Artykuły

Demoniczność po lubelsku

"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" w reż. Bogdana Toszy w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Andrzej Molik w Kurierze Lubelskim.

Boleśnie aktualne są treści zawarte "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego" Ödöna von Horvátha w reżyserii Bogdana Toszy. Premiera odbyła się w sobotę w Teatrze Osterwy. Bohaterów szyderczego dramatu Horwátha śmiało można by ubrać w moherowe berety czy wpiąć im w klapy znaczki wszechpolaków.

Taką głupotę i zakłamanie znamy doskonale z naszej dzisiejszej rzeczywistości. Sztukę od naszego otoczenia różni posadowienie jej w sielskich okolicach Lasku Wiedeńskiego, a każdy, kto kiedyś tam był wie, że krajobraz to wręcz bajkowy. Tego w teatrze odtworzyć się nie da, ale scenograf Aleksandra Semenowicz tak połączyła realizm z symboliką, że udało jej się przybliżyć atmosferę tamtych krajobrazów. Dekoracje zmieniają się na oczach widzów, rytmicznie, w takt walca, na 4/4. Muzyka Piotra Salabera - własna i kompilowana ze Straussów i innych wiekich kompozytorów austriackich - staje się w spektaklu budulcem sielskości, zza której zaczynają wyzierać demony. Jest ona bardzo znaczącym i - należy podkreślić - bardzo urodziwym elementem lubelskiej realizacji. Na przestrzeni kilku sezonów można znaleźć co najwyżej dwa, trzy inne przykłady przedstawień o równie imponującej funkcji muzyki. Jej autor w "Opowieściach" wykonał perfekcyjną robotę.

Natomiast reżyser powinien śmielej sięgać po tak potrzebny w jego zawodzie instrument, jakim są nożyczki. Niektóre sceny ciągną się koszmarnie, nie wnosząc nic do akcji. Tak jest z wyglądającą na intermedium sekwencją w gospodzie podczas Haurigen - święta młodego wina, podobnie z wizytą Mistera (chociaż to pyszny epizod Romana Kruczkowskiego). Na szczęście są też sceny jak w wiedeńskiej rewii. Dzięki nim publiczność, a szczególnie młodzież, może się przekonać, że to słynny "Kabaret" Boba Fosse - a nie odwrotnie - czerpał z Horvátha przy pokazywaniu rodzącego się nazizmu, chociaż Konferansjer Wojciecha Dobrowolskiego jako żywo przypomina Joela Graya z filmu. Umiejscowiona przez reżysera z boku sceny milcząca para o stężałych twarzach (Joanna Morawska i Andrzej Golejewski), bez słów mówi więcej o wyobcowaniu w czasie nacjonalistycznego szaleństwa niż dialogi dramatu.

Lubelskie "Opowieści" niosą na skrzydłach dwie wielkie żeńskie kreacje - Magdaleny Sztejman-Lipowskiej i Anny Brulińskiej. Pierwsza, jako latawica Waleria jest komediowo niezrównana, ale daleka od szarży i potrafi włączyć refleksyjne czy ironiczne tony w swej roli. Druga, objawia się chyba pierwszy raz na naszej scenie jako aktorka kompletna, dojrzała, która potrafi zagrać dziewczęcą naiwność, słodycz zakochania, desperację kobiety walczącej z kołtuństwem otoczenia, po rozpacz po utracie dziecka. Piękna, wielowymiarowa rola! Nie sposób też nie zauważyć Niny Skołuby-Urygi jako moherowej Babci i kilku dobrych epizodów Anny Nowak i Hanny Pater czy Rotmistrza - Jana Wojciecha Krzyszczaka.

Możliwe, że będziecie trochę się nudzić na "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego" w Osterwie. Ale też przekonacie się, jak uniwersalną diagnozę społeczną niesie w sobie sztuka i to przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji