Artykuły

80 lat stałego zespołu teatru w Częstochowie

- Dawniej bywało nieco inaczej, ponieważ aktorzy podpisywali z dyrektorami teatrów kontrakty sezonowe, po zakończeniu których można było kontynuować współpracę lub ją rozwiązać. Wówczas rotacja zespołów artystycznych była większa niż obecnie - dyrektor Robert Dorosławski rozmawia o historii Teatru im. Mickiewicza z Sylwią Górą z Gazety Częstochowskiej.

13. listopada 2006 roku obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę nadania Teatrom Częstochowskiemu imienia Adama Mickiewicza. W tym roku w marcu przypada natomiast 80. rocznica stałego zespołu. Pierwszy budynek teatralny do użytku oddano już w 1871 roku, w 1914 dobudowano Teatr Letni. Jak one wyglądały?

- Wygląd zachował się na nielicznych zdjęciach. Istota teatrów leży jednak gdzie indziej. Pierwszy nazwany został Teatrem Miejscowym i był budynkiem prywatnym. Dziś tego typu obiekt nazwalibyśmy teatrem impresaryjnym. Był budynek, sale, ale nie było stałego zespołu aktorskiego. Czasem zapraszano gościnne aktorów z Krakowa, Lwowa i na przedstawienia sprzedawano bilety, by osiągnąć jakiś zysk. Kiedy Teatr Miejscowy przestał funkcjonować, zaczęły pojawiać się, na fali dynamicznego rozwoju sztuki filmowej, tzw. kino-teatry. Ten rozwój możemy zaobserwować już w drugiej dziesiątce XX stulecia. Powstawały więc sale kinowe, ale, aby zwiększyć obrót i uczynić z nich obiekty bardziej atrakcyjne, odbywały się tam też przedstawienia teatralne. W Częstochowie takie kino-teatry również funkcjonowały, próbowano zawiązać nawet zespoły, ale żadne z nich nie przetrwały dłużej niż dwa lata. Następnym ważnym okresem dla teatru była Wielka Wystawa Przemysłowo-Rolnicza, zorganizowana w pod-jasnogórskich parkach w 1919 roku. Przy okazji wystawy zjeżdżali się artyści i odgrywano spektakle teatralne, plenerowe widowiska. Dopiero jednak w 1926 roku Jan Otrembski, aktor, wpadł na pomysł, aby w Częstochowie założyć stały zespół aktorski. W sali przy ulicy Katedralnej, którą wydzierżawił od miasta, 15. marca 1927 roku zespół ten dał swoją pierwszą premierę, a były to "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry.

A jak teatr częstochowski zmienił się po II wojnie światowej?

- Teatr Jana Otrembskiego miał stały zespół aktorski, ale nie spełniał wszystkich niezbędnych warunków lokalowych. Częstochowa potrzebowała prawdziwego teatru. Mógł on powstać dzięki ofiarności mieszkańców. Zawiązał się Społeczny Komitet Budowy Teatru, który miał swoje konto, i bogatsi mieszkańcy mogli wspomagać finansowo budowę. Wykupiono plac u zbiegu ulic Kilińskiego i Jasnogórskiej i rozpoczęto wznoszenie budynku, w którym obecnie mieści się teatr. W 1938 roku zakończono budowę. Rok później teatr znalazł się pod okupacją niemiecką. Na szczęście niemieckie władze nie zburzyły teatru, ale wykorzystywały do swoich potrzeb. Wstęp do niego mieli tylko okupanci, którzy stacjonowali w Częstochowie.

Pewna dewastacja budynku nastąpiła podczas wycofywania się niemieckich wojsk, ale nie był on zniszczony dokumentnie.

Dzięki temu w miarę szybko można go było po wojnie odrestaurować. Na tyle szybko, że już pod koniec 1945 roku na częstochowskiej scenie pojawiły się pierwsze przedstawienia słowno-muzyczne.

Teatr zmienił się przede wszystkim w swej strukturze organizacyjnej. Stał się Teatrem Państwowym. Tuż po wojnie zmieniła się też nazwa na Teatr Dramatyczny, a później Państwowe Teatry Dramatyczne. W tym czasie działalność na sali kameralnej nazywana jest Teatrem Kameralnym, a na sali dużej Teatrem Wielkim. Dopiero w 1956 roku, dekretem ówczesnego ministerstwa kultury, teatrowi częstochowskiemu nadano imię Adama Mickiewicza. Teatrem państwowym częstochowskie sceny były do 1991 roku, kiedy na powrót wróciły pod opiekę miasta. Po wojnie teatr przechodził mnóstwo zmian, bo zmieniały się i dyrekcje, i przedstawienia. W początkowym okresie dominowały typowe produkcyjniaki: przedstawienia dla robotników przekazujące socrealistyczne wartości. Po śmierci Stalina i związanej z nią odwilży, teatr zaczął się zmieniać. Stał się bardziej uniwersalny, do głosu doszła literatura powszechna, klasyka polska i światowa. W latach 50. dyrektorem teatru w Częstochowie został Edmund Kron, jeden z lepszych dyrektorów- gospodarzy w historii. W zależności od zmian w dyrekcji zmieniał się też repertuar. Edmunda Krona na dyrektorskim stanowisku zastąpił znany aktor August Kowalczyk. Podczas jego dyrekcji teatr grywał przeważnie współczesne polskie dramaty. Później kolejny dyrektor, Tadeusz Bartosik, wrócił do linii programowej teatru różnorodnego, którą proponował Kron. I chyba to rozwiązanie najlepiej sprawdza się w Częstochowie.

Później pojawiali się kolejni dyrektorzy, ale zatrzymajmy się na chwilę przy Henryku Talarze. Niektórzy twierdzą, że za jego dyrektorowania teatr częstochowski przeżywał swoje najlepsze lata. Do historii przeszła sztuka Łukasza Wylężałka "Lot nad kukułczym gniazdem". - Pojawiłem się w teatrze właśnie w tym czasie, jako kierownik literacki. Bardzo cenię sobie osobę Henryka Talara, ale byłbym ostrożny w ocenach: dobry, lepszy, najlepszy dyrektor, ponieważ jest to bardzo trudne do zdefiniowania. Na dyrektorze ciążą obowiązki podwójnej materii. Z jednej strony musi być dyrektorem artystycznym, z drugiej organizacyjno-marketingowym. Bardzo rzadko zdarzało się, że jedna osoba potrafiła połączyć te dwie funkcje. Teatr przeżywał świetność artystyczną bądź organizacyjną. Dlatego obecnie wprowadzony podział na dwóch dyrektorów: naczelnego i artystycznego, jest dobrym pomysłem. Patrząc na dyrekcję tego teatru z perspektywy historii, mimo że jedna była lepsza, druga może troszkę gorsza, to jednak każda coś wnosiła. Zauważyłem pewną zależność w związku ze zmianami dyrektorów. Istotne jest, kto po kim przychodził. Dla Henryka Talara bardzo dobre było objęcie dyrekcji po Ryszardzie Krzyszysze. Po okresie teatru bardzo stonowanego i spokojnego nagle objawia się artysta z Warszawy, popularny aktor Teatru "Ateneum". Henryk Talar całą oś promocyjną oparł na prowokacji, niemal skandalu, dzięki czemu udało się do teatru przyciągnąć publiczność. Ale gdyby Henryk Talar objął dyrekcję na przykład po Grzegorzu Jarzynie, który sam jest skandalistą, prowokacje te nie wywołałyby takiej sensacji.

Bardzo się cieszę, że w ten sposób postrzegany jest "Lot nad kukułczym gniazdem", który był dobrym przedstawieniem, przyjętym wspaniale przez krytykę w Polsce. Jeśli chodzi o Łukasza Wylężałka, to już w lutym częstochowska publiczność będzie miała okazję zobaczyć sztukę "Alibi" jego autorstwa i w jego reżyserii.

Po Henryku Talarze dyrekcję objął Marek Perepeczko. Niedawno miała miejsce uroczystość odsłonięcia jego popiersia we foyer teatru. Co Marek Perepeczko zrobił dla Teatru im. Adama Mickiewicza? - Dobrze jest, kiedy dyrekcje różnią się od siebie. Marek Perepeczko był zupełnie innym człowiekiem niż Henryk Talar, który promował teatr współczesny, drażniła go rozbudowana scenografia, nadmiar kostiumów. Opierał swoje działanie promocyjne na podpuszczaniu, drażnieniu publiczności, wdawaniu się z nią w swoistego rodzaju grę. Marek Perepeczko uwielbiał teatr klasyczny, ze scenografią, w kostiumie. Publiczność polubiła teatr Marka Perepeczko, ponieważ brakowało im wcześniej klasyki. Dobrze odbierano to, co proponował: "Moralność Pani Dulskiej", "Rewizor", "Wujaszek Wania", "Śluby panieńskie". We wszystkich wymienionych przedstawieniach pojawiały się bogata scenografia i kostiumy oraz dobre aktorstwo. Można powiedzieć, że Henryk Talar przyciągnął częstochowską publiczność do teatru, ale Marek Perepeczko tej publiczności nie stracił, co więcej, zainteresował nową. To jest niewątpliwie jego duży sukces. Realizując swój klasyczny repertuar, nie rezygnował jednak ze sztuk współczesnych, np. "Scenariusz na trzech aktorów" Schaeffera, "Ostatnia taśma Krappa" i "Czekając na Godota" Becketta, "Ballady morderców" według Nicka Cave'a. Różnorodny repertuar w połączeniu z jego osobowością sprawił, że był kochany przez publiczność. Dzięki niemu teatr ustabilizował się artystycznie i frekwencyjnie.

Jakie były zmiany w zespole aktorskim, patrząc z perspektywy czasu? Lepsze, gorsze?

- Utkwiło mi w głowie przedstawienie "Wojna i pokój", realizowane przez Tadeusza Bartosika. Od tego czasu często w teatrze bywałem i przyglądałem mu się. Można by zaryzykować stwierdzenie, że nasz teatr miał i ma szczęście do zespołów aktorskich. Dawniej bywało nieco inaczej, ponieważ aktorzy podpisywali z dyrektorami teatrów kontrakty sezonowe, po zakończeniu których można było kontynuować współpracę łub ją rozwiązać. Wówczas rotacja zespołów artystycznych była większa niż obecnie. Również rynek pracy był otwarty. Aktor, który kończył angaż w Częstochowie, mógł wyjechać do Kielc, Wałbrzycha, Radomia, Kalisza, Łodzi. Zmienność aktorów w teatrach była w związku z tym bardzo duża. Jednak z czasem przepisy prawa pracy spowodowały, że sezonowe angaże praktycznie przestały istnieć. Dlatego w ostatnich latach większość zespołów aktorskich zostaje w miastach na stałe. Są tego dobre i złe strony. Dobre, to ustabilizowany zespół, który może się rozwijać, współpracować ze sobą. Jednak nikła zmienność scenicznych twarzy powoduje, że czasami publiczność jest znudzona i chciałaby zobaczyć na deskach teatru nowych aktorów.

Są sztuki, o których nie można zapomnieć. Mówiliśmy już o "Locie nad kukułczym gniazdem", ale może są jeszcze inne, które głęboko zapadły w pamięć?

- W mojej pamięci aż do teraz pozostała wspomniana już "Wojna i pokój"; pamiętam "Terrorystów", gdzie druga część przedstawienia odbywała się w podziemiach Muzeum. Pod względem artystycznym bardzo dobrze wspominam przedstawienia Bogdana Michalika: "Zmierzch", "Bal manekinów", "Opera za trzy grosze". Z czasów Henryka Talara zapamiętałem "Łysą śpiewaczkę", baśń "Bestia i piękna", kiedy to Bestię zagrało aż trzech aktorów. Kiedy dyrektorem był Marek Perepeczko, zachwycałem się "Moralnością Pani Dulskiej", ze świetnymi kreacjami Emilii Krakowskiej i Andrzeja Iwińskiego, i "Czekając na Godota". Z czasów Katarzyny Deszcz na uwagę zasługuje "Skrzyneczka bez pudła". I na razie bardzo podobają mi się nasze sztuki: "Jabłko" i "Ożenek". W pamięć widzów zapadają zwykle te sztuki, które są nieco inne, ale hitem był bez wątpienia "Mayday", farsa która na scenie teatru częstochowskiego grana jest już od dziewięciu lat i zbliża się do trzechsetnego przedstawienia.

A Pan jako dyrektor? Co Pana różni od poprzedników, a co do nich upodabnia?

- Bardzo wiele mnie od nich różni, ponieważ jestem zupełnie innym człowiekiem. Poza tym obecnie w naszym teatrze istnieje podział na dyrektora naczelnego i artystycznego, a to już jest bardzo duża zmiana. Uważam, że dyrekcje następujące po sobie nie powinny odcinać się od poprzedników. Powinny uczyć się na ich doświadczeniach i wyciągać wnioski. Teatr jest sztuką przekazywania sobie "pałeczki". Wychowałem się w teatrze zawodowym Henryka Talara i Marka Perepeczko. Teraz bardzo dużo czerpię z ich pomysłów, obok wprowadzania własnych. Stąd też taka, a nie inna moja propozycja na dyrektora artystycznego, którego szukałem wśród aktorów. Teatr częstochowski, jako jedyny teatr instytucjonalny w mieście, musi realizować różnorodny repertuar i takie myślenie chyba najbardziej upodabnia mnie do linii programowej moich wielkich poprzedników. Taki repertuar budowali Gall, Kron, Bartosik, Talar, Perepeczko. Ważne przy tym jest, by swoją pracę wykonywać jak najrzetelniej. Nie ma znaczenia, czy robimy coś dla 60 osób w foyer, czy dla setek w dużej sali, zawsze robimy to z tym samym zaangażowaniem i starannością.

A jaki teatr Pan chciałby widzieć?

- Po prostu dobry. W ciągu ostatnich przynajmniej dwudziestu lat sporo jeżdżę i oglądam. Najpierw pisałem o teatrze, później w nim pracowałem. Nie mam szczególnych preferencji, bo widziałem mnóstwo świetnych przedstawień klasycznych i tyle samo klasycznych niedobrych. Widziałem wiele sztuk awangardowych, kontrowersyjnych, bardzo dobrych, widziałem wiele bulwersujących, lecz tandetnych. Tutaj nie ma reguły. Nie preferuję żadnego szczególnego rodzaju teatru. Odsłonięcie kurtyny dla pięknej scenografii i kostiumu nie ma sensu, jeśli postać ubrana w ten strój nie zagra. W teatrze liczy się rzetelność i przenikanie emocji. I albo te emocje są, albo nie. Forma, jaką się w tym celu przyjmie, może być różnorodna, ważne, żeby tychże emocji nie zabiła, żeby wszystkie elementy były po coś. Dla mnie najważniejszy jest teatr, który dostarcza mi jakiś wzruszeń. Mogą być one bardzo różne. Mogę płakać, śmiać się, wyjść zbulwersowany, zszokowany, obrażony. Wszystko to są struny wrażliwości. Jeśli ktoś potrafi trącić odpowiednio taką strunę, to przedstawienie procentuje, a jeśli nie, wychodzę znużony i zapominam. Marzę o teatrze, który będzie grał na takich strunach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji