Artykuły

Na scenie świata

Niewielu mamy prozaików tej klasy, co Erwin Axer, choć w świadomości powszechnej jest on w pierwszym rzędzie świetnym reżyserem teatralnym - o książce Erwina Axera "Z pamięci" pisze Lektor w Tygodniku Powszechnym.

Dość dawno temu, około świąt Bożego Narodzenia - wspominał przed kilku laty autor - przyszedł do mnie pan Timoszewicz i oświadczył, że chce porozmawiać o Schillerze. Przy okazji opowiedziałem mu o kilku zdarzeniach z dalszej i bliższej przeszłości. Zauważyłem, że ukradkiem notuje na karteczkach moje słowa nie przeznaczone do publikacji. Przyszło mi wtedy na myśl, że to, co ciekawi Timoszewicza, może w szczęśliwym przypadku zaciekawić także parę innych osób. Porzuciłem pisywanie felietonów i zabrałem się do czegoś, co jest raczej krótkim opowiadaniem i z reguły opiera się na zasobach pamięci. Nie jest wytworem fantazji, ale też nie jest zbiorem wspomnień ani pamiętnikiem. Przekonałem się, że podobnie jak reżyser odkrywa w trakcie prób tajemnice autora i jego postaci, tak i ja w trakcie pisania odkrywam czasem sens wypadków, których byłem świadkiem lub uczestnikiem".

Pierwsza seria powstających od końca lat 70. "Ćwiczeń z pamięci" ukazała się w 1984 r., druga - w 1991, trzecia - w 1998, czwarta - w 2003. Teraz otrzymaliśmy wybór z całości, wydawca zaś postarał się o ładną oprawę graficzną, ze starannie dobranymi archiwalnymi zdjęciami. Książka ukazała się na niewiele tygodni przed 90. urodzinami autora, które obchodził w Nowy Rok. Warto po nią jednak sięgnąć nie tylko, a nawet nie przede wszystkim z powodu jubileuszu. Mówiąc krótko: niewielu mamy prozaików tej klasy, co Erwin Axer, choć w świadomości powszechnej jest on w pierwszym rzędzie świetnym reżyserem teatralnym.

Po wydaniu "Czwartych ćwiczeń z pamięci" pisałem tutaj, że układają się one w powieść, której nigdy u nas nie napisano: powieść w epizodach portretującą bohatera na rozległej scenie dwudziestowiecznego świata, konfrontującego z kolejnymi epokami i systemami. Teraz ta powieść stała się jeszcze zwięźlejsza i bardziej zwarta - a przy tym migawkowe zbliżenia podobne do dzieł mistrzów fotografii więcej odsłaniają prawdy danego czasu, niż by to uczyniła rozlewna narracja.

"Autor, pisząc, improwizował. Kapryśna pamięć podsuwała mu zmienne tematy - czytamy w odautorskiej nocie. - Wojna, teatr, niewola, dzieciństwo i młodość, wybitni ludzie spotkani po drodze, sławni pisarze, aktorzy, postaci anonimowe, ale ważne dla autora - to treść tej książki. Otwierający ją tekst nosi tytuł Ojciec, ostatni kończy się skokiem matki na tle nieba". Ten skok to wybuch euforycznej radości na widok syna, który powrócił z wojny, scena zamykająca tekst zatytułowany "Powrót 1945". Kilkadziesiąt stron wcześniej znajdziemy "Odwrót 1939", relację spisaną po Powstaniu Warszawskim, w niewoli, częściowo tylko drukowaną w 1945 r. w "Kuźnicy", po latach wydobytą z szuflady. Zaraz po "Odwrocie" - "Epizod z koloraturowym sopranem": Lwów zajęty przez Sowietów i Ewa Bandrowska-Turska, wielka śpiewaczka biorąca udział w koncercie-składance w Teatrze Wielkim, która za sprawą swego występu staje się na kilka minut "reprezentantem czegoś, co nie przeminęło z wrześniem trzydziestego dziewiątego roku". Ogniwa łańcucha opowieści łączą się wedle swobodnych praw pamięci, nie zaś chronologii. Jest to jednak właśnie łańcuch, czy może raczej szczególny rodzaj mozaiki, której każdy kamyk nie tylko współtworzy kompozycję, ale stanowi zarazem samodzielną całość.

"Krajem lat dziecinnych" jest dla Axera podwiedeński Baden. "Śniadanie jadano na werandzie. Otwarta, kamienna weranda, obrośnięta winem. Naokoło ogród. Zielony trawnik, białe ścieżki wysypane żwirem. Wielkie, stare drzewa orzechowe. Dalej ulica ze szpalerem świeżo posadzonych świerczków. Babcia pije kawę z kożuszkiem. Macza w kawie maślany rogalik albo ułamuje kawałek, smaruje masłem i pokrywa morelowym dżemem firmy Julius Meinl...". Świat bez skazy. Ale to się zmieni.

Zacytowany obrazek, noszący tytuł "Ah, les beaux jours!", parę tylko stron dzieli od "Żartu". Jest już rok 1937, dwudziestoletni student Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie otrzymuje od swego mistrza Leona Schillera polecenie, by zająć się "zagraniczną koleżanką". "Miałem ją odebrać w gabinecie dyrektora Solskiego, zaprowadzić do loży reprezentacyjnej, przed wojną w Narodowym były loże, a potem znowu odprowadzić do dyrekcji. To wszystko. Oczywiście towarzyszyć przez czas trwania spektaklu i udzielać wyjaśnień. Treści tłumaczyć nie trzeba, bo osoba sztukę [chodziło o "Fieska" Schillera, oczywiście Friedricha] zna. Jest aktorką".

Banalna anegdota? U Axera anegdot banalnych w ogóle nie ma, ale ta jest szczególnie wyrafinowana. Nie powiem, kim była wspomniana osoba, ani dlaczego w poleceniu Schillera autor dostrzegł po latach niezamierzony być może żart. Dodam tylko, że gdy idąc do teatru mijał Pałac Brühlowski, siedzibę Ministerstwa Spraw Zagranicznych, okna pałacu były jasno oświetlone. "Może dlatego, że podejmowano w tych dniach Wielkiego Łowczego, marszałka Rzeszy Hermanna Goringa".

Na stronie następnej znajdziemy "Pożegnanie z przyjacielem". Minęły cztery lata. "Po zdobyciu Lwowa przez Niemców lakierowałem wojskowe samochody w obozie pracy, który później zmieniono w obóz koncentracyjny. Z tych, którzy tam zostali, mało kto uszedł z życiem. Ocaliłem się, bo odszedłem, kiedy jeszcze można było odejść". Bohaterem jest tym razem pewien oficer SS z załogi obozu i jego ordynans, Żyd, a treść opowiastki ma pewien związek z oglądaną przez autora w dzieciństwie niemiecką ryciną, zatytułowaną właśnie "Pożegnanie z przyjacielem": leśniczy zabija na niej swego psa. To tylko niepełne dwie strony prozy maksymalnie oszczędnej i beznamiętnej, ale zapomnieć ich nie sposób.

Wiele miejsca zajmuje w tym tomie oczywiście wątek teatralny, nie tylko -jak w "Żarcie" - jako tło dla pokazania ironicznych grymasów historii. Są tu świetne portrety Schillera, Ireny Eichlerówny, Jana Kurnakowicza, Kazimierza Rudzkiego, Haliny Mikołajskiej, Tadeusza Fijewskiego, Tadeusza Łomnickiego, Gieorgija Towstonogowa i Friedricha Dürrenmatta, jest zapis spotkań z Bertoltem Brechtem i Maxem Frischem, zabawna opowieść o występie Mai Komorowskiej podczas jubileuszu wiedeńskiego Burgtheater i pouczająca relacja o pracy reżyserskiej nad "Marzycielami" Roberta Musila na tej sławnej scenie.

Skoro jednak zaczęliśmy od jubileuszu samego Erwina Axera, zatrzymajmy się na koniec przy historyjce, która pokazuje, że jego związek z teatrem - zwłaszcza zaś z wiedeńskim teatrem, z którym przez wiele lat był związany jako reżyser- sięga bardzo głęboko. "Matka miała już osiemdziesiąt kilka lat, gdy ni stąd, ni zowąd zaczęła opowiadać o tym, jak mnie urodziła. Piliśmy poranną kawę, niedzielną, więc niespieszną, za kuchennym oknem kołysała się ściana zieleni, a matka opowiadała o tym, jak 28 grudnia 1916 jechała fiakrem przez mglisty, zaśnieżony Wiedeń na przedstawienie Burgu. Dawano, jak mówiła, Ryszarda III. Matka była w dziewiątym miesiącu ciąży". Spotkany podczas antraktu kolega męża zapytał ją, jak w swoim stanie może oglądać takie okropności. Roześmiała się, ale w trakcie następnego aktu chwyciły ją bóle. Po przewiezieniu do kliniki ustąpiły, by powrócić w sylwestrowy wieczór. W noworoczny ranek było już po wszystkim.

"W dwa albo trzy miesiące po wysłuchaniu tej opowieści - ciągnie dalej autor - rozpocząłem próby w Burgu". Austriacki doradca, poproszony o sprawdzenie w archiwum, co grano 28 grudnia 1916, wrócił po niespełna godzinie z wiadomością: grano "Ryszarda II". Matka - komentuje Axer - omyliła się więc tylko o jedną pałeczkę. Niewiele, zważywszy że opuściła teatr przed końcem spektaklu". I konkluduje: "To zdarzenie dodało mi otuchy. Bywamy, jak widać, omylni, ale nie wszystko jest złudzeniem"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji