Artykuły

Wszystko znienawidziłem w swoim kraju

- Myślę, że moim największym mistrzem było to zderzenie między Zachodem i Wschodem. Ubóstwo Wschodu i jego wielki duch, już zdegenerowany, a z drugiej strony - Zachód, który pozbawiony był tego ducha, gdzie ludzie nie chodzą do teatru, żeby znaleźć odpowiedzi na wielkie problemy. Mam wrażenie, że w tym zderzeniu Zachodu ze Wschodem jest jakaś prawda o nas, o Polakach - mówi reżyser KRZYSZTOF WARLIKOWSKI.

W Moskwie zaprezentowano spektakl jednego z liderów europejskiego teatru Krzysztofa Warlikowskiego.

Krzysztof Warlikowski w ciągu czterdziestu czterech lat życia przeszedł trudną drogę polskiego reżysera, który zrobił karierę na Zachodzie, a potem z trudem poszukiwał drogi powrotnej do domu.

Dwadzieścia lat temu ukończył krakowską szkołę teatralną w grupie wybitnego reżysera Krystiana Lupy, wiele lat pracował w Europie Zachodniej. Jego spektakle "Oczyszczeni", "Dybuk" i "Krum" według sztuki izraelskiego autora Hanocha Levina tworzą najpiękniejsze stronice europejskiej sceny ostatnich lat. W Moskwie występy gościnne "Kruma" odbyły się w Centrum imienia Meyerholda, gdzie reżyser otrzymał nagrodę imienia wielkiego rosyjskiego mistrza sceny.

Rossijskaja Gazeta: Zaczynał pan jako reżyser głośno wyrażający protest i epatujący. I nagle zrealizował pan sztukę pochodzącą z lat siedemdziesiątych, w której mowa o zaniku wartości rodzinnych, o tęsknocie i samotności.

Krzysztof Warlikowski: Miałem już za sobą wiele realizacji na Zachodzie, kiedy w końcu znalazłem swoje miejsce w Polsce. Wystawiłem "Hamleta" - bardzo polityczny, rzeczywiście epatujący spektakl, który był swego rodzaju manifestem młodego pokolenia w Polsce. Byliśmy nową Polską, byliśmy dobrym polskim towarem. Ale wkrótce, szczególnie po "Dybuku", znalazłem się w ślepej uliczce. Do tego spektaklu włączyłem opowiadanie Hanny Krall, znanej polskiej pisarki. Jej opowiadanie również nosiło tytuł "Dybuk". To oparta na faktach historia o tym, jak pisarka spotkała w Nowym Jorku polskiego Żyda. Ten powiedział jej, że w nim, w środku, żyje dybuk, to znaczy duch młodszego brata, który zginął w getto. W latach osiemdziesiątych ten człowiek chodził do psychoterapeuty, który próbował go wyleczyć z pomocą czegoś w rodzaju egzorcyzmów.

Po pracy nad tym dokumentalnym opowiadaniem wydawało mi się, że już nie dam rady wejść w żadną wymyśloną historię, nie dam rady robić "teatru". Wystawiłem ponad dziesięciu "Szekspirów" na Zachodzie, antyk i literaturę współczesną, ale w żaden sposób nie odnajdywałem tego, co mogłoby się stać dla mnie takim samym wyzwaniem, jak to opowiadanie Hanny Krall.

I właśnie wtedy trafiłem na ten tekst Levina, powstały w latach siedemdziesiątych. Dla mnie to taki izraelski Fellini. Znalazłem w tej sztuce opowieści przegranych ludzi, historię człowieka, który wraca do domu, pełen tęsknoty, straconych nadziei i samotności.

Sam też kiedyś wróciłem do domu. Całe dwadzieścia lat, kiedy byłem nieobecny w ojczyźnie, czułem, do jakiego stopnia jestem obciążony "polskością". Miałem wrażenie, że to koszmarny kraj. W żaden sposób nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Mieszkałem w Warszawie, mieście bez przeszłości, dokąd wszyscy przybywają, żeby zrobić karierę i zarabiać pieniądze, gdzie nikt nie pamięta, co było dziesięć - dwadzieścia lat temu. I dlatego chciałem zrobić spektakl o tym, jak sami siebie zadeptujemy, zapominamy. Pamięć o beznadziei mojego rodzinnego miasta, Szczecina, w jakiś sposób stopiła się z beznadzieją lat siedemdziesiątych w Izraelu. W Warszawie dużo myślałem o naszym pokoleniu. Przecież wszyscy aktorzy, którzy grają w moim spektaklu, również są oderwani od swojej przeszłości. Nie weszliśmy w to życie tacy, jacy powinniśmy, pozostaliśmy w nim starzejącymi się outsiderami tęskniącymi za światem harmonijnym, zbudowanym po bożemu - gdzie jest mama, jest nadzieja na to, że człowiek coś osiągnie. I w taki sposób życie zaczęło dominować nad teatrem, odszedłem od poszukiwań laboratoryjnych. "Krum" kazał mi wyzdrowieć i pozostać w teatrze - nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Rossijskaja Gazeta: Jeden z najbardziej szokujących momentów w spektaklu to ten, w którym w czasie stypy Krum wysypuje na stół prochy swojego zmarłego przyjaciela i zdmuchuje je wprost na widzów. Czy to było wyzwaniem dla pańskich aktorów i dla waszej publiczności?

Krzysztof Warlikowski: Na pierwszym przedstawieniu, kiedy pojawił się napis: "Twoja matka umarła dwie godziny temu" - publiczność oniemiała. Ta publiczność z przyzwyczajenia oczekiwała od nas buntu młodości, a tu nagle taki tekst. W całym tym chaosie, jaki panuje dziś w Warszawie, to było zdrowe i ciepłe spojrzenie na człowieka.

Rossijskaja Gazeta: Mówił pan o swoich pierwszych epatujących gestach teatralnych w Warszawie. Przeciwko czemu była skierowana pańska krytyka?

Krzysztof Warlikowski: Moim pierwszym przedstawieniem w Warszawie był "Hamlet" - to była historia o polskich obywatelach second-hand. Jesteście nikim - mówiłem im. Rosja, Ameryka - to jest coś, a wy jesteście nikim, zawsze jesteście drudzy, żyjecie na ruinach waszej wielkiej przeszłości, jeśli ta przeszłość w ogóle kiedykolwiek istniała. Z jednej strony - wasi romantycy, a z drugiej - obrzydliwa, okropna ulica, pełna handlarzy. Handlujecie w Europie, ale po chwili wracacie do domu, a tam jesteście inteligencją czytającą Mickiewicza, wlekącą się do teatru, by przeżywać nieokreśloną polską potęgę. Potęga ta była tylko wtedy, kiedy was uciskano, prześladowano. Kiedy przestali was cisnąć, to staliście się banalnymi nacjonalistami. Widziałem jedno - ten zahukany wschodni naród, którym pogardzałem, ale z którym chciałem rozmawiać, zwracać się do niego, jako jeden z nich. W końcu doszedłem do takiego momentu, kiedy mogłem dać z siebie więcej miłości, niż buntu.

Rossijskaja Gazeta: A nad czym Pan obecnie pracuje w Polsce?

Krzysztof Warlikowski: Teraz jestem w próbach do "Aniołów w Ameryce" Tony'ego Kushnera. Ale denerwuje mnie efektowne tradycyjne hollywoodzkie pismo Kushnera, które chciałbym otworzyć z pomocą własnego języka.

Rossijskaja Gazeta: Który z pańskich mistrzów - polski guru Krystian Lupa, czy wielki Peter Brook odcisnął na panu większe piętno?

Krzysztof Warlikowski: Myślę, że racjonalizm Zachodu stał się moją drogą, która wyróżnia mnie spośród polskich reżyserów, starych i nowych. To oczywiste, że większy wpływ na mnie miał Krystian Lupa, który w komunistycznej Polsce stworzył swój bardzo hermetyczny teatr outsidera. On nauczył mnie samodzielnego myślenia. Zawsze mówiłem o sobie, od siebie. Stało się to dla mnie najsilniejszą motywacją do tworzenia teatru. Poczułem, że chcę mówić ludziom o swojej małości, niedoskonałości, niezrozumieniu, ubóstwie. A wówczas widziałem teatr, który mówił coś przeciwnego - mówił o potędze. W mojej młodości ulica była opustoszała, wynędzniała, a teatr był wspaniały. I wtedy zrozumiałem, jak bardzo moja sytuacja jest uprzywilejowana: znienawidziłem wszystko w moim kraju. Wokół panowało poczucie, że wiele można zmienić, wiele powiedzieć, a co najważniejsze - urzeczywistnić trochę jakąś taką spowiedź. Zacząłem uświadamiać sobie wszystkie swoje słabości, zacząłem rozumieć słabości aktorów, innych ludzi. W ten sposób zacząłem tworzyć teatr ludzi słabych, świadomych swojej słabości. I nagle się okazało, że w Polsce dla czegoś takiego jest podatny grunt. Że wszyscy chcemy się przyznać do swoich kompleksów, mówić o tabu.

Oczywiście i Lupa, i Brook byli moimi mistrzami - to było zderzenie między mistykiem ze Wschodu i racjonalnym reżyserem z Zachodu, który nie chciał sprowadzać życia do racjonalnej logiki. Myślę, że moim największym mistrzem było to zderzenie między Zachodem i Wschodem. Ubóstwo Wschodu i jego wielki duch, już zdegenerowany, a z drugiej strony - Zachód, który pozbawiony był tego ducha, gdzie ludzie nie chodzą do teatru, żeby znaleźć odpowiedzi na wielkie problemy. Mam wrażenie, że w tym zderzeniu Zachodu ze Wschodem jest jakaś prawda o nas, o Polakach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji