Artykuły

Teatr musi być buntowniczy

Rada artystyczna Teatru Powszechnego namiętnie debatuje teraz już nie nad mizerną kondycją własnego, ongiś wybitnego teatru, lecz nad niesmacznym, ale przecież drobnym incydentem. A media przy okazji skrzyknęły się ochoczo na krucjatę przeciwko całemu młodemu polskiemu teatrowi, który bohaterowie tej historii zdają się uosabiać - pisze Zdzisław Jaskuła w Dzienniku.

Warszawski Teatr Powszechny znalazł się w tarapatach: zdewastowany budynek, blisko milionowy dług grożący utratą finansowej płynności i brak artystycznego oblicza.

Tymczasem z wrzawy medialnej można wnosić, że najważniejszym problemem tej sceny są trywialne gryzmoły jej młodego kierownika literackiego Roberta Bolesty, które jesienią wywiesił nad swoim biurkiem, a potem szybko zdjął upomniany przez dyrektora Remigiusza Brzyka, swojego równie młodego szefa artystycznego. Kto i po co ten fakt po miesiącach upublicznił, nie jest jasne. Ale rada artystyczna Teatru Powszechnego namiętnie debatuje teraz już nie nad mizerną kondycją własnego, ongiś wybitnego teatru, lecz nad niesmacznym, ale przecież drobnym incydentem. A media przy okazji skrzyknęły się ochoczo na krucjatę przeciwko całemu młodemu polskiemu teatrowi, który bohaterowie tej historii zdają się uosabiać.

Uwaga: zaraz wylejemy dziecko z kąpielą. Już podnoszą się głosy żądające głowy dyrektora Remigiusza Brzyka, piastującego zresztą tę funkcję od niedawna z woli zespołu aktorskiego, który w swojej "zbiorowej mądrości", jak to się w minionym okresie mówiło, postanowił zakończyć długotrwałe artystyczne bezhołowie, obfitujące w gorszące opinię publiczną, gwiazdorskie przepychanki. Przy czym wybór padł na artystę utalentowanego, wyrazistego i odważnego. Artystę, którego ambicje programowe bliskie są przecież temu, co Teatr Powszechny reprezentował w czasach świetności.

Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie bronię "regulaminu pracy" spłodzonego przez Roberta Bolestę, tekstu zdecydowanie nieprzystojnego. Acz nie takie obrazoburcze manifesty się w dziejach sztuki trafiały. I nie takie rzeczy się w teatrach widziało, co to na tablicach zawieszali złośliwcy i żartownisie.

Rozmaici publicyści wołają wniebogłosy, że zbezczeszczono tu pamięć patrona teatru Zygmunta Hübnera. Nie wiem, co by na to powiedział sam wielki Hubner, znany z wyrozumiałości i umiejący słuchać młodych. Może w manifeście Roberta Bolesty, nie obrażając się na wulgarny język, dojrzałby z życzliwością jakieś istotne, choć buntownicze treści? Albo zareagował tak, jak papież Jan Paweł II, kiedy dowiedział się o świętokradczym geście ministra Siwca, o który tyle było w Polsce hałasu: "A co takiego się znowu stało? Sam robiłem głupie żarty swoim profesorom".

Nie bądźmy więc świętsi od papieża. I przywracajmy rzeczom właściwe proporcje. Teatr to wprawdzie świątynia, ale przecież rozrywki. Mniej tu trzeba nabożeństwa, a więcej zdrowego dystansu i choć odrobiny humoru.

Przed Teatrem Powszechnym im. Zygmunta Hübnera zaś stają dużo ważniejsze wyzwania niż roztrząsanie w nieskończoność epizodu, z którego dyrekcja artystyczna teatru wyciągnęła już wystarczające konsekwencje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji