Artykuły

Nasze nie śmieszy

Współczesna polska komedia czuje się nie najlepiej, ale walczy o utrzymanie się przy życiu - pisze Paulina Sygnatowicz w Życiu Warszawy.

Zakończył się pierwszy etap konkursu na najlepszą współczesną komedię, ogłoszonego przez Marka Rębacza i jego Polską Scenę Komediową. Tomasz Dutkiewicz, dyrektor teatru Komedia, przymierza się do stworzenia od przyszłego sezonu Laboratorium Komedii. Czy ze współczesnymi tekstami komediowymi jest faktycznie tak źle, że wymagają one natychmiastowej reanimacji? W warszawskich teatrach nowych polskich komedii jest niewiele. Co prawda 19 lutego odbyła się premiera "Poczekalni" Macieja Kowalewskiego, a 24 lutego zaprezentowana zostanie "Szajba" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk [na zdjęciu scena z prób do przedstawienia], ale zapotrzebowanie publiczności jest większe. W Warszawie działają dwa teatry stricte komediowe - Kwadrat i Komedia. W ich repertuarze znajduje się jedna sztuka polskiego autora. Są to "Dwie morgi utrapienia" Marka Rębacza w Kwadracie. Na tej scenie premierę miała właśnie "Poczekalnia", ale to spektakl gościnny, który w lutym i marcu zostanie zagrany zaledwie dwa razy. Poza tym mamy dwie odsłony "Klubu hipochondryków" w Syrenie oraz kultowy "Testosteron" i "Bombę" w Montowni. Najlepiej na tym tle wypada Laboratorium Dramatu. Wyprodukowało "Tiramisu" i "Koronację", teraz szykuje się do premiery "Szajby". To jednak kropla w morzu potrzeb. Sądząc po kolejkach, jakie ustawiają się do kas po bilety na zachodnie farsy, polskie sztuki nie zaspokajają potrzeby warszawskiej publiczności na dobrze skrojoną komedię.

Wolą Butcher niż Rzeźnik

Boom na zagraniczne farsy rozpoczął się kilka lat temu, gdy warszawskie teatry odkryły, że nazwiska takich autorów, jak Ray Cooney, Eric Chappell czy John Chapman przyciągają widownię.

- Dla widza, który przychodzi na farsę, angielsko brzmiące nazwisko jest bardziej atrakcyjne, bo to sprawdzona szkoła - mówi Magda Wołłejko. Z tego powodu, pisząc dla teatru Syrena "Klub hipochondryków", ukryła się pod angielsko brzmiącym pseudonimem Maggie W. Wrightt, a akcję swojej sztuki umieściła w Londynie. Taki zabieg pozwolił znaleźć pieniądze na wyprodukowanie spektaklu.

- Przyciągnięcie sponsorów na nazwisko autorki blondynki, będącej dodatkowo aktorką, jest właściwie niemożliwe - mówi Wołłejko.

Marek Rębacz uważa, że tylko my, Polacy, potrafimy być tak bezrozumnie prowincjonalni.

- Nie ma w nas odrobiny godności, krzty troski o własną twórczość i własnych autorów - mówi. Zauważa, że produkując angielskie farsy, cały czas najwyraźniej tęsknimy za tym "zagranicznym światem", który dziś mamy na wyciągnięcie ręki. - Możemy się przekonać, że wcale nie jest inny niż nasz - mówi. - Ludzie i ich problemy są takie same, tylko przyjemniej chyba gra się na scenie postać, która nazywa się Sophie Butcher niż polską Zośkę Rzeźnik, choć oba nazwiska znaczą to samo.

Tymczasem polskich tekstów nie brakuje, trzeba tylko umieć je znaleźć, ocenić i ewentualnie podjąć pracę z autorem. Najprostszym sposobem poszukiwań jest rozpisanie konkursu. Na ten ogłoszony przez Polską Scenę Komediową nadesłano 78 prac. Teksty są bardzo różne, tak jak i ich autorzy.

- Połowa to prace, które nie były i nie będą tekstami komediowymi - uważa Rębacz. - Świadczy to o tym, że autorzy rozpaczliwie poszukują szansy zaistnienia.

Dramaturdzy często sami starają się dotrzeć do teatru. Na biurko Dutkiewicza co miesiąc trafia kilka nowych tekstów.

- Nie wytrzymują one jednak próby z utworami angielskimi, francuskimi, amerykańskimi czy nawet australijskimi - ocenia. - Brakuje im dobrej konstrukcji i dobrych dialogów.

Przepis na komedię

Wołłejko przyznaje, że nie ma przepisu na udaną komedię.

- Chcę dać ludziom rozrywkę, chcę, aby przez te półtorej godziny zapomnieli o szarym świecie - to jedyna wytyczna, jaką kieruje się autorka.

Maciej Kowalewski, jest zdania, że publiczność nie oczekuje jedynie rozrywki. "Bombę" określa jako tragikomedię i w tym upatruje jej sukcesu.

- To nie jest komedia w czystej formie. Ludzie się śmieją, ale jest to gorzki śmiech. Uważa, że rozrywkę należy pozostawić kinu. Inspiracje czerpie z życia, w usta bohaterów wkłada zasłyszane na ulicy dialogi. Większość tekstów nadesłanych na konkurs to także opowiadania z własnego podwórka.

- Wszystkim się wydaje, że współczesny język sceniczny jest językiem, którym posługujemy się na co dzień. A to nieprawda. On tylko tak brzmi - wyjaśnia twórca Polskiej Sceny Komediowej.

Ośmiu wyłonionym w konkursie autorom chce stworzyć szansę pracowania nad tekstami pod okiem fachowców. Być może najlepszy tekst uda się zobaczyć na scenie.

Także dyrektor Dutkiewicz zapowiada powołanie Laboratorium Komedii, miejsca, gdzie wyłonieni w konkursie autorzy będą mieli szansę pracowania nad swoimi tekstami z dobrymi reżyserami i młodymi aktorami.

Czy dwa właściwie identyczne przedsięwzięcia to nie za dużo? - Inicjatyw nigdy dość - uważa Tomasz Dutkiewicz.

- Na Broadwayu czy West Endzie jest cała masa takich workshopów i nikomu to nie szkodzi.

Laboratorium Komedii jest w planach dopiero na przyszły sezon. Na razie więc polscy komediopisarze muszą sobie radzić sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji