Uczucie na deskach (frag)
Miłością sztuka żywiła się jak światem świat i żywi się, chwała Bogu, nadal w naszej niesprzyjającej namiętnością, pospiesznie cynicznej i oschłej epoce. Tyle że rozmaicie to wychodzi w poszczególnych dzidzinach; wyglada na to, że teatrowi wychodzi stosunkowo najmarniej.
Kocham czy nienawidzę?
W zgodzie z duchem czasu żyje za to niejaki Adaś Miauczyński, stały bohater sztuk i filmów Marka Koterskiego. Posępny nosiciel wszelkich frustracji i nieudacznictw, jakimi na co dzień dzielą się obywatele naszego państwa, pechowy i upokarzany, histerycznie obwiniający całe otoczenie za swój godny litości los. Jego podstawowy imperatyw życiowy najlepiej oddawał tytuł powstałego kilka lat temu furiackiego monologu "Nienawidzę". Ostatnio Adaś poszerzył swą paletę uczuciową o nowe doznania; jedna z najnowszych sztuk Koterskiego nosi tytuł "Kocham". Między obydwoma tytułami nie ma jednak tak biegunowej odległości, jaką sugerowałaby sama leksyka.
Adaś marzy o chodzącej kobiecej doskonałości, wcieleniu męskich marzeń: "Że już dzisiaj nareszcie przydarzy mi się to, co przydarzyło się Mistrzowi i Małgorzacie. Że oto spotkam mą nieznaną ukochaną i że miłość napadnie na nas tak, jak napada wyrastający z zaułku morderca, i porazi nas od razu". Jego Gosi dość daleko jednak do Małgorzaty z powieści Bułhakowa, choć się stara. W wykonaniu Małgorzaty Skoczylas (prapremierę przygotował Teatr Współczesny w Szczecinie) dziewczyna jest z założenia idealnie przeciętna. Trochę ciepła, trochę zimna, na poły serdeczna, na poły egoistka. Świadomie znosząca humory partnera, choć nie bezgranicznie. A Adaś zdaje się wyjątkowo trudnym towarzyszem życia. Ze swoimi niespełnionymi ambicjami pisarskimi (no tak: Mistrz i Małgorzata), z brakiem sukcesów, z tysięcznymi wstydami i kompleksami kładzie się do łóżka - i rezultat także rzadko bywa budujący. Marian Dworakowski z trudem znajduje odpowiednią gamę tonów, by choć trochę zróżnicować melodyjkę wiecznej - obronnej! - pretensji dźwięczącej w mowie jego bohatera. W drugiej części spektaklu leżą już zresztą w łóżku w trójkę: trzecim jest telewizor, który zawsze można przełączyć, gdy nic innego nie wychodzi.
Koterski swoim zwyczajem starannie osadził sztukę w znanych wszystkim na pamięć potocznych realiach. I miał dziką pretensję do reżyserki w wywiadach prasowych, że ta zignorowała jego didaskalia i wypreparowała jego bohaterów w całkiem abstrakcyjną przestrzeń. Niesłuszna, śmiem twierdzić, pretensja; portretowany świat tak głęboko siedzi w tym pokaleczonym języku, jakim mówią bohaterowie, w ich odruchach i idiosynkrazjach, że ilustrowanie tego w scenografii byłoby już tylko tautologią. Zaś Anna Augustynowicz w swoim urządzonym w teatralnej malarni laboratorium współczesnego ducha, mogła jak pod mikroskopem pokazać mijanie się bohaterów, falowanie uczuć, wzloty i upadki, całe to - odarte już do końca z tajemnicy - misterium dopasowywania się do siebie dwojga ludzi. Rozpaczliwie niedoskonałe. Reżyserka umiała przy tym wejść w bardzo intymne obszary tak subtelnie, że nie groziło ani przez chwilę oślizłe zażenowanie towarzyszące oglądaniu pornosów. Czy naszego interlokutora z Kłodzka przysłałbym z czystym sumieniem na szczecińskie "Kocham"? Tak, bowiem taka edukacja sentymentalna na miarę naszych czasów może być przydatna. Aczkolwiek wiem przecież, że nie tego w teatrze szukał. I dalibóg nie mam pojęcia, gdzie mógłby ziścić swe pragnienia. Co teatr wie o miłości? Bywa, że nic. Bywa, że banały. Afirmować jej - wprost, żarliwie i dojrzale - nie umie albo nie chce. W najlepszym razie wie, jak bardzo boli jej brak. Resztę musimy dopowiadać sami.