Artykuły

Dramat na kolanku

Twórcy spektaklu stale puszczają oko, a właściwie stoją z jednym całkiem zamkniętym. Pewnie dlatego nie zauważyli, że przekroczyli cienką granicę, za którą wieloznaczne satyryczne spojrzenie przeradza się w historię pustą, chociaż miejscami śmieszną do łez - o "Szajbie" w reż. Anny Trojanowskiej w Laboratorium Dramatu pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Małgorzata Sikorska-Miszczuk wie jak pisać o terrorystach. Przykładem jest "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" o Urlike Meinhof, współzałożycielce Rote Armee Fraktion. Zna się również na scenariuszach telewizyjnych sit-comów i programów dla dzieci. Trudno powiedzieć, w której dziedzinie osiąga największe sukcesy, ale wszystkie doświadczenia skrzętnie wykorzystuje. W Laboratorium Dramatu stworzyła więc groteskę na temat Wielkich Kujaw i życia w czasach ogólnego terroryzmu.

Nie wiadomo, czy to, co widzimy na scenie jest wielkim żartem, czy też poważną satyrą na dzisiejszą politykę i konflikty światowe.

Spektakl jest laptopowym (stworzonym na kolanie) zapisem przeżyć Wiktorii (Grażyna Rogowska) zdesperowanej housewife'y. Ale nie takiej do końca przeciętnej, bo żony prawie najważniejszego człowieka w kraju - Mistera Ble (Adam Konopka), któremu słowo Polska nie schodzi z ust. No chyba, że próbuje się porozumieć ponad podziałami z Ben Ladenem.

Wiktoria, nieskazitelnie ułożona, znudzona samotnością i sweterkiem męża, kreuje w wyobraźni erotyczno-przyjacielski czworokąt, w którym oddaje się zapamiętale hedonizmowi. Dziwka (Anna Gajewska), John (Wojciech Chorąży) i Charlie (Michał Czachor) stawiają się na każde zawołanie, są jej najbliżsi. Do czasu kiedy pojawi się 99 Groszy (Marcin Sztabiński). Chodzący testosteron i zwierzęcy magnetyzm, ale raczej Mniej niż Prawie Złotówka - krwawy terrorysta, który walczy z narodem kartoflożerców o wolność dla Wielkich Kujaw. Bo kiedy premierowa urzeczywistnia wymarzone amory w dzikich ostępach, krajem wstrząsają separatystyczne bojówki i, z nie zmieszanym spokojem, wysyłają na pola minowe kolejne zastępy małych męczenników. Grożą również detonacją bomby, skrzętnie chowaną za zasłonką w łazience. Wszystko byłoby dobrze, Wielkie Kujawy kwitłyby swą optymistyczną zielonością z fototapety, gdyby nie rzęsa. Bo takie rzeczy się w sumie zdarzają, że coś komuś do oka wpadnie i cały misterny plan

Dramat miał być tragikomicznym pastiszem dzisiejszego świata, w którym realizm miesza się z iluzją. Hans (znów Michał Czachor) przy Wurstach na kiju opowiada o milionach dobrych Niemców ukrywanych w mrocznym czasie przez jeszcze lepszych Polaków. Profesor Bralczyk (Wojciech Chorąży) słowotworzy nazwy Kujawierów i Mękujawów. Premierowa przyjaźni się z ofiarami 11 września, zostaje żywą, błękitną Marią - matką wszystkich matek - z innowierczo przesłoniętą twarzą i ciałami męczenników na rękach. Między nimi zaś tajnie przemyka, póki nie zawiśnie, spec grupowy Teofil Guma (Piotr Rękawik).

Wszystkie treści pozostają na poziomie sitcomu, łatwej dla inteligentnego dramatopisarza żonglerki słowem, sloganem, skojarzeniami i nawiązaniami do pop-kultury masowej, czy literatury. Gombrowicz skrzywiłby się pewni,e gdyby usłyszał niepotrzebne świechtanie "poniedziałek-ja" ze sceny.

"Szajba" jest przede wszystkim odzwierciedleniem programu Telewizji Publicznej mniej więcej od 19.30 do północy. Najpierw wiadomości, później romantyczny melodramat i publicystyka rozliczeniowa poprzedzona paradokumentem. Polska zbiorowa schizofrenia, kiedy słyszy się głosy z wiecznie włączonego odbiornika - przyrzeczenia polityków, dyszenie kochanków i zachwalanie proszku do prania.

Aktorsko w tej papce telewizyjnej zdecydowanie pozytywnie odcinają się terroryści i premier. Aktorzy mieli łatwiej, bo materiału do karykaturowania nie brakuje. Ble to znerwicowany, dopchnięty do koryta, dożywotni premier z bożej łaski. Terroryści w zielonych moro rodem z "Rambo" to Punishery na miarę kujawskiej dziury dolnej, którym kiedyś zabrakło do piwa zaledwie paru grosików i się "normalnie" wkurzyli. Straszni są, ale swojscy, kiedy przyznają się do narodowej słabości alkoholowej.

Gorzej jest z porażkową Wiktorią - spiritus movens całego przedstawienia. Wyszła na pseudointelektualną dmuchaną lalkę z dużymi oczami, do której grają pozostali aktorzy. Jest taka sama kiedy kłóci się z mężem - "bo ty mnie nigdy nie słuchasz" i gdy rozmawia z antycznym, laurowym wujem Antoniuszem (znów Wojciech Chorąży). Wygląda, jakby nie bardzo rozumiała, co wuj tam robi.

Podobnie widzowie. Każdy sobie klecił jakieś wytłumaczenie dla takiego finału, kiedy już wszystko się pozytywnie skończyło "ogólnym czyszczeniem kich". Jak to się miało do deklaracji mówiącej z offu Polski (znów Anna Gajewska), że teraz sobie już spokojnie odpocznie?

Całość można jakoś sfastrygować i doczepić, w charakterze pawiego pióra, siarczystego kujawiaka z przyklękiem na kolanko, którego wszystkie osoby dramatu wycinają do kolusia. A w środku stoi Wiktoria z wielkimi oczami. Ale co tak będzie stać sama? Raz do koła, raz do koła!

Można się bawić konwencją i luźnymi skojarzeniami. Łączyć telewizyjną papkę z wykwintnym daniem weselnym. Wszystko zatopić w niebieskościach i usadzić w fotelu z trzema palcami zamiast oparcia, z których najwyższy filuternie odstaje. Tylko po co?

Było śmiesznie, jak w telewizyjnych serialach komediowych, które doprowadzą do łez, ale raczej męczą. Tak, że człowiek nie doczeka przed ekranem do 00.10, kiedy to w Telewizji Publicznej nadają naprawdę wartościowe filmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji