na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi ma swoją gwiazdę, a odcisk jego dłoni zdobi Promenadę Gwiazd w Międzyzdrojach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji