Artykuły

Rewolucja mini

"Ça ira" w reż. Janusza Józefowicza w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jolanta Brózda w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Przeniesienie opery Rogera Watersa z pleneru pod dach poznańskiego Teatru Wielkiego obnażyło niestety boleśnie płycizny muzyki i libretta.

Kompozytor Roger Waters-były lider Pink Floyd, światowa prapremiera sceniczna jego opery "Ça ira", konwencja plenerowego widowiska z rozmachem, zwieńczenie obchodów 50 rocznicy Poznańskiego Czerwca'56 - te okoliczności przyciągnęły uwagę ogólnopolskich mediów do naszego miasta. Jednak widowisko, które miało miejsce 25 sierpnia na MTP, było póki co wydarzeniem jednorazowym, okolicznościowym. Teatr Wielki-główna siła wykonawcza spektaklu, wystawił zatem "Ça ira" na swojej scenie.

Wśród zarzutów, jakie dotąd krytycy stawiali dziełu Watersa, powtarzały się takie jak płytkość, zbytni patos muzyki i pompatyczność libretta traktującego o wydarzeniach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, które służą za pretekst do rozważań o wolności, równości, prawach człowieka. Mam wrażenie, że konwencja plenerowej inscenizacji te wady skutecznie przysłaniała: światła, projekcje multimedialne na wielkim ekranie, kolory, fajerwerki, tłum wykonawców, akrobacje cyrkowe. Ważną rolę odegrała pewnie u widzów świadomość uczestniczenia w niepowtarzalnym, uświęconym historyczną rocznicą wydarzeniu.

W teatrze zobaczyliśmy w zasadzie miniaturę tego, co w plenerze. I siłą rzeczy to, co robiło wrażenie wielkością, rozmachem, w wersji pomniejszonej, stłoczonej na niewielkiej przestrzeni, miało odpowiednio mniejszą moc ekspresyjnego "rażenia". Mimo bogactwa kostiumów, środków scenicznych, choreografii, spektakl oglądało się jak szereg nużących, nasyconych patosem i pustymi hasłami "żywych obrazów". Podsycanie emocji zbyt licznymi dokumentalnymi zdjęciami z egzekucji było dla mnie zabiegiem przekraczającym granice dobrego smaku. Dynamicznie zagrana i bodaj najciekawsza muzycznie scena z niewolnikami to jeden z kilku zaledwie fragmentów spektaklu wartych zapamiętania.

Czasem bywa, że wykonawcy potrafią uratować swoim kunsztem nawet zły utwór. W Poznaniu aż takich mistrzów nie było, z wyjątkiem zawsze niezawodnego chóru operowego, a spośród solistów może Barbary Gutaj śpiewającej partię Marii Marianny. W sumie była to niezła artystyczna robota, szkoda tylko że wykonana w imię sprawy o wątpliwej wartości artystycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji