Artykuły

Apokalipsa nowoczesności

Już 2 lutego w warszawskiej Montowni premiera "Arabskiej nocy" Rolanda Schimmelpfenniga. Z afiszy nie schodzą sztuki Dei Loher, Falka Richtera, Mariusa von Meyerburga. Dlaczego polski teatr jest taki niemiecki? - pyta Łukasz Drewniak w Dzienniku

Grupa krzykliwych germanofobów, która wyszła z podziemia ostatnimi czasy w naszej prastarej słowiańskiej ojczyźnie zdziwiłaby się niepomiernie, gdyby zliczyła wszystkie niemieckie sztuki grane na polskich scenach. Okazałoby się, że jest to - zaraz po rodzimej - najpopularniejsza dramaturgia. Fascynacja dramaturgią niemiecką to konsekwencja silnej europejskiej pozycji rezyserów zza naszej zachodniej granicy - Castorfa, Ostermeiera, Purchera, Petrasa i innych. To oni podrzucili polskim twórcom klucz do współczesności, pokazali, jak grać nowe dramaty za pomocą stylistyki, w której brutalność miesza się z poezją. U Niemców przestrzeń zawsze wystaje z codzienności poza krawędź, gdzie zaczyna się metafora. Toksyczność nowego wspaniałego świata to tylko kontekst dla obrazu męsko-damskich uwikłań zawieszonych w próżni, gdzieś między intymnym a publicznym. Niemiecka dramaturgia od paru lat jest także lekcją wyobraźni i scenicznego ekstremizmu dla polskiego aktora, który musi odkryć słynny ordnung gdzieś pod spodem, w piwnicy rozwichrzonego dramatu. Kaleki, popadający w logoreę język bohaterów więcej zasłania, niż odkrywa. Ale stanowi materiał do pokoleniowej identyfikacji. Marius von Mayenburg był pierwszym zwiadowcą na polskich scenach pod koniec lat 90. Patrząc, jak jego teksty eksplodują w rękach Thomasa Ostermeiera, zastanawialiśmy się, czy i w Polsce da się tak ostro rozmawiać o upadku i fikcji współczesnej rodziny. Spróbowała Anna Augustynowicz w "Pasożytach", Piotr Łazarkiewicz w telewizyjnym "Ogniu w głowie", Artur Tworus i Jan Peszek w "Zimnym dziecku" z krakowskiej PWST. Zobaczyliśmy galerię ekstatycznych rodzinnych zbrodniarzy, kalekich, poparzonych od cudzego ognia i lodu. Deę Loher odkrył Paweł Miśkiewicz. Sprowadził na wrocławską Eurodramę jej mozaikowy "Magazyn szczęścia", wystawił "Przypadek Klary", odnajdując swój nowy, pełen ironii i pastiszowych spiętrzeń styl reżyserii. Dla Bartosza Szydłowskiego z krakowskiej Łaźni "Tatuaż" Loher stał się wyprawą w piekło kazirodztwa. Za fantastyczny sukces "Sinobrodego - nadziei kobiet" (sześć inscenizacji od Kalisza i Opola po Kraków) odpowiada nie tylko frapująca postać mordercy, lecz także aż siedem równorzędnych ról żeńskich. Tuż przed śmiercią nad "Adamem Geistem" pracował Zygmunt Duczyński ze szczecińskiej Kany (teraz zespół postanowił dokończyć spektakl). Kolejny dramat Loher "Manhattan Medea" jest w czytaniu w TR. Najbardziej popularnego ze wszystkich niemieckich dramaturgów Rolanda Schimmelpfenniga dopiero poznajemy. O teatrze myśli on jak szalony architekt. Przestrzeń, czas i opowieść są u niego linią wertykalną, która, nie wiedzieć jak, zmienia się w kulę. Akcja "Arabskiej nocy", pokazywanej przez Andrzeja Majczaka w warszawskim klubie Pruderia, dzieje się w bloku zamieszkanym przez imigrantów. Jeden z bohaterów jedzie windą, drugi wypada z okna, ktoś schodzi po schodach, ktoś śni erotyczny sen. Blok zmienia się w czarodziejski Pałac Szecherezady, monologi postaci pędzą obok siebie. W "Push-up", kolejnym spektaklu Majczaka z krakowskiej Bagateli,

spotykaliśmy ludzi z gigantycznego biurowca. Ich opowieści prowadziły nas od podziemnego parkingu po najwyższe piętra, kojarzone z sukcesem zawodowym bohaterów. Tytułowy "Kop w górę" miał wymowę ironiczną. Miłość kończyła się, zanim mogła się zacząć. Jakby była inną twarzą zmęczenia. W "Kobiecie sprzed 24 lat" Marek Fiedor patrzył na nasze codzienne kłamstwa i niedotrzymane obietnice z perspektywy antycznej. Dramat Schimmelpfenniga był dla niego nie tylko relacją z dokonanej zemsty zapomnianej kochanki, lecz i poszukiwaniem formy dla zapetlonego czasu, zdarzeń, które bezwiednie powtarzają same siebie. Paweł Miśkiewicz, adaptując otwartą strukturę "Przedtem - Potem", również zastosował chwyt z narracją, która kręcąc się w kółko, depcze po własnych piętach. Zainspirowany animowanym "Tangiem" Rybczyńskiego zaprosił nas do pokoju hotelowego, w którym w jakby równoczesnych czasach spotykają się słowa, lęki i marzenia przypadkowych ludzi. Śpimy w snach gości, którzy byli tu wczoraj, oni myją zęby naszymi wątpliwościami i przeglądają się w lustrze, widząc zmęczone oczy podróżnych z jutrzejszej zmiany. Za plecami Mayenburga, Schimmelpfenniga i Loher widać już kolejnych autorów. Wychłodzony świat ekspatów-nomadów sportretował Falk Richter w "Electronic City". Sybille Berg w "Psie, Kobiecie, Mężczyźnie" udowadniała, że każdy związek stanie się własną karykaturą. Gesine Danckwart w "Chlebie powszednim" wsłuchiwała się w glosy 30-latków, którym praca pożarła mózgi. Ingrid Lausund w "Hysterikonie" serwowała wizję życia jako nieustannego kupowania. W warszawskim Dramatycznym "Czas umierania, czas kochania", nostalgiczny powrót do NRD, wystawił Tomasz Gawron. Autor sztuki, Fritz Kater, to w istocie reżyser Armin Petras, który twierdzi, że nieznany nikomu Kater wysyła mu sztuki pocztą. Historię dorastania na komunistycznym Wschodzie Niemiec czytaliśmy przez nasze wspomnienia z PRL-u. A Andrzej Szeremeta, Karolina Porcari i ich rówieśnicy u Gawrona grali miłosne fascynacje i odkrycia bohaterów Katera tak, jakby to było ich życie, ich inicjacje... Wszystko co najświeższe w polskim teatrze ostatniej dekady zostało importowane z teatru niemieckiego. Polski teatr został zarażony niemiecką wrażliwością. Niemieckość polskiego teatru oznacza po prostu umiejętność uczenia się od najlepszych. Rozumienia świata za pomocą doświadczeń tych, którzy już przeszli przez to, przez co my przechodzimy teraz. Mam na myśli "apokalipsę nowoczesności".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji