Artykuły

W Łodzi irytuje mnie wszystko

Dziś miasto degraduje się daleko bardziej, niż za komuny. Myślę tu o centrum, o sercu miasta, które daje zarówno przybyszom, jak i mieszkańcom, obraz tego, czym ono jest. Naprawdę, nic nie zmieni jedna ładna willa na peryferiach i jeden wyremontowany pofabrykancki pałacyk - Mariusz Grzegorzek ocenia Łódź w debacie Gazety Wyborczej Przystanek Miasto.

To może histeryczny ton´ ale mam przecież prawo do osobistego zdania. Jestem rozczarowany Łodzią. Kiedy przyjechałem studiować w Szkole Filmowej, spełniły się moje marzenia, by zostać reżyserem, spotkać przyjaznych ludzi, wejść w gęsty intelektualny ferment. Samo miasto zajmowało mnie mniej - co zrozumiałe, bo jestem osobą bardzo wsobną - ale obiecywało potencjał. Mimo brudu i szarości, czyli dyżurnego łódzkiego mianownika.

Stało się coś dziwnego. Zostałem tu na 23 już lata. Ta decyzja okazała się wyborem życiowym, bo to bardzo długi i ważny dla mnie czas. A Łódź nie odwzajemniła mojego zaangażowania niczym pozytywnym. Przemysł filmowy i telewizyjny rozpadł się dosłownie na moich oczach. Dziś wytwórnia filmowa jest upiorem, który straszy w jej pustych halach, gdzie ktoś kręci może jakieś teleturnieje...

Gdy wchodziliśmy do Europy, miałem nadzieję, że Łódź też się nieco ucywilizuje. Stało się wręcz przeciwnie. Dziś miasto degraduje się daleko bardziej, niż za komuny. Myślę tu o centrum, o sercu miasta, które daje zarówno przybyszom, jak i mieszkańcom, obraz tego, czym ono jest. Naprawdę, nic nie zmieni jedna ładna willa na peryferiach i jeden wyremontowany pofabrykancki pałacyk. Co dzień przemieszczam się z ul. Kamińskiego, na której mieszkam, na ul. Jaracza, gdzie pracuję. I co dzień nie mogę się otrząsnąć z depresji. A już to, co dzieje się na ul. Piotrkowskiej, to jest absolutny skandal. To fantom centrum: z każdej obdrapanej bramy wylewają się żule.

Dlatego nie chodzę. Poruszam się między punktami docelowymi po Łodzi wyłącznie samochodem. Spacer jest wykluczony. Nie dlatego, że Łodzi nie lubię. Dlatego, że miasto jest mi dalece nieobojętne, i nie mogę wyjść, żeby nie narzucało mi się poczucie pomyłki, wrażenie, że nic nie zmienia się na lepsze. Czy autorka sztuki, którą przygotowuję, Kanadyjka Judith Thompson, przyjedzie na premierę do Łodzi? Nie. Musiałbym ją przeprowadzić z dworca Fabrycznego przez ul. Kilińskiego do Teatru Jaracza, dokąd by nie doszła, bo trzeba by ją ocucić. Pomyślałaby pewnie: "Boże, jestem w infernie!"

Łódź nie ma gospodarzy, którzy by o niego dbali. Nie myślę tu wyłącznie o obecnej władzy. Zresztą nie znam jej struktur. Znam tylko tych uśmiechniętych cwaniaczków, wygłaszających rzewne frazesy na temat miłości do Łodzi.

Do tego dochodzi prowincjonalizm. Wyliczanie pojedynczych przykładów miernych zwykle sukcesów, a to że rowerzysta z Łodzi dojechał nad morze, a to że piosenkarka z Łodzi zaśpiewała w eliminacjach do Opola... I nabzdyczone głosy, jaką to Łódź ma perspektywę rozwoju dzięki nowym miejscom pracy... Fabrykami Łodzi nie ocucimy. Oczywiście, nowe miejsca pracy są bardzo ważne. Ale prawdziwy problem leży w tym, że to miasto jest nieprzyjazne człowiekowi.

Prowadzę próby w Teatrze Jaracza. Wielo młodych aktorów ucieka stąd do Warszawy. Cenią ten teatr. Chcą w nim grać. Ale wolą dojeżdżać stamtąd na próby niż mieszkać tutaj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji