Artykuły

Jestem szczęściarzem

- Od dwudziestu lat jestem aktorem. Po kolejnej wygranej z chorobą, udało mi się wrócić do pracy w teatrze i filmie. Czuję się człowiekiem szczęśliwym - mówi MARIUSZ SABINIEWICZ, aktor Teatru Nowego w Poznaniu.

Z poznańskim aktorem teatralnym i filmowym Mariuszem Sabiniewiczem [na zdjęciu] o jego powrocie do zdrowia i serialu" M jak Miłość" rozmawia Edyta Wasilewska:

Jak zaczął się dla pana Nowy Rok?

- 3 stycznia, po prawie rocznej przerwie, wróciłem na plan zdjęciowy serialu "M jak miłość". Przyznaję, że towarzyszyła mi pewna trema, ale spotkałem się z ogromną życzliwością całego zespołu. Tak więc rok 2007 zaczął się dla mnie dość sympatycznie.

Czy rola Norberta z "M jak miłość" jest panu szczególnie bliska? Jest to nie tylko bardzo popularna postać serialowa, ale też historia osoby borykającej się z chorobą.

- To prawda, że ma ona dla mnie wyjątkowe znaczenie. Jego losy w pewnym sensie splatają się z moimi problemami zdrowotnymi.

Często powtarza pan, że jest szczęściarzem. Czy ma pan na myśli tylko swoje osiągnięcia sceniczne, a może przede wszystkim walkę z chorobą, która zakończyła się sukcesem?

- Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego, to świadomie używam takiego sformułowania. Bardzo dużo pracowałem w teatrze: najpierw cztery lata w Polskim, a od szesnastu lat w Nowym. Uważam, że ktoś, kto wykonuje pracę, którą bardzo lubi i jeszcze może z tego się utrzymać, z pewnością jest szczęściarzem. Do tego po półrocznych kłopotach zdrowotnych udało mi się wrócić do pracy w teatrze. Jestem szczęśliwy i nie mógłbym o sobie powiedzieć inaczej.

Co zadecydowało o tym, że publicznie zaczął pan opowiadać o swojej chorobie?

- Choruję po raz drugi i już za pierwszym razem podjąłem taką decyzję, aby swoimi przeżyciami podzielić się z innymi. Mam poczucie, że dla ludzi chorych jest to być może pewien rodzaj terapii. Że można i trzeba walczyć z cierpieniem, bólem...

Od dwudziestu lat jestem aktorem. Po kolejnej wygranej z chorobą, udało mi się wrócić do pracy w teatrze i filmie. Czuję się człowiekiem szczęśliwym. Jeśli w ten sposób mogę innym jakoś pomóc przejść przez to piekielne doświadczenie, jakim jest choroba i dać choć cień nadziei, to naprawdę warto.

W Internecie znaleźć można wiele bardzo życzliwych komentarzy od ludzi, którzy wspierali Pana w tych trudnych chwilach.

- Tak, dostałem też bardzo dużo listów, które przynoszono mi jeszcze do szpitala. Tego typu wsparcie pomaga. Poczucie, że gdzieś są ludzi, których właściwie nie znam, a oni trzymają za mnie kciuki, są ze mną w jakiś sposób.

Czy znanemu aktorowi trudniej odnaleźć się w rzeczywistości szpitalnej?

- To miejsce uświadamia tzw. ludziom popularnym, że wszyscy jesteśmy równi wobec choroby. W szpitalu nie ma podziałów na osoby lepsze i gorsze. Ludziom popularnym wcale nie choruje się wygodniej. To prawda, że niektórzy dziwili się, widząc mnie na łóżku szpitalnym, ale jest to chyba naturalne, bo do tej pory oglądali mnie jedynie na ekranie. Jednak nie do końca byłem rozpoznawalny. Przez pół roku choroby wyglądałem zupełnie inaczej: ważyłem 20 kilogramów mniej, nie miałem włosów...

W chorobie relacje z innymi ludźmi nierzadko przechodzą próbę czasu. Zdarza się, że odwracają się od nas osoby, które dotychczas uważaliśmy za naszych przyjaciół.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Miałem wokół siebie rodzinę i bliskich przyjaciół. Jedynie tych, którzy chcieli mieć ze mną kontakt. Ale rozumiem ludzi, którzy zachowali postawę wyczekującą, czy bierną. W takiej sytuacji nie wszyscy wiedzą, jak się zachować. Ale uważam, że choroba ludzi bardziej do siebie zbliża, niż oddala.

W zawodzie aktora bardzo ważną rolę odrywa wygląd zewnętrzny. Czy trudno było pogodzić się ze zmianami fizycznymi, jakich pan doświadczył?

- Nauczyłem się z tym jakoś radzić. Mój wygląd skazał mnie na półroczną nieobecność w teatrze, serialu. Byłem bardzo słaby fizycznie, co wykluczało jakąkolwiek moją aktywność. Jest to dość dziwne uczucie, kiedy patrzyłem na siebie w lustrze po chemioterapii. Jakbym widział kogoś zupełnie innego. Ale człowiek ma już taką naturę, że ze wszystkim jest w stanie jakoś sobie poradzić i do wszystkiego się przyzwyczaić. Jest to cena, jaką trzeba zapłacić, aby się nie poddać.

Wyzdrowieć. Bardzo różnie zachowujemy się, kiedy dopada nas choroba. Zaprzeczamy, próbujemy ją obłaskawić, ale i tak najczęściej walczymy z nią. Co pan zrobił?

- Te trzy sposoby są mi bardzo bliskie, choć w dużym stopniu zależą od etapu choroby. Na początku wściekamy się na los, szukamy winy, tak naprawdę nie wiadomo w kim i gdzie. Jest to oczywiście bezsensowne, bo taki jest po prostu ludzki los. Choroba dotyka co roku tysiące ludzi w Polsce i ja byłem po prostu jednym z nich. To się przecież mogło zdarzyć każdemu. Szukanie winy jest niemądre. Lepiej nauczyć się radzić sobie w tych ciężkich chwilach, choć jesteśmy wtedy bardzo samotni. Nikt nie może nam pomóc. To pacjent musi znieść kroplówki, różne bolesne objawy towarzyszące chemioterapii. Pierwsze miesiące choroby są naprawdę bardzo dramatyczne. To też zależy od indywidualnego stopnia wrażliwości. Uważam się za człowieka wrażliwego, więc naprawdę było mi bardzo ciężko.

To był nawrót choroby. Czy łatwiej jest chorować drugi raz?

- O wiele trudniej. Nawroty są gorsze pod każdym względem, zarówno psychicznym, jaki samej choroby, która nierzadko przybiera przebieg o wiele bardziej agresywny, trudniejszy do leczenia.

Czy choroba zmieniła pana?

- Kiedy człowiek przez pół roku ma do czynienia z bólem, cierpieniem, ze śmiercią... do tego tak blisko, na wyciągnięcie ręki, to zaczyna zdawać sobie sprawę, że jedyną wartością, jaka jest mu potrzeba do życia jest zdrowie. Bo jak ono jest, to właściwie wiele rzeczy w życiu można zrobić. Gdy go nie ma, to nic nie jest już ważne. Ta hierarchia wartości sama się układa. Uświadomiłem sobie, że jednak to ja i moje zdrowie są najważniejsze. Dlatego w teatrze, na własne życzenie, gram zdecydowanie mniej. Przez dwadzieścia lat nie schodziłem ze sceny, więc taki dłuższy okres oddechu jest mi bardzo potrzebny.

Czy patrząc na siebie z perspektywy ostatnich lat zaczął pan inaczej traktować życie?

- Nie mam w sobie już takiego pędu czy apetytu na życie, który mi kiedyś towarzyszył. W tym miesiącu kończę 44 lata i jestem na takim etapie, że już o nic nie chcę się ścigać. Zrobiłem się łagodniejszy, bardziej wyrozumiały nie tylko dla innych, ale też dla samego siebie. Staram się żyć spokojnie, o wiele bardziej higienicznie. Nie mam większych planów zawodowych i jakoś nie jest mi z tego powodu specjalnie źle. Brałem nawet pod uwagę całkowite wycofanie się z zawodu, ale chyba jeszcze nie jestem na to gotowy. W głębi duszy czuję się aktorem i scena nadal mnie pociąga. Nie mogę powiedzieć, że marzę o jakichś wielkich zadaniach aktorskich, bo w moim przypadku byłoby to wręcz śmieszne.

Krzysztof Kolberger w swoim felietonie "Olśnienie" na łamach "Zwierciadła" napisał: "Dziś staram się dawać innym i brać od innych, ile tylko potrafię. Cieszę się każdą chwilą życia". Czy podpisałby się pan pod tą refleksją?

- Jak najbardziej. Próbuję żyć codziennością. Cieszę się dniem dzisiejszym, i ewentualnie jutrzejszym. Tym, co mam i staram się to jakoś smakować, chyba bardziej świadomie niż kiedyś. W mojej sytuacji nie wiem, co mnie czeka jutro, pojutrze... Żyję w ciągłym strachu, ale staram się o tym nie myśleć.

19 stycznia obchodzi pan imieniny, a 21 stycznia - urodziny. Czego możemy panu życzyć?

- Zdrowia. Może to banalne, ale wiem, co znaczy jego brak. Nie mam większych marzeń, bo byłoby to pewnym nadużyciem. Nadużyciem wobec losu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji