Artykuły

Śmiech na sali

"Klan" "Lokatorów" wyznaje "M jak miłość" "W Labiryncie" "Miasteczka". Po prostu "Samo życie" - o "Pół żartem, pół sercem" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Komedia w Warszawie pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Ken Ludwig jest obecnie jednym z najpopularniejszych west-endowych librecistów. Napisał m.in. nagrodzony Tony Awards musical "Crazy for you" w Polsce grany w Teatrze Roma. Jego ostatnią pracą jest sceniczna adaptacja "Trzech muszkieterów" święcąca triumfy na scenie Bristol Old Vic w Londynie. "Pół żartem pół sercem" to polskie tłumaczenie dramatu "Leading ladies", który oryginalnie odnosi się do najważniejszych artystek w teatrze, w przekładzie przenosi nas w świat najlepszych komedii amerykańskich złotych lat 40. i 50.

Marcin Sławiński reżyserował prapremierę "Pół żartem" w łódzkim Teatrze Powszechnym w 2002 r. Teraz dramat i twórca zagościli na deskach stołecznej Komedii. Specyfika miejsca determinuje charakter spektaklu. W zamierzeniu miała to być sympatyczna farsa. W efekcie zobaczyliśmy tandetną słabość aktorską i reżyserską, przy dźwiękach swingu z lat 50. Z uwagi na to ostatnie, na twarzach widzów gościł uśmiech i choćby dlatego można nazwać ten spektakl miłą bombonierką. Ładna, słodka, ale co za dużo, to nie zdrowo.

Leo Clark (Jan Jankowski) i Johnny Gable (Waldemar Błaszczyk), chociaż wspólnie tworzą świetnego aktora, sami są raczej drugorzędni. Występują w prowincjonalnych miastach amerykańskiej Północy. Z finansowych kłopotów ma ich wybawić rychły spadek po stojącej nad grobem krewnej (doskonale zakamuflowana Agnieszka Kotulanka). Problem tkwi w tym, że ciotka jest krewną dwu intensywnie poszukiwanych obecnie przez rodzinę kobiet. Dla miliona dolarów na głowę, postanawiają więc odegrać role swojego życia i pojawić się jako Maxim i Stefanie w domu staruszki. Tam zastają jeszcze kilka innych osób dybiących na pieniądze - świetnie oddanego doktora od siedmiu boleści (Andrzej Blumenfeld), jego przylizanego, na końcu porzuconego, ale szlachetnego syna Bobby'ego (Michał Lesień) i sztywnego, pryncypialnego do bólu, wykiwanego pastora Duddleya (Adam Biedrzycki).

Przede wszystkim zaś, dwie piękne kobiety - pełną gracji Meg (Agnieszka Warchulska) i naiwną pin-up girl Audrey (Joanna Koroniewska). Na tej bazie rozwija się akcja, wiele czerpiąca ze sprawdzonej farsy teatralnej "Ciotka Karola" Brandona Thomasa, zmierzając wprost do szczęśliwego finału.

Między prologiem, który rozgrywa się na podrzędnej teatralnej scenie z dekoracjami do "Hamleta", jedną mikro-kolumienką na środku i czaszką Yorrika, a finałem w mieszczańskim amerykańskim liliowo-różowym salonie, mamy do czynienia z filmem dźwiękowym z napisami. Pojawia się jeszcze przedział w pociągu z ruchomym widokiem za oknem i chyboczącym się na wietrze ptakiem na patyku.

Na scenie kwitnie kwiat polskiej sztuki serialowej, prezentujący umiejętności zdobyte przed kamerą. Ale czego więcej, prócz miejscami nieznośnej, liczącej na dubel, szarży można się spodziewać? Zamysł reżysera oparto przecież na chwytach stosowanych w slapstickowych komediach z lądowaniem twarzą w torcie, otwieraniem drzwi babcią na wózku, podcinaniem drabiny, kiedy ktoś na niej stoi, uwodzeniem mężczyzn przebranych za kobiety. Wszystko to przetykane projekcją rysunków - didaskaliów, w stylu lat 50. Całkiem ładny kalendarz można byłoby wydać.

Agnieszka Warchulska próbuje być podobna do arystokratycznej Grace Kelly w "High society" (reż. Charles Walters). Nawet jej błękitne suknie wzorowane są do pewnego stopnia na tych, filmowych. Jan Jankowski jest bladym skrzyżowaniem Humpreya Bogarta i Billa Crossby'ego. Chyba, że biega w złotej taftowej sukience i blond peruce z lat 20., przypominając pastisz klasycznego symbolu seksu - Mae West. Wspólnie zaś, para ma być jak Fred Astaire i Ginger Rogers. Szczególnie w scenie romantycznego tańca przy świetle księżyca, kiedy z nieba spadają gwiazdy, a na scenie ląduje brokat.

Joanna Koroniewska z wdzięku Marylin Monroe ma tylko sukienkę występującą w "Słomianym wdowcu" (reż. Billy Wilder) i kamuflującą blond perukę. Wciśnięty na siłę cytat z tego filmu (bo w dramacie mamy próbę "Wieczoru trzech króli"), dodatkowo obnaża mikrość kopii. Przez dziesięć sekund spięta aktorka popiskuje i walczy z fruwającą sukienką stojąc nad wyciągniętym dosłownie zza kulis biurowym wiatrakiem. Seksapil, nie ma co! No chyba, że Audrey ma na sobie różowy, większość odkrywający, komplecik i wrotki, z którymi sobie uroczo nie radzi.

Waldemar Błaszczyk jest początkowo nieprzekonanym, rozsądnym w szarym sweterku, później namówioną, przysadzistą w sukience z piórkami, ostatecznie Burtem Reynoldsem z "Mistrz kierownicy ucieka" (reż. Hal Needham). Kotulanka ma w sobie coś ze strasznej ciotuni w "Arszeniku i starych koronkach" (reż. Frank Capra). Michał Lesień z kowbojską sznurówką na szyi jest żywcem wyjęty z "Oklahomy" (reż. Fred Zinneman) Mamy więc klasykę filmu i najlepszych gwarantujących wysoki poziom artystyczny reżyserów. A gdzie w tym teatr?

Jedynie Andrzej Blumenfeld i Andrzej Biedrzycki sięgnęli po środki z teatralnej bulwarówki i bez zgrzytów zmieścili się w konwencji. Szkoda, że tylko tyle zostało z dobrej teatralności w tym spektaklu.

Smutno się robi, kiedy widać, że prawdziwa siła komiczna dramatu pozostaje zakryta. Większość cytatów z Szekspira przechodzi bez echa. Nawiązania do "Wieczoru Trzech króli", którego prezentację przygotowują bohaterowie, schodzą na plan daleko dalszy niż ograne i przewidywalne dowcipy.

Jednak, wbrew temu, co mówi Leo Clark, a zaprezentowali prawie wszyscy aktorzy, w teatrze chodzi o coś więcej niż nauczenie się tekstu i nie wpadanie na meble. Co z tego, że Błaszczyk z Lesieniem odtańczyli boogie-woogie i żywi dobrnęli do końca, a wszyscy (włącznie z Kotulanką, która cały spektakl siedzi na wózku i okłada laską przysadzistą pielęgniarkę) doskonale się zsynchronizowali w trzech okrążeniach wielkiej pogoni przez scenę? Przecież w komedii nie chodzi o to, żeby ludzie się śmiali, tylko, żeby im się podobało. Aby ten cel osiągnąć, trzeba podejść do sprawy bardzo poważnie. Śmiać się mają widzowie. Twórcy muszą pracować. Inaczej słychać tani poklask zamiast braw i pusty śmiech na sali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji