Artykuły

No i co teraz?

Czym jest dusza? To feromony, serotonina i połączenia neuronów w mózgu. Biologia rządzi światem i określa stan emocjonalny pokoleń. Dekadentyzm, komunizm, kapitalizm to reguły, według których funkcjonuje ludzki organizm. Czym różni się dusza rosyjska od amerykańskiej? Liczbą gwiazdek na fladze i ilością dziewczyn w burdelach - o "Miłości na Krymie" w reż. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Na początku lat 90-tych do wystawienia dramatu w reżyserii Jarockiego nie doszło. Różnice zdań inscenizatora i autora były tak duże, że kompromisu nie udało się osiągnąć.

Co się zmieniło dzisiaj, w 2007 roku?

Dzisiaj ginie kolejna garstka inteligencji i zapis tej śmierci znów mamy przed oczami.

Do czasów sprzed stu lat mamy dystans, więc "czechowowski" akt I jest rozegrany na zimno, krytycznie, w konwencji literackiej. Anton Pawłowicz byłby dumny. Autor, reżyser, aktorzy, widzowie - wszyscy bawią się konwencją. Przeplataniem znajomych wątków, rozszyfrowywaniem nawiązań. Artyści sztywni jak marionetki. Poustawiani są na ogromnej scenie, jak na szachownicy w ascetycznej, umownej scenografii. Tu stół, tam krzesło, w głębi morze ze statkiem na horyzoncie. Ale akcja toczy się z przodu sceny, na czarnym tle, gdzie nic nie ma. Ludzie odcinają się od tej ciemności beżowością płóciennych, lnianych ubrań. Stoją w literackim muzeum figur. Każdy wydobywa ze swej postaci to, co w niej charakterystyczne. Sztywny na zewnątrz, blady, rozdarty wewnętrznie pytaniami o sens, dekadent Siejkin (Paweł Paprocki) to rozkapryszony dzieciak z modnie postrzępioną duszą. Romanse rosyjskie śpiewa pięknie, melodyjnie, z żarem i delikatnością zarazem. Wymarzony kochanek. A z drugiej strony Wolf (Mariusz Banaszewski) prosty i logiczny jak budowa cepa albo Kolei Transsyberyjskiej. Jednak w swej prostocie szczery i normalny. Siłaczka Tatiana (konsekwentna jak rzadko Małgorzata Kożuchowska), poświęca się dla każdej wyższej sprawy, a Lily Karłowa (taka, jak zwykle Jolanta Fraszyńska) chce oddać się scenie. Sceptyk Zachedryński (Jan Frycz), patrzy na świat z dystansem i aż się wierzyć nie chce, że jego również mogą dotyczyć tak przyziemne sprawy jak miłość. Anastazja Filipowna (Barbara Horawianka) przygotowuje, nastawia samowar (nie świszczy) i podaje konfitury, a ciepła Czelcowa (Anna Seniuk) namawia, by koniecznie zabrać coś do jedzenia na drogę.

W tym świecie spakowane siostry Prozorow siedzą na dworcu, Raniewska sprzedaje sad, Łopachin telegrafuje do wspólnika Czelcowa (tradycyjnie dobry Janusz Gajos). Strzelba wystrzela, bo w końcu ile można czekać.

Zza kulis wychodzi jak żywy Włodzimierz Lenin (Jerzy Radziwiłowicz). Te same gesty, skłonienie głowy, zamaszysty krok człowieka, który ruszył z posad bryłę świata. Wodzu, ależ co wódz! To ja przepraszam.

Widzimy harmonię, pomimo sprzeczności uczuć i namiętności. Wszystko jest przewidywalne i wraca do ustalonego porządku - jak trzy siostry z kolei.

Za chwilę zmieni się stylistyka. Upłynie 18 lat. Zbliżamy się do współczesności w czasie i przestrzeni. Mamy 1928 rok. Aktorzy stoją zdecydowanie bliżej publiczności. Idziemy w stronę teatru absurdu. Towarzyszka Borodina - według rozkazu. Poezja według danych encyklopedycznych. Wolf w tym akcie niezwykły po groźbie i po prośbie - jak Czekista z Czekistą. "Sen nocy letniej" jak mara senna. Desdemona jak Otello. Yorrik jak koń, a Hamlet jak duch Ojca.

Zachedryński, wyznacznik dobrego tonu i zdrowego rozsądku w czasach szaleństwa biurokracji komunistycznego ładu. Przerysowane ruchy, gagi jak z slap-stickowej komedii. Wymachiwanie nóg połamanych morską falą poruszoną siłą poezji Zubatego (Grzegorz Małecki). Rewolucjonistka, której nie wolno kochać, bo to nie należy do jej obowiązków. Lenin w muzeum i w swoim żywiole - wykłada tezy kwietniowe i zastanawia się nad Państwem i Rewolucją. Każdy na każdego znajdzie Paragraf 22. Jakby co, to jak gdyby nigdy nic.

A teraz mocne uderzenie - światłem po oczach, dźwiękiem po uszach. Niech widzem zatrzęsie skrzek rzeczywistości. Gangi w dokach, plastik na ulicach, Czelcow z kitką i w skórze, Czelcowa w futrze, ustawieni nuworysze, jadą z dopisanym Mrożkowi wykładem do Ameryki. Ameryka! Ameryka! Cudowny kraj.

Iwan Zachedryński właśnie wrócił z Tajgi. Pietia (Arkadiusz Janiczek) spotkał wujaszka Wanię. Tyle lat, tyle zmian! Wujaszek widzi? No, widzi, widzi - Zekowi miesza się w rozumie.

To nie jest konwencja, to już nawet nie jest absurd. To jest rzeczywistość. Świat, w którym nawet duchy przodków chcą emigrować do Ameryki. Firs został w Wiśniowym sadzie, Anastazja Filipowna bezskutecznie próbuje sprzedać samowar.

Zachedryński nie ma się na czym oprzeć. Tatiana nie istnieje, wszystko wokół jest obce, nowe. Pogubili się ludzie. Nie mają nawet swojej ciągłości dziejowej. Stracili rozumy. Liliana jest swoja babcią, Pietia, krew z krwi, dobrze sobie radzi w dmuchanym fotelu z coca-colą w szklance. Panuje nowy, wirtualny kapitalizm. Lenin, wiecznie żywy, wieszczy kolejny przewrót w historii. Snuje kolejne wizje, niektóre już się częściowo spełniły.

Wszystko jest większe w skali - to już nie jest kwestia wiśniowego sadu. Wyrąbali całą Tajgę. Świat stanął na głowie. Zachedryński tą głową z niedowierzaniem kręci. Co się stało z duszą rosyjską? Zinternacjonalizowała się. Nawet wilkołak z bajek matczynie pcha wózek z gęsią. Caryca Katarzyna w stroju koronacyjnym wystawiona jest na pokaz jak dziewczyna z rozkładówki. Wszystko nadaje się do sprzedaży, globalizacji, komercjalizacji, unifikacji, mcdonaldyzacji. Amerykanizacji. Nawet Lewiatan płynie do Ameryki. Na szczęście, natura zachowała swoją własną, niepodważalną logikę z pierwszego aktu. Opada mgła i statek stoi płynąc donikąd. Zachedrynski może odetchnąć z ulgą.

Ale mgła ma to do siebie, że się podnosi i świat idzie na przód

Jarocki pokazał światy, które odchodzą. Przewodnikiem jest Zachedryński, różny w każdym wcieleniu. Frycz jest zdystansowany, ironicznie sceptyczny, jak u Czechowa, albo przerysowany, balansuje na granicy kiczu, gra formą. W ostatniej części jest bardzo serio. Przerażony, nierozumiejący. Przykłada swoje miary do cudzego świata. Próbuje się wpasować w obowiązujący kanon. Macha rękami, próbując za Czelcowami złapać astralny kontakt fal magnetycznych z Istnieniem. Ale to jest świat, do którego nie pasuje. Ludzie stworzyli na ziemi nowy kościół pod wezwaniem konsumpcjonizmu nieograniczonego. Woli więc odejść. Zresztą pora na niego. Siejkin przyszedł. Na szczęście gdzieś jest jeszcze jego miejsce. Świat, którego już nie ma. Najważniejsze, że w tym nieistnieniu jest jeszcze pensjonat na Krymie, pomarańcze na stole i piękna Tatiana w kremowej sukni z parasolką.

A świat, niech tam. Jest ten, będzie następny. Tyle świątyń i złotych cielców spłonęło. Przyjdą następne, jeszcze bardziej niezrozumiałe i dziwne. Ale to już, nie jego, Zachedryńskiego sprawa.

"Miłość na Krymie" jest rozliczeniem z przeszłością inteligenta. Jest grą z konwencją i literaturą, bagażem kultu i kultury. Walką reżysera z autorem o to, czyja wizja jest bardziej ciemnowidząca. Ten spektakl nie będzie chyba spektaklem życia, tak, jak dla wielu był krakowski "Ślub" w reżyserii Jarockiego. Ale jest to tak silny tekst, że nawet potknięcia inscenizacyjne, nachalnie patetyczne rozwiązania (jak choćby w finale), nieprecyzyjność aktorstwa, nie zacierają podstawowego pytania. Był Marks, Engels, Lenin, Stalin - kto następny do rządu dusz?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji