Artykuły

Wieczór debiutantów

Nie trzeba angażować gwiazd, by spektakl okazał się sukcesem - o "Rent" w reż. Ingmara Villqista w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Na taki spektakl w Teatrze Rozrywki [na zdjęciu] czekałam od dwóch lat, czyli od ostatniej udanej premiery, jaką był "Krzyk" według Jacka Kaczmarskiego. Oto jest: musical "Rent" autorstwa Jonathana Larsona w reżyserii Ingmara Villqista. Przedstawienie oczarowuje od pierwszej minuty i w tym oczarowaniu widz tkwi aż do ostatniego taktu.

Historia Larsona to opowieść o ósemce przyjaciół, stanowiących swoistą, nowojorską bohemę. Jednak oprócz miłości do sztuki, łączy ich bieda i... AIDS. Towarzystwo jest barwne: filmowiec, striptizerka, lesbijki, drag queen, muzyk rockowy; większość z nich miała lub ma częste kontakty z narkotykami. Radości z resztek życia, które im pozostały, nie może odebrać im nawet czająca się w półmroku śmierć. Czająca się bardzo dosłownie - towarzyszy postaciom od samego początku. Najpierw pojawia się w osobie choreografki Katarzyny Aleksander-Kmieć, która tylko się przygląda, jednak już za chwilę na scenie pojawi się osiem jej pomocnic ubranych w czarne garnitury. Wszystkie razem, w tańcu, będą bez ustanku przypominały bohaterom o ich nieuniknionym losie. Katarzyna Aleksander-Kmieć po raz kolejny w swojej karierze stworzyła genialną choreografię, za którą może się spodziewać kolejnej Złotej Maski. Układy taneczne jej autorstwa zachwycają dynamiką - prostotą z jednej strony i fantazją z drugiej. Ilustrują akcję w sposób tak doskonały, że z powodzeniem same mogłyby stanowić narrację spektaklu.

Nie mniejsze uznanie należy się reżyserowi spektaklu, Ingmarowi Villqistowi, tym bardziej, że spektakl "Rent" to jego debiut w repertuarze musicalowym. Pierwszym przyczynkiem do sukcesu jest dobór obsady: nie ma tu ani jednej źle obsadzonej roli. Spektakl stoi na wysokim poziomie zarówno wokalnym, jak i aktorskim. We współpracy z aktorami udało się Villqistowi stworzyć osiem wyrazistych postaci. Każda z nich jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, zagrana w sposób świadomy i dojrzały (niezależnie od doświadczenia scenicznego artystów). Efektem jest spektakl, w którym widać zamysł reżysera, jego artyzm i odautorskie piętno. W "Rencie" trudno doszukać się reżyserskiej niekonsekwencji, dłużyzn, czy zbędnych scen. Villqist po raz kolejny udowodnił, że potrafi świetnie reżyserować nie tylko swoje sztuki.

Taki spektakularny sukces nie byłby możliwy, gdyby nie aktorzy. Najjaśniej na firmamencie błyszczą dwie panie: genialna Anna Sroka (Maureen) i niezwykle wyrazista Mimi, postać wykreowana przez Alonę Szostak. To one zdominowały spektakl swą ekspresyjną i przejmującą grą. Zaprezentowały świetny pokaz tak ostatnio rzadkiego w polskim teatrze "grania z trzewi". Ponadto, z pomocą śpiewu, częstokroć doprowadzają widzów do łez. Jakby tego było mało, Anna Sroka dowiodła także swoich umiejętności komediowych. Wśród panów prym wiedzie Jakub Lewandowski, odtwórca postaci uroczego transwestyty Angela. Jest to fakt tym bardziej wart odnotowania, jeśli weźmie się pod uwagę, że "Rent" był aktorskim i wokalnym debiutem tancerza. I choć jego umiejętności wokalne pozostawiają wiele do życzenia, to jednak gra aktorska pozostawia niezatarte wrażenie. Pozytywnym zaskoczeniem okazała się także kreacja Dominika Koralewskiego w roli homoseksualisty Collinsa. Dotychczas grywał on postaci o mało skomplikowanym charakterze, jednak tutaj pokazał paletę swoich możliwości - z jednej strony artysta o rockowym zacięciu, z drugiej mężczyzna, który nie boi się płakać po śmierci partnera. Dużą zasługą Koralewskiego jest przełamanie wizerunku kobiecego geja; homoseksualizm Collinsa nie odbiera mu atutów męskości. Na uwagę zasługuję także postać kloszardki w wykonaniu Małgorzaty Gadeckiej - postać, która, do tego ponurego świata narkotyków, wiecznego braku pieniędzy i śmierci, wprowadza odrobinę uśmiechu.

Całości dopełnia scenografia Pawła Dobrzyckiego (współpraca - Marceli Sławiński) oraz kostiumy Julii Kornackiej, która ubrała artystów w stroje na wskroś współczesne, barwne i niepokojące. Dobrzycki pogłębił przestrzeń sceny, włączając w jej obszar pierwsze rzędy widowni. Dekoracja bardzo umowna - horyzont okryty barwnym graffiti, kilka starych latarni, dwa podesty, coś na kształt mostu. Z pomocą tych prostych znaków na scenie ożyła wielka metropolia. Wspomniane podesty raz stają się stołem, innym razem łóżkiem, grobem lub po prostu parkietem do tańca. Świetnym rozwiązaniem okazało się użycie ruchomych zastawek, które raz po raz tworzyły na scenie przestrzeń mieszkania nowojorskiej bohemy. Jedynym zarzutem, jaki można postawić scenografii autorstwa Dobrzyckiego, jest rzucające się w oczy podobieństwo konkretnych rozwiązań scenicznych do tych, zrealizowanych już przez scenografa w spektaklu "Trainspotting" w Teatrze Śląskim.

Dzięki "Rent" Teatr Rozrywki stał się miejscem kilku debiutów, a co najważniejsze - były to debiuty udane. Oznaczałoby to, iż nie trzeba angażować gwiazd Teatru Rozrywki, aby spektakl okazał się sukcesem. Teraz należy mieć tylko nadzieję, że debiutanci nie osiądą na laurach, a kolejne premiery Teatru Rozrywki nie obniżą poziomu narzuconego przez realizację Ingmara Villqista.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji