Artykuły

Prasa rosyjska po występach "Kruma" w Moskwie

Sztuka Hanocha Levina w inscenizacji Warlikowskiego brzmi bardzo po czechowowsku - odgłosy prasy rosyjskiej o występach "Kruma" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Centrum im. Wsiewołoda Meyerholda w Moskwie.

Życie jest gdzieś tam

Przywieźć spektakle Warlikowskiego do Rosji jest bardzo trudno, bo drogo. Wcześniej tylko raz się to udało: kilka lat temu na festiwalu "Bałtijskij Dom" w Petersburgu można było zobaczyć "Oczyszczonych" według sztuki Sarah Kane. [] Tym razem Warlikowski przyjechał do Moskwy, a w sali można było zobaczyć petersburżan, którzy specjalnie przyjechali do stolicy na to wydarzenie. []

Sztuka Hanocha Levina w inscenizacji Warlikowskiego brzmi bardzo po czechowowsku. Wyobcowani bohaterowie są okrutni wobec siebie w dążeniu do tego, by choć raz gdzieś i coś w życiu przeżyć naprawdę i wypowiedzieć słowa prawdy. Przyczynić cierpienia drugiemu człowiekowi - i w ten sposób obronić prawo do realności własnej egzystencji.

Tutaj ważny jest też czechowowski temat czasu - osobistego czasu człowieka, który nie istnieje w zgodzie z czasem historycznym. Rozmowy o życiu, zakładającym pamięć o śmierci. []

W zbliżeniu z Czechowem sprzyja też muzyka Pawła Mykietyna. Brzmi, jak zdarta płyta, która wciąż zaskakuje i zatrzymuje się, gra trochę jakby na siłę. Tak samo obojętnie wdzierają się do naszych uszu wiszące na suficie wentylatory, z hałasem rozrzedzające duszne, zatęchłe powietrze. Spektakl trwa trzy godziny bez przerwy - taki był zamysł. Czas odczuwa się tu fizycznie, jak ciągnącą się substancję. Ta lepkość, ciągliwość otacza widza, ale nie usypia - jest zbyt strasznie. Niebezpiecznie.

Olga Roginskaja, "Russkij żurnał", 11. 12. 2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

***

Out of Joint. Zapiski podróżnika

Jedynym spektaklem w całym programie podróży studyjnej po polskich teatrach [organizowanej w grudniu 2005 roku przez Instytut Teatralny w Warszawie], który wychodzi poza granice wszelkich określeń jest "Krum". Reżyser Krzysztof Warlikowski, lider średniego pokolenia w polskim teatrze, najbardziej znany i pożądany w Zachodniej Europie zrealizował swój najwspanialszy, niezwykle mądry spektakl, który jest fantastyczną, wyrazistą, współczesną, witalną, pełną metafizyki kontynuacją teatru Krystiana Lupy.

Wystawił sztukę współczesnego izraelskiego pisarza Hanocha Levina, którego fabuły, postaci, neurozy, wzloty i lęki są rodem ze starego żydowskiego Kazimierza w Krakowie. Trzy godziny niekończącej się medytacji, snów, lunatykowania. Tylko nie ma tu żadnej metafizyki. U podstaw spektaklu stoją niezwykle zmysłowe doświadczenia, doświadczenie porażki, bólu, straty, tęsknoty, leku przed śmiercią. Doświadczenie nieudacznika, poświęcającego całe swoje życie na to, żeby pogodzić się z niepowodzeniem, który w końcu dochodzi do tego, że pogodzenie się jest niemożliwe. Szorstkość, surowość Czechowa, wrażliwość Fassbindera, wykwintność i metafizyka Lupy - co jeszcze dodać do tego koktajlu?

Nigdy niczego podobnego nie widziałam. [] Niewiarygodny, czarny i gorzki, głęboko ambiwalentny humor żyje w każdej ze scen spektaklu. Właśnie na granicy niemożliwości życia, jego oczekiwania, trudu przygotowania do niego - na tej granicy pulsuje cały spektakl Warlikowskiego. To życie może się w końcu nie zacząć, albo zacząć tam - za progiem teatru. Głęboka, niepokojąca swoją prawdziwością, paradoksem gra aktorów - to prawdziwa uczta dla widza. Patrząc na spektakl z radością pomyślałam: "Jeszcze Polska nie zginęła!"

Alona Karas'"Dom Aktora", styczeń 2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

***

Teatr młodopolaków. Uwagi Pawła Rudniewa po podróży studyjnej po polskich teatrach

W wieku czterdziestu czterech lat Krzysztof Warlikowski posiada już status nauczyciela, lidera młodego polskiego teatru. On fantastycznie pracuje ze współczesną dramaturgią, ale w swoich potężnych inscenizacjach jest zadziwiająco oddany czechowowsko-mchatowskiemu modelowi teatru z jego ogromnym zaufaniem do zespołu aktorskiego. [] "Krum" Warlikowskiego zrealizowany jest tak drobiazgowo i naturalistycznie, że nawet czysty ekscentryzm wyglądaj tutaj jak sama rzeczywistość, zgodnie z czechowowskim kanonem dramaturgicznym - kiedy dramat rodzi się z nieprzeniknionej, prawdziwej bezczynności, zwykłe zajęcia przypominają jakiś codzienny powtarzalny rytuał, a tragiczne losy śmiesznych i podłych ludzi wyglądają na tyle niedorzecznie, że komediowy pierwiastek balansuje na granicy cynizmu. I jeden raz Warlikowski tę granicę przekroczy - scena, o której za chwilę opowiem, w istocie powinna wejść do podręczników teatru jako barbarzyńskie, ale jednocześnie pociągające zburzenie iluzji teatralnej.

Chodzi o pośmiertną scenę, która niszczy wszelkie nadzieje na moralną autoanalizę. Ślicznotka Truda, powiedziałbym, dość po chamsku odsuwa urnę z prochami Tugati na brzeg stołu. Po chwili szary proch z urny zostaje wysypany wprost na stół i jak na urodzinach wszyscy zdmuchują popiół - wprost na widownię. Wzbity w powietrze proch łamie czwartą ścianę, którą tak misternie budowano przez cały spektakl - i osiada na ubraniach widzów w pierwszych rzędach. Ten gest reżyserski jest na granicy faulu, za który Warlikowskiemu należy się laur cynicznego i bezlitosnego wobec uczuć publiczności chuligana, ale też korona teatralnego geniusza-relatywisty, burzącego zasady sztuki w imię jej triumfu. Takiego otwartego publicznego szyderstwa z tematu śmierci, uważam, sztuka nie znała od czasów Byrona i Schelley'a, którzy woleli pić wino z prawdziwych czaszek.

Pawieł Rudniew, "Nowyj Mir", marzec 2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

***

Szokoterapia we własnym domu

"Krum" Krzysztofa Warlikowskiego w Centrum im. Wsiewołoda Meyerholda.

[] Czasem Warlikowski włącza światło podczas spektakli, które są zwykle długie i bez antraktów, i wraz z artystami podgląda widzów - przyłapuje ich na spontanicznych emocjach, budzących się w trakcie oglądania spektaklu. Nawet osoby znające jego zasady nie zdążają się przygotować, bo nie wiedzą, kiedy to się stanie i ich łzy, zaskoczenie czy gniew będą widoczne dla innych i dla reżysera. To dosłownie jakby jakaś rekonstrukcja antycznego teatru, kiedy Dionizos siedział w orchestrze. Wzajemna kontrola stanu psychicznego widzów i aktorów to znacząca część teatru Warlikowskiego.

[]

Jak na razie Polska znosi terapię swojego Sokratesa, który zajmuje się nie sprawami państwowymi, nie ocaleniem dusz, tylko aktualnym teatrem, do którego chodzi młodzież. Wokół Sokratesa też zbierała się młodzież. I o śmierci Warlikowski wypowiada się całkiem optymistycznie, w duchu Sokratesa: po co bać się tego, o czym w zasadzie nie wiemy, czy to dobre, czy złe. A na przykład życie jest absolutnie ohydne, dokładnie jak życie bohaterów :Kruma".

[]

Chodzą słuchy, że na te dwudniowe występy najlepszego polskiego teatru wydano cały budżet, czyli można było za te pieniądze zorganizować całkiem spory festiwal, ale prawdą jest też to, że nie potrzeba nam więcej festiwali do końca roku, tym bardziej, że wokół fantastycznego jednorazowego wydarzenia zakłębiło się i tak więcej myśli.

Jekatierina Bielajewa, "Gazieta Kultura" nr 49, 14-20.12. 2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

***

Trzy godziny z nieudacznikiem

Kultowy polski reżyser Krzysztof Warlikowski zrealizował spektakl-poznanie.

[] Fantastyczni polscy aktorzy dobrze czują stylistykę autora: ani jednej fałszywej nuty, ani jednego zacięcia, zachwiania rytmu, świetne wyczucie partnera i absolutna odwaga w wykonywaniu wszelkich - nawet najbardziej ryzykownych zadań. Oni cudownie tańczą, śpiewają, nie boją się zadań na granicy histerii i dokładnie zatrzymują się tam, gdzie naturalistyczna wiarygodność wychodzi poza ramy sztuki.

"Trudne dziecko polskiego teatru" Krzysztof Warlikowski demonstruje w "Krumie" najwyższy stopień kultury reżyserskiej. To, jak w tym spektaklu działa światło, dźwięk, migający ekran, wiszący nad sceną - to przedmiot zawiści i pożądania. W spektaklu jest ogromna ilość dobranych i wzbudzających dreszcz chwytów, pomysłów. Przed operacją do nieuleczalnie chorego przychodzi fryzjer. Ruch maszynki i przed naszymi oczami ukazuje się łysa głowa (aktorowi niezauważalnie zdjęto kędzierzawą perukę).

Albo zwracając się do publiczności, Krum prosi o wyjście na scenę szczęśliwej pary - jego przyjaciel chce się przed śmiercią sfotografować z taką parą. Po dłuższej chwili znajdują się "szczęśliwcy". A pozostali widzowie zastanawiają się: czy są szczęśliwi ze swoją połówką? Rzadko spotyka się spektakle skierowane na tak bezpośredni kontakt z widownią i tak bezkompromisowo dążące do tego, by "skierować wzrok źrenicami w stronę duszy" i najważniejsze - czyniące to z taką przekonującą szczerością i siłą.

Olga Jegoszyna, "Nowyje izwiestija", 12.12.2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

***

Życie bez antraktu

Krzysztof Warlikowski przywiózł do Moskwy spektakl "Krum".

Centrum imienia Meyerholda postanowiło zapoczątkować nową tradycję - coroczne Spotkania Meyerholdowskie. Idea wspaniała: zapraszać do siebie raz w roku jakiegoś wielkiego europejskiego reżysera, uhonorować go jak najlepiej i pokazać Moskwie spektakle tego człowieka - na żywo i na wideo. Ogromnie cieszy fakt, że na pierwsze Spotkania Meyerholdowskie wybrano absolutnie godnego bohatera.

[] Potworny szary świat przemienił się w polskim "Krumie" tylko raz, kiedy dwóch niezbyt mądrych mężczyzn i dwie niezbyt piękne kobiety wybiorą się na jakiś film do kina. Srebrna kula (którą, tak w ogóle, teraz w teatrze wykorzystuje niemal każdy, ale Warlikowski swoimi efektami specjalnymi umiał osiągnąć jakieś fantastyczne i niebanalne rezultaty) rozjaśnia wszystkie zakamarki teatru i Krum powie do publiczności coś o dwóch godzinach prawdy pośród oceanu fałszu, którym jest tak zwane "prawdziwe życie". "Krum" Warlikowskiego - to, uważam, kilka godzin scenicznej prawdy. Dla której nawet brak antraktu spokojnie można wytrzymać.

Gleb Sitkowskij, "Gazieta" 11.12.2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska).

***

Teatr rozluźnionej przepony. Myśli na temat kijowskich i moskiewskich festiwali

Kiedy kijowscy ludzie teatru, krytycy, recenzenci zdobywają podstawy "współczesnego teatru" takie, jakimi je przedstawia Andriej Żołdak, moskiewska publiczność ogląda spektakle współczesnych europejskich reżyserów. Prócz tego, że w rosyjskiej stolicy już ósmy rok z rzędu odbył się festiwal NET (Nowy Europejski Teatr), to Centrum Meyerholda postanowiło wprowadzić w życie program "Szkoły teatralne". []

Niestety jak na razie do ukraińskiej stolicy nie ma kto przywozić sztuki teatralnej najwyższej klasy. Moskwianie dzięki festiwalowi NET mieli już jakieś pojęcie o procesie teatralnym w Europie. Ale prócz festiwali, w stolicy Rosji są ludzie, którzy dostarczają swoim rodakom sztukę z najwyższej półki. Na przykład, Walerij Fokin, który zorganizował w Centrum im. Meyerholda coroczne Spotkania Meyerholdowskie. Pierwszy w programie znalazł się Krzysztof Warlikowski, polski reżyser nowego pokolenia teatralnego. Nie zadowalając się studiowaniem historii, filozofii i literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim (Kraków), Warlikowski kontynuował naukę w Sorbonie, odbył staż u Petera Brooka, a po powrocie do kraju ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Myślę, że właśnie dzięki zdobytej na uniwersytetach wiedzy i kulturze, uczeń Krystiana Lupy w swoich poszukiwaniach nowych form teatralnych mógł pozostać bardzo szczery i bardzo ludzki. W każdym razie, po pokazie w Moskwie spektaklu "Krum" według Hanocha Levina, takie napawające lękiem z powodu utożsamiania ich z Żołdakiem pojęcia, jak "ideolog teatru", "rewolucjonista teatralny", "awangardysta", "prowokator estetyczny" przestają być synonimami etycznego i estetycznego terroru. []

Jeśli nieskomplikowana fabuła tej sztuki nie zachwyciła naszych tłumaczy (a za nimi i reżyserów), to tylko dlatego, że oni zapomnieli o jednej oczywistej, ale jednocześnie trudnej do wprowadzenia w życie zasadzie. O autentycznej nowości wszelkiego dzieła sztuki świadczy przede wszystkim nie nietypowa, szokująca nas forma, którą terroryzuje publiczność nasz domorosły awangardysta, a sens, treść, emocje, głęboko przeżyte najpierw przez artystę, a za nim i przez widzów. Warlikowski tę prawdę posiadł.

W "Krumie" najważniejsi są aktorzy, co samo z siebie trudno zestawić z panującym u nas wyobrażeniem o awangardzie teatralnej. []

Obejść się bez wulgaryzmów, opowiadając o życiu nie książąt i księżniczek, i nawet nie budowniczych komunizmu, a zwykłych współczesnych ludzi, głównie bardzo nieszczęśliwych ludzi, wydaje się naprawdę dziś nie możliwe. Ale żeby wulgaryzmy nie raziły, a od całego pokazanego na scenie potwornego bagna życia nie zemdliło, trzeba umieć przetopić całe życiowe śmietnisko w sztukę. Krzysztof Warlikowski i ukochani przez niego aktorzy, jak sam ich przedstawił w Moskwie, robią to rewelacyjnie. Wiedząc o tym swoim talencie porywania publiczności niezwykle prawdziwymi, głębokimi i jednocześnie przemyślanymi i estetycznie przeobrażonymi przeżyciami, reżyser i aktorzy odważyli się trzymać publiczność w sali trzy godziny bez antraktu. []

Spektakl wprowadza widza w trans współprzeżywania cudzego, ale tak każdemu z nas znajomego życia, nie tylko dzięki grze aktorów. Grze, oszałamiającej widza jakąś zwierzęcą organicznością i rzadką ludzką szczerością i głębią. Grze, strzelającej w dziesiątkę każdym emocjonalnym i plastycznym ruchem wykonawców. Doprowadzony niemal do poziomu tragedii dramat obyczajowy małego, błądzącego człowieka działa na nas również dzięki muzyce - w tych nostalgicznych, rozpoznawalnych rytmach i melodiach, których taneczny wigor jakby zjechała, zniszczyła stara igła, kurz i czas, w melancholijnych dźwiękach zmęczonego fortepianu, słychać nieodwracalność losu, który wszystkich sprowadza do jednego mianownika - do śmierci. Śmierć, tak jak została przedstawiona w "Krumie", straszna nie jest sama z siebie, tylko poprzez przychodzącą wraz z nią świadomością bezużyteczności, podłości, głupoty przeżytego życia.

Nie wiem, jak sobie werbalizowali treść swojej pracy reżyser i aktorzy, ale na moje oko, oni namacali bolesny, chory nerw dramatu ludzkiego istnienia. A jego imię - zawiść. Będąc motorem technokratycznego progresu, zawiść jednocześnie jest przyczyną wszystkich naszych nieszczęść. Żaden z bohaterów nie chce przyjąć tego, co zgotował mu los. Wszyscy chcą żyć cudzym, jak im się wydaje, szczęśliwym życiem. Mieszkać w innym kraju, mieć cudze kobiety, cudze szczęście, cudzą urodę, cudze pieniądze, cudzą sławę i sukces. Wszyscy ci ludzie są nieszczęśliwi nie dlatego, że w ich życiu nie ma niczego, bez czego nie dadzą sobie rady. Są nieszczęśliwi z powodu gwałtownego sprzeciwu wobec nieubłaganych zasad tego świata, z powodu niezgody na to, co przygotował im los, ich karma. Nieszczęśliwi tutaj są nie tylko sieroty i biedacy. [] Jedyne, czego nikt w tym spektaklu nie posiada to miłość. A jak sami rozumiecie, nie może jej być tam, gdzie wszystkim steruje zawiść.

Kiedy człowiek uświadomi sobie tę prawdę, która jakby nie było, silnie wiąże się z naszym ukraińskim życiem, na "Krumie" już w połowie spektaklu przepona stopniowo zaczyna się rozluźniać. Jeśli na spektaklu ktoś poczuje potrzebę popłakania nie tylko nad swoim, ale i cudzym losem, to jest to dobry znak, że teatr zajmuje się tym, co mu przypisane.

Wadim Dyszkant, Gazeta "Dień", Kijów, Nr 224, 21. 12. 2006 (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji