Artykuły

Podróż sentymentalna

"Kraina uśmiechu" w reż. Wiesława Ochmana w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

"Kraina uśmiechu" to jeden z żelaznych utworów repertuaru operetkowego. I podobnie jak "Wesoła wdówka" czy "Zemsta nietoperza", stawia przed wykonawcami poważne zadania wokalne, które zwykle przekraczają możliwości wodewilistów. Dość powiedzieć, że w trzech wymienionych tytułach czasami pojawiają się na scenie lub nagraniach wybitni śpiewacy. Od operetki nie stroniła choćby Elisabeth Schwarzkopf.

O ile jednak "Zemsta nietoperza" pojawia się w okolicy karnawału na poważnych scenach operowych, to "Kraina uśmiechu" prawie nie dostępuje tego zaszczytu. Zapewne z powodu swego absurdalnego, stricte operetkowego libretta. O ile bowiem w operze muzyka wraz z tekstem tworzą niejako trzecią jakość artystyczną, której nie podobna uznać za zwykłe dodanie do muzyki słów jako pretekstu do śpiewania "o czymś",

0 tyle w operetce - gdzie sporo jest partii mówionych -funkcja słowa podobna jest do tej w teatrze dramatycznym.

Najnowszą "Krainę uśmiechu" przygotował w Szczecinie eks-śpiewak Wiesław Ochman. Podjął się, że tak to ujmę, zadania totalnego: jego autorstwa jest reżyseria, inscenizacja i nowe opracowanie libretta. Reżyser starał się do swej pracy podejść strategicznie: Ci, którzy adorują operetkę w jej dosłownej wersji "po bożemu", mieli być usatysfakcjonowani, ale zarazem Ochman chciał zadowolić widzów, dla których operetka to jakaś wczorajsza fanaberia z przedwczorajszego teatru. I wyszło, niestety, ni to, ni owo. "Ni pies, ni wydra - coś na kształt świdra" - jak to ktoś kiedyś ujął metaforycznie. Przede wszystkim nieco raziła organizacja materiału teatralnego: wstawki baletowe były zbyt obszerne i nie zawsze uzasadnione akcją. Pełna secesyjnych stylizacji scenografia Jana Bernasia żyła niejako własnym życiem i tworzyła wyłącznie tło dla akcji, podczas gdy aż się prosiło o choćby cieniusieńką warstwę ironii bądź pastiszu.

A jak strona muzyczna i wokalna? Niewątpliwie ostoją tej ostatniej była Roma Jakubowska-Handke w roli Lizy. Ta wrażliwa artystka o dużej kulturze i obyciu scenicznym stworzyła stylową i elegancją postać utkaną z niuansów muzycznych i scenicznych. Nie miała, niestety, godnych siebie partnerów. Andrzej Kalinin jako książę Su Czong nie panował nad głosem, który w paru miejscach się załamywał. Wyrazisty i dynamiczny postaciowo Piotr Zgorzelski (Gustav von Pottenstein) cierpi często na wokalną przypadłość polegającą na zbytnim spłaszczaniu tonu.

Sympatycznym ukłonem dyrekcji Opery na Zamku było powierzenie pani Marii Popławskiej - jednej z czołowych w latach 60. i 70. solistek Operetki Szczecińskiej (potem Teatru Muzycznego) - roli matki Lizy. Skromną rolą jeszcze raz potrafiła skupić na sobie uwagę.

Kierownictwo muzyczne Jacka Kraszewskiego można uznać za kompetentne - uważnie partnerował śpiewakom, tam gdzie mógł - dodał orkiestrowego, niemal symfonicznego ciężaru.

Reasumując: była to miła, sentymentalna podróż do świata operetki, a zarazem przywołanie ważnej daty w historii szczecińskiej Sceny Muzycznej: tutejsza Operetka właśnie "Krainą

uśmiechu" inaugurowała w 1957 roku swoją działalność. Jednak najnowsza premiera nie wniosła niczego istotnego do repertuaru Opery na Zamku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji