Artykuły

Spektakl skazany na porażkę

"Arabska noc" w reż. Kasi Raduszyńskiej w Teatrze Montownia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

"Arabska noc" Rolanda Schimmelpfenniga uchodzi za jedną z najciekawszych sztuk ostatnich lat. Po inscenizacji w warszawskim Teatrze Montownia trudno jednak zrozumieć dlaczego.

Blokowisko gdzieś w Niemczech. Upał taki, że niejaki Lomeier (Krzysztof Stelmaszyk), dozorca, nie może sobie poradzić z wodą, która zasycha w rurach gdzieś na siódmym piętrze. Od gorąca robi się przed oczami mgła, ludzie tracą wyraźne rysy, kontury. Franziska (Dominika Ostałowska) po ciężkim dniu pracy marzy tylko o jednym - wziąć prysznic, a potem spać, spać i spać. Jej współlokatorka Fatima (Ewa Szumska) tylko na to czeka. Gdy koleżanka zaśnie, jak zwykle odwiedzi ją kochanek Kalii (Hubert Zduniak). A w całą sytuację wplącze się jeszcze sąsiad podglądacz z bloku naprzeciwko (Maciej Wierzbicki). Najciekawsze jednak jest to, jaka przygoda spotka podglądacza. Otóż wpadnie on do... butelki po koniaku. U Schimmelpfenniga takie rzeczy nie tylko są możliwe, ale wyglądają całkiem naturalnie.

Niemiecki autor zaburza typową konstrukcję dramatu. W "Arabskiej nocy" nie ma typowych dialogów. To sztuka pisana prozą, mową zależną, zawierającą zarówno monologi bohaterów jak i opisy ich działań, które zazwyczaj umieszcza się

w daskaskaliach. Najistotniejsze jednak jest to, co znąjduje się między słowami. Upał oblepiający ciała, atmosfera erotycznego napięcia łącząca wszystkie postaci, wreszcie poczucie budowanego mimochodem zagrożenia, bo w grę wchodzi jeszcze zemsta i zbrodnia.

W warszawskiej Montowni po dramat Schimmelpfenniga sięgnęła Kasia Raduszyńska, która zaadaptowała dla swoich potrzeb dawny basen. Jego piętrowa architektura staje się idealną przestrzenią dla utworu. Jak na dłoni widać blok - kolejne piętra i poziomy. Scenografia zdawałoby się idealna.

Ale reszta w przedstawieniu Raduszyńskiej jest tylko odrabianiem lekcji z Schimmelpfenniga. Widać, że młoda reżyser ma sceniczny słuch, że nie chce unikać mocnych rozwiązań. Jednak przynajmniej na razie przerasta ją kompozycja całości. Odpryski, refleksy tej "Arabskiej nocy" zapadają w pamięć, ale w całej inscenizacji roztapiają się w nijaką magmę pozbawioną napięcia i erotyki.

Wydaje się, że Raduszyńska chyba na razie instynktownie prowadzi aktorów. Krzysztof Stelmaszyk jako dozorca Lomeier jest jak trzeba: kanciasty i gruboskórny, ale w jego relacji z Franziską brakuje śladu chemii. Ewa Szumska (Fatima) bywa drapieżna, jednak gra jakby na oślep, bez wyraźnych kulminacji. Dominika Ostałowska czyni ze swej Franziski bierną statystkę, a nie główną uczestniczkę zdarzeń. Pomysł, by sen tej dziewczyny rozciągnąć na życie na jawie, był nawet inspirujący, ale nie starczył do zbudowania całej roli. Maciej

Wierzbicki gra uwięzionego w butelce koniaku sąsiada i niestety skupia się prawie wyłącznie na tym, by grać bezbrzeżne zdziwienie swoim położeniem. Trochę to jednak za mało. Kuriozalny jest występ Huberta Zduniaka. Jego Kalii, kochanek Fatimy, wije się jak w ukropie, lubuje w wężowych ruchach, nienaturalnie moduluje głos. Jego kolejne wejścia wywołują mimowolny rechot na widowni. Być może Zduniak miał wprowadzić do widowiska element farsy. Nie wyszło, ośmieszył samego siebie.

Zmarnowane szansę świetnych przecież aktorów obrazują bezradność Raduszyńskiej w starciu z Schimmelpfennigiem. Spektakl trwa zaledwie 80 minut, a dłuży się niemiłosiernie. Bywają jednak teatralne porażki, które całkiem nieźle rokują na przyszłość. W młodej reżyser znać talent i chęć szukania. To wystarczy, by jej kibicować.

Na zdjęciu: scena z próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji